Z czym wchodzimy w 2025 rok? Wygasania znaczenia Kościoła ciąg dalszy [OPINIA]

To mógł być rok przełomu. Kościół w Polsce, także przy pomocy Stolicy Apostolskiej, mógł dać sygnał, że ma świadomość kryzysu i odważnie szuka dróg wyjścia z niego. Nic takiego się jednak nie stało. Zwyciężył kult świętego spokoju i obawa przed zmianą. I choć są znaki nadziei, to nie one dominują w obrazie minionego roku - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.

Z czym wchodzimy w 2025 rok? Wygasania znaczenia Kościoła ciąg dalszy
Z czym wchodzimy w 2025 rok? Wygasania znaczenia Kościoła ciąg dalszy
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | KP
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Miałem z tym minionym 2024 rokiem spore nadzieje. Konferencja Episkopatu Polski miała wybrać nowego przewodniczącego i wiceprzewodniczącego, co mogło stać się podstawą zupełnie nowego rozdania w polskim Kościele. Odejść z urzędu miało trzech kluczowych metropolitów (warszawski, krakowski i poznański), a ich miejsce mieli zająć nowi, bardziej dynamiczni hierarchowie, którzy mogli poprowadzić Kościół w nowym kierunku.

Nadzieje wzmacniały jeszcze sygnały z Watykanu, gdy na początku roku - po wieloletnich procesach w sprawie zaniedbań w kwestiach pedofilii, zmuszeni do emerytury zostali metropolita szczeciński-kamieński arcybiskup Andrzej Dzięga i ordynariusz łowicki biskup Andrzej Dziuba. I choć model ich odwołania, brak jasnego wskazania winy umożliwił dość ordynarne kłamstwa przynajmniej jednemu z nich, to jednocześnie ich odejście umożliwiały nowe otwarcia w Kościele i pokazywały, że proces oczyszczania się nie skończył.

To wszystko, gdyby zostało wykorzystane, mogło naprawdę głęboko zmienić Kościół w Polsce, mogło stać się nowym otwarciem.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

A po skandalach zostało po staremu

Tyle, że nic takiego się nie stało. Najpierw po kłamstwach arcybiskupa Dzięgi i jego otoczenia zapadła głucha cisza (przerwana - chwała im za to, bo to jeden ze znaków nadziei dla Kościoła - enigmatycznym wpisami facebookowymi czterech biskupów pomocniczych, którzy odcinali się od tego), a potem - bo taką decyzję podjął Watykan - arcybiskup Dzięga i biskup Dziuba zaczęli bywać na różnych kościelnych imprezach.

Dlaczego? Bo mogą, bo nikt im nie zakazał, bo taki mamy klimat w polskim Kościele, a koledzy biskupi nie są w stanie na tyle jasno wyrazić dezaprobaty dla ich poczynań, by skłonić ich do przemyślenia własnego postępowania.

Wybory na nowego przewodniczącego i wiceprzewodniczącego KEP także nie przyniosły przełomu. Biskupi wybrali możliwie najbardziej pozbawionych charyzmy i wizji metropolitów, z których dodatkowo jeden - i to mimo iż biskupów ostrzegano przed tą decyzją - zderzył się tuż po wyborze z zarzutami o nieodpowiednie traktowanie w jego diecezji osób skrzywdzonych seksualnie.

Uznanie, że "inna czynność seksualna" jest po prostu "pomacaniem sobie przez księdza" weszło już do słownika. I jest to w zasadzie jedyna wypowiedź arcybiskupa Tadeusza Wojdy, nowego przewodniczącego KEP, którą z tego roku dało się zapamiętać. Jego zastępca, arcybiskup Józef Kupny nie zasłynął nawet tym.

Zmiana na stanowiskach przewodniczącego i wiceprzewodniczącego KEP oznacza więc, że kontrowersyjnych, ale przynajmniej w pewnych kwestiach wyrazistych arcybiskupów Stanisława Gądeckiego i Marka Jędraszewskiego, zastąpili ludzie kompletnie pozbawieni jakiejkolwiek charyzmy, hierarchowie, którzy potocznie rzecz ujmując "rozpływają się w tle" rzeczywistości.

Metropolie wciąż czekają na zmiany

Wielkie nadzieje związane ze zmianą metropolitów także się nie zrealizowały. Arcybiskup Marek Jędraszewski, do którego czasu ustąpienia odliczano w jego własnej archidiecezji czas na specjalnej stronie internetowej, i którego żegnano słynnym "Psalmus emeritus" jak rządził w diecezji, tak rządzi i konia z rzędem temu, kto wie, kiedy i kto go zastąpi. Owszem, co jakiś czas pojawiają się informacje, że to już, teraz, zaraz, ale na razie rządzi jak rządził.

Nie inaczej jest w archidiecezji poznańskiej, gdzie - choć czas jego odejścia na emeryturę już minął - wciąż urzęduje arcybiskup Gądecki. Zmiana - i to jest kolejny znak nadziei dla Kościoła - w archidiecezji warszawskiej, gdzie metropolitą został arcybiskup Adrian Galbas, ale to dla odmiany oznacza, że proces zmian został zatrzymany, a wiele nadziei zmarnowanych w archidiecezji katowickiej, skąd odwołano nowego metropolitę warszawskiego.

