Laicyzacja i wizyta duszpasterska [OPINIA]

Kryzys, jaki przeżywa wizyta duszpasterska, jest doskonałym zobrazowaniem procesów laicyzacyjnych dotykających polskie społeczeństwo. Ale zmienia się, co także wpływa na ten polski zwyczaj, polskie duchowieństwo - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Ksiądz Ryszard Pruczkowski odwiedza wiernych ze swojej parafii z wizytą duszpasterską. Bydgoszcz, styczeń 2023 roku
Ksiądz Ryszard Pruczkowski odwiedza wiernych ze swojej parafii z wizytą duszpasterską. Bydgoszcz, styczeń 2023 roku
Źródło zdjęć: © East News
Tomasz P. Terlikowski

15.12.2024 15:29

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Niezmiennie zaskakuje mnie spokój, z jakim polscy hierarchowie przyjmują coroczne dane Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK). Ich uważna lektura nie pozostawia wątpliwości: polskie społeczeństwo laicyzuje się i to bardzo szybko. Proces ten nie tylko nie zwalnia, ale przyspiesza, i nie widać żadnych oznak, by w najbliższym czasie sytuacja ta miała się zmienić.

W tym roku na mszę świętą uczęszczało już tylko 29 procent osób deklarujących się jako wierzące (przed pandemią wskaźnik ten wynosił 36,9 procent, a rok temu 29,5). Spada także liczba dzieci i młodzieży uczęszczających na lekcje religii. W roku szkolnym 2023/2024 we wszystkich typach placówek edukacyjnych uczęszczało na nie 78,6 proc. uczniów (z czego w szkołach podstawowych - 87,7 procent, w technikach - 61,7 procent młodzieży a w liceach - 57,5 procent). I jeśli porównać te dane do poprzedniego roku, to w roku szkolnym 2022/2023 na lekcje religii uczęszczało 80,3 procent, a w roku 2020/2021 było to 85,7 procent.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pukanie nadaremne - jedno najtrudniejszych doświadczeń duchownych

Spadają także, ale tu można tłumaczyć to demografią, liczba chrztów i bierzmowań (w tym przypadku jednak widać, że nawet biorąc pod uwagę niż demograficzny, coraz mniej młodych decyduje się na przyjęcie tego sakramentu), a także małżeństw. Seminaria także pustoszeją, a tempo tego zjawiska, nie może być wyjaśnione tylko spadającą liczbą ludzi młodych. Jednym słowem wskaźniki lecą w dół i nic ich nie zatrzymuje. Kościół jest w kryzysie i wyraźnie nie ma pomysłu, co z tym faktem zrobić.

Wizyta duszpasterska - zwana wciąż jeszcze, choć w wielu miejscach zupełnie niesłusznie, bo ma zupełnie inny zakres czasowy, kolędą - jest zaś świetnym wskaźnikiem tego procesu. Tam, gdzie wskaźniki religijności i praktyk są wciąż jeszcze wysokie, ma się ona nie najgorzej. Podkarpacie czy Małopolska - szczególnie w miasteczkach i wsiach - może w ogóle nie dostrzegać, że jest jakiś problem.

Książa, jak co roku, i to w okresie międzyświątecznym, regularnie odwiedzają parafian. Wizyta przebiega tak jak dawniej, i nadal, gdzieniegdzie, proboszcz informuje nawet, czym chciałby, a czym nie chciałby być ugoszczony. Ministranci nadal go poprzedzają i nadal pukają do drzwi. I jeśli pojawia się jakiś problem (a i to tylko gdzieniegdzie), to co najwyżej fakt, że zaczyna brakować wikariuszy do sprawowania tej posługi.

Tam jednak, gdzie wskaźniki laicyzacyjne od lat rosną, i gdzie odchodzenie od wiary i religijności widać od dawna, wizyta duszpasterska powoli zamiera (a przynajmniej głęboko się przekształca). Już piętnaście, może dwadzieścia lat temu, gdy mieszkaliśmy z żoną na podwarszawskim osiedlu, księża, którzy odwiedzali nas podczas wizyty duszpasterskiej, otwarcie mówili, że na dwanaście mieszkań na klatce przyjmowano ich w trzech.

I nie był to wskaźnik jak na Warszawę, bardzo zły. Już na warszawskim osiedlu, na którym mieszkamy obecnie, księża, gdy jeszcze prowadzili zwyczajną wizytę duszpasterską, mówili o jeszcze innych wskaźnikach. A po COVID-19 nie wrócili już w ogóle do wizyty duszpasterskiej, jaką zna większość z polskich katolików i obecnie odwiedzają tylko tych, którzy ich zaproszą.

