Wyznania Afrykanera
Dwuczęściowa autobiografia J.M. Coetzeego: operacja na żywym organizmie
26.11.2007 | aktual.: 26.11.2007 10:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niektóre decyzje literackiego Komitetu Noblowskiego prowokują do wyjścia na udeptaną ziemię, to wiadomo. Przejrzałem listę nagrodzonych tylko w naszym wieku. Ledwie siódemka, ale na mój rozum, być może zmanierowany lekturą zbyt wielu książek, nie więcej niż dwójka na to prawdziwie zasługiwała. Na pewno Imre Kertész – i na pewno J.M. Coetzee.
Od razu wyznam, że nie wiem, na czym polega moja niezachwiana wiara w wielkość J.M. Coetzeego. To coś organicznego, mieści się między przełykiem a przeponą. Czytam dowolne zdanie dowolnej książki J.M.C. i natychmiast czuję od szyi w dół, że rozpoczynają się procesy akceptacyjne. Zdań tych nie da się naśladować, podobnie jak nie da się podrobić atmosfery książek Coetzeego. Nie udało mi się też przyłapać ich twórcy na jakimś fałszu, ułatwieniu albo próbie uwiedzenia czytelnika. Pisze jak straceniec, który prędzej straci konto i wszystkich przyjaciół, niż napisze coś, co będzie „ładną literaturą”, prawidłową moralnie i słuszną politycznie.
Jest pisarzem zimnym, krutnym i bezwzględnym. Mówię o tym, żeby ktoś zachęcony moimi hołdami pod adresem autora „Hańby” nie miał potem pretensji: ja mu o wielkiej literaturze, a on przerażony, jak można tak myśleć i pisać o ludziach. Otóż można, jeśli się ma tak mało złudzeń, a tak wiele do powiedzenia.
Najgorsze były początki. Coetzee urodził się w chorym miejscu świata, w Afryce Południowej. Na wybrzeżu tego kraju wysadzono w XVII wieku garstkę białych Holendrów, którzy mieli tylko – cytuję Coetzeego – „założyć warzywnik, posiać w nim cebulę i szpinak dla floty Kampanii Wschodnioindyjskiej”. Cebulę posiali, ale wraz z nią „ukradli najlepszą część Afryki”. Mały John usiłuje być normalnym chłopcem, ale kraj jest już zrewoltowany, rodzina pokręcona, a on sam nie pasuje do rówieśników. John dorasta, porzuca RPA i wyjeżdża do Londynu. Nie chce być Afrykanerem, białym panem wśród czarnych niewolników, chce być poetą jak T.S. Eliot i Ezra Pound. Ale w Londynie sam czuje się jak parias wśród prawdziwszych białych panów. Marzy o wtopieniu się w angielskie społeczeństwo, ale nadal nigdzie nie pasuje. Nawet sobie samemu nie wydaje się specjalnie zdolny. Pełen udręki szuka siebie i sensu życia.
O tych wczesnych doświadczeniach Coetzee napisał dwie powieści autobiograficzne – „Chłopięce lata” i „Młodość”. Każdy psychiatra, mając do czynienia z taką osobowością, położyłby pacjenta na kanapie i zaordynowałby długą serię seansów psychoanalitycznych. Coetzee zrobił to sobie sam. Zrazu myślałem, że taka powieścioautobiografia będzie czymś mniej ciekawym od „prawdziwych” powieści. Myliłem się. Coetzee jako pisarz się nie myli.
Tadeusz Nyczek
J.M. Coetzee „Chłopięce lata” i „Młodość”, przeł. Michał Kłobukowski, Znak, Kraków 2007, ss. 188 i 200, 27 zł i 27 zł