Nowy metropolita trafił także do Szczecina, skąd odwołano arcybiskupa Dzięgę, ale tu na razie trudno powiedzieć cokolwiek o głębszych zmianach. Owszem są nadzieje, ale czy zostaną one wypełnione, to trudno jeszcze rozstrzygać.

Znakiem nadziei, jeśli chodzi o nominacje biskupie, jest natomiast - i to trzeba jasno przyznać - obecność biskupa Artura Ważnego w Sosnowcu. I chodzi nie tylko o to, że to jeden z tych hierarchów, którzy mieli odwagę zająć inne stanowisko w sprawie arcybiskupa Dzięgi, nie tylko jeden z tych, którzy spotykają się z osobami skrzywdzonymi, ale też, że to jedna z tych osób, które w swojej własnej diecezji zaczęły trudny proces oczyszczenia, powołując komisje, z których jedna ma zbadać wszystkie skandale seksualne od początku istnienia diecezji.

Na jej czele stanął dziennikarz Tomasz Krzyżak, co także daje nadzieję, że jej działanie nie będzie na niby. To wyraźny sygnał, że coś może się zmienić, ale… to tylko jedna z wielu diecezji, a z KEP dochodzą sygnały, że nagle stracono zainteresowanie badaniem przeszłości Kościoła i powołaniem Komisji Historycznej, która mogłaby się tym zająć.

Empatii wciąż brakuje

Ten dramatyczny brak wyczucia sytuacji widać nie tylko w fakcie, że powołanie Komisji nagle zaczęło się ślimaczyć, ale także w reakcjach na skandaliczne wypowiedzi przedstawicieli kurii tarnowskiej. Reprezentant biskupa Andrzeja Jeża oznajmił, że skrzywdzeni przez jednego z księdza sami są współwinni (potem to prostował, ale w taki sposób, żeby nic nie sprostować) swoje krzywdy, więc nic się im nie należy.

I choć zareagowało Biuro Delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, i sam Prymas (wysyłając list, którego treści nie ujawniono, do biskupa Jeża), i choć kilku biskupów opublikowało na Facebooku wpisy solidaryzujące się z informacją o tym liście, to… nic poza tym się nie stało. Nikt z biskupów nie zabrał jasno głosu, nikt nie odciął się od biskupa tarnowskiego. Pieniądze (bo to o nie tu chodzi) przesłoniły zwykłą ludzką empatię. I to także pokazuje, w jakim miejscu jesteśmy.

Czy to się może zmienić? Owszem, bo wszytko wskazuje na to, że kolejne skandale będą dotykać polski Kościół (najnowszym jest wezwanie na przesłuchanie przed Państwową Komisję ds. Pedofilii kardynała Stanisława Dziwisza, jako oskarżonego o nadużycie seksualne), sądy będą wydawać decyzje w sprawach odszkodowawczych, a Kościół będzie je wypłacał, i prędzej czy później dojdzie do pewnej zmiany (nad którą, co jest znakiem nadziei pośród dość powszechnej beznadziei, pracuje niewielka grupa bardzo zaangażowanych ludzi w Kościele). Tyle że to jeszcze nie teraz. Jeszcze trzeba poczekać. Jeszcze nie z tymi biskupami.

Niezmiennie w dialogu z państwem

Nie widać także korzystnych zmian w relacjach państwo-Kościół. I choć nie ma co ukrywać, że bardziej lewicowa część owego rządu nie ułatwia biskupom sprawy, to nie widać także chęci po ich stronie, by spróbować poważniejszego dialogu, i by choć spróbować wyciągnąć rękę.

Arcybiskup Wojda - w kolejnych kazaniach - opowiada, że rząd chce wycofać religię ze szkół (co niezależnie od tego, jak oceniać decyzje MEN jest po prostu fałszem), w kolejnych oświadczeniach czytamy, że wracają standardy niemal komunistyczne, a w oświadczeniach na temat edukacji zdrowotnej pomija się nawet te elementy programu, które są zgodne ze stanowiskiem KEP, byle tylko podkreślić, jak bardzo Kościół jest przeciw. Dialogu zatem nie ma, i nawet jeśli część odpowiedzialności za to spoczywa na rządzie (a spoczywa), to nie ulega wątpliwości, że realnej woli dialogu nie ma także w Kościele. I on nie jest zdolny do rozmowy na nowych warunkach.

Wszytko to razem składa się na smutny obraz dalszego wygasania społecznego i politycznego znaczenia Kościoła, na obraz, w którym niewiele się zmienia, w którym kult najważniejszego świętego polskiego Kościoła - świętego spokoju - nadal triumfuje, a hymnem Kościoła w Polsce staje się przyśpiewka kibiców: nic się nie stało, katolicy nic się nie stało.

A śpiewamy ją, gdy po raz kolejny spadła liczba kleryków, gdy seminaria już dawno opustoszały, gdy młodzież odpływa od Kościoła. A mimo to krzyczymy: nic się nie stało.

Tomasz Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
kościółwiaraksięża
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (98)