Czy to zaskakujące? Nie. To po prostu podejście pragmatyczne. Jednym z najtrudniejszych doświadczeń emocjonalnych dla duchownego jest pukanie do kolejnych drzwi i spotykanie się z odmową. Nie widać też specjalnego sensu w spędzaniu czasu na chodzeniu od drzwi do drzwi, za którymi nikt nie czeka. Z tej perspektywy lepiej spędzić ten czas na normalnej rozmowie z ludźmi, którzy księdza chcą zaprosić, którzy chcą z nim porozmawiać.

Tak jak zarówno sensowniej, jak i emocjonalnie prościej. Ta zmiana, jak się zdaje, jest - jeśli brać pod uwagę statystyki laicyzacyjne - zwyczajnie sensowna. Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że wcale nie dotyczy ona całego Kościoła, bo są miejsca, gdzie procesy laicyzacji przebiegają wolniej, i tam nic się nie zmienia. To zaś uświadamia, jak bardzo różnorodny jest polski Kościół.

Trzeba szukać nowych rozwiązań

Ale spadająca liczba praktykujących (i wierzących też) katolików nie jest jedynym powodem, dla którego zmienia się wizyta duszpasterska. Istotnym powodem jest także to, że w wielu miejscach zaczyna brakować młodych duchownych, a i tam, gdzie oni są wcale nie widać w nich szczególnej chęci do wypełniania akurat tej pracy.

Z roku na rok na "kapłański rynek pracy" wychodzi mniej wyświęconych księży, a z rynku tego znika (także za sprawą licznych odejść) pewna grupa mężczyzn, a to oznacza, że mniej jest osób chętnych do wypełniania tej bardzo czasochłonnej posługi. W warszawskiej parafii, do której należałem jako chłopak, wizyta zaczynała się w pierwszą niedzielę Adwentu, a kończyła w czerwcu. I codziennie księża chodzili od 17 niekiedy do 22. Oczywiście laicyzacja skróciła nieco ten czas, ale i tak przed pandemią COVID-19 w mojej ostatniej parafii wizyta zaczynała się w Adwencie, a kończyła w Wielkim Poście, i naprawdę wymagała wiele zaangażowania od duchownych. Tych zaś zaczyna brakować.

Ale nie jest to jedyna zmiana związana z księżmi, która zachodzi. Młodsze pokolenia (wiem, że to standardowe narzekanie, ale trudno go nie odnotować) duchownych są o wiele bardziej otwarte w wyrażaniu sprzeciwu wobec poleceń, które uznają za absurdalne, nieodpowiednie, albo zwyczajnie trudne. A proboszcz, wbrew pozorom, wcale nie ma tak wielu narzędzi nacisku, by zmusić ich do wykonywania jakiejś pracy.

Jeśli więc młodsi duchowni odmówią "chodzenia po kolędzie", to albo cały wysiłek musi wziąć na siebie proboszcz (co w dużych parafiach jest bardzo trudne), albo musi poszukać innych metod duszpasterskich. Ten proces także ma znaczenie dla pewnych zwyczajów duszpasterskich, bo niekiedy zwyczajnie - z braku duchownych lub braku ich chęci - nie da się ich kontynuować.

Warto też zadać sobie pytanie, a to nie ma już wiele wspólnego z liczbą duchownych i ich zamiarami, czy tradycyjna wizyta duszpasterska, ma w zmieniającym się świecie religijności sens. Czy nie lepiej, zamiast tracić (w dużych miastach, bo są miejsca, gdzie jest inaczej) energię i czas na odbijanie się od kolejnych drzwi, nie lepiej poświęcić go na przyciągnięcie młodych do Kościoła, na ewangelizację w mediach elektronicznych albo na ulicach miast?

Czy zamiast w pośpiechu wpadać do kolejnych mieszkań, nie lepiej spotkać się na dłuższą rozmowę, obiad czy kolację ze swoimi parafianami, porozmawiać z nimi i poznać ich realne problemy? To pytania, na które nie ma jednej dobrej odpowiedzi, ale każdy proboszcz - najlepiej w dialogu z wikariuszami (jeśli ich ma, co często nie jest oczywiste) i z parafianami - powinien rozważyć, co według niego jest sensowniejsze.

Efektem będzie coraz większa różnorodność i coraz więcej eksperymentów. I bardzo dobrze. Nie ma powodów do tego, by realizować wyłącznie zasadę, że ma być, jak było. Teraz w sytuacji laicyzacji trzeba szukać nowych rozwiązań. I dotyczy to także wizyty duszpasterskiej.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (107)