Wypadek na autostradzie A1. "BMW mogło jechać z prędkością nawet ponad 300 km/h"
Policjanci poszukują 32-letniego kierowcy bmw, który brał udział w wypadku na autostradzie A1, w którym zginęła trzyosobowa rodzina. Wydano za nim list gończy. Według ekspertów, bmw przed hamowaniem na drodze mogło jechać z prędkością nawet ponad 300 km/h. Wirtualna Polska dotarła też do jednego ze strażaków, który pracował na miejscu.
30.09.2023 07:01
O tym, że trwają poszukiwania 32-latka podejrzanego o spowodowanie wypadku na autostradzie A1 pod Piotrkowem Trybunalskim, poinformował w piątek minister sprawiedliwości, prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
- Prokurator zarządził zatrzymanie podejrzanego w tym momencie, kiedy wydał też postanowienie o ogłoszeniu zarzutów spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, oraz wystąpił do sądu o tymczasowy areszt. Rodzina kierowcy zapewnia, że stawi się przed wymiar sprawiedliwości. Prokurator w tej sprawie podjął wszystkie niezbędne działania, aby zapewnić zatrzymanie i doprowadzenie podejrzanego przed wymiar sprawiedliwości. (...) Zrobimy wszystko, aby sprawca został zatrzymany i doprowadzony przed Polski wymiar sprawiedliwości - powiedział Zbigniew Ziobro.
Do tragicznego wypadku doszło w niedzielę ok. godz. 19.30 na 338. kilometrze autostrady A1 w kierunku Katowic.
Na nagraniu opublikowanym w internecie widoczny jest moment zderzenia. Wynikać ma niego, że jadące niezwykle szybko lewym pasem bmw uderza w tył prawidłowo jadącego samochodu kia. Auto kia obraca się, unosi, uderza z ogromną siłą w barierki i natychmiast staje w płomieniach. Zginęła trzyosobowa rodzina, w tym 5-letnie dziecko. Kilkaset metrów od płonącego wraku samochodu kia zatrzymało się bmw - miało rozbity przód.
W środę Zbigniew Ziobro przekazał, że według ustaleń biegłego samochód bmw, który uczestniczył w wypadku na A1, jechał z prędkością co najmniej 253 km/h.
Wątpliwości co do podanej prędkości ma Rafał Bielnik, ekspert ds. wypadków samochodowych z firmy Crashlab zajmującej się analizą i rekonstrukcją wypadków drogowych.
- Z informacji podanych przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, opartych na odczycie danych z pamięci sterowników pojazdu, wynikało, że pojazd poruszał się z prędkością nie mniejszą niż 253 km/h. Nie mamy dostępu do raportu z odczytu, więc powstaje pytanie, czy powyższa wartość oznacza prędkość pojazdu w chwili kolizji czy też w momencie rozpoczęcia hamowania - mówi Wirtualnej Polsce Rafał Bielnik.
I jak dodaje, z pomiarów przeprowadzonych przez jego firmę na miejscu wypadku wynika, że długość śladów hamowania pojazdu bmw wynosi około 168 metrów.
- Do tego trzeba dodać co najmniej kilkanaście metrów, zanim pojazd osiągnął maksymalną wartość opóźnienia i zaczął znaczyć ślady. Jeśli 253 km/h byłaby prędkością w chwili kolizji, to na początku hamowania mogło to być nawet ponad 300 km/h - mówi nam ekspert.
O tym, że bmw mogło pędzić znacznie szybciej niż z podaną przez ministra Ziobrę prędkością, mówi nam też jeden ze strażaków, który po wypadku pojawił się na miejscu.
- Prędkość 253 km/h, z jaką miało poruszać się bmw, była na liczniku w momencie hamowania auta, kiedy widział już na swoim pasie auto kia. Wcześniej jechał grubo ponad 253 km/h. Służby już na miejscu wypadku wiedziały i przekazywały sobie te informacje - mówi nam jeden z piotrkowskich strażaków.
Opowiada też o akcji. - Mamy grube skóry, do wielu wypadków trzeba było jeździć, ale czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy - przyznaje. - Trudno to opisać słowami. Tu cała rodzina spłonęła w aucie. Widok był koszmarny - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
"To było pełne uderzenie"
Ekspert ds. wypadków zwraca uwagę, że zapisy z kamery w innych autach, sposób przemieszczenia się pojazdów po ich zderzeniu, położenie uszkodzeń pojazdów oraz wygląd śladów na miejscu zdarzenia jednoznacznie wskazuje, że doszło do najechania pojazdu bmw na tył pojazdu kia.
- Prawa część przodu pojazdu bmw miała kontakt z lewą częścią tyłu auta kia. To było pełne uderzenie, a nie tzw. zahaczenie. W trakcie zderzenia pojazdowi kia zostało nadane potężne przyspieszenie, czyli jego prędkość liniowa wzrosła nawet o kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. Następnie samochód ten zaczął się obracać, uderzył tyłem w bariery, dalej przemieszczał się i zatrzymał na pasie awaryjnym, płonąc - mówi Wirtualnej Polsce Rafał Bielnik.
Według relacji świadków, z auta dochodziły krzyki i wołanie o pomoc, ale olbrzymi żar nie pozwolił im nawet zbliżyć się do płonącego wraku. Rodzina zginęła na miejscu.
Z kolei bmw po zderzeniu przemieściło się na odległość ok. 350 metrów i uderzyło w barierę, przesuwając się o kolejne 50 metrów - zatrzymało się po około 400 metrach od miejsca kolizji.
- Bmw poruszało się wówczas ruchem postępowym i obrotowym, pozostawiał ślady zarzucania, co skutkowało dużym opóźnieniem jego ruchu pozderzeniowego - komentuje ekspert.
Ojciec podejrzanego kierowcy w rozmowie z jednym z portali twierdził, że jego syn nie był sprawcą, a jedynie uczestnikiem wypadku. Tuż po wypadku pojawiły się wątpliwości, czy sprawa jest właściwie wyjaśniana. Publikowane w mediach społecznościowych filmy wskazywały bowiem na możliwy udział auta marki bmw.
Również według strażaków, którzy gasili pożar na miejscu wypadku, w zdarzeniu uczestniczyły dwa auta: kia i bmw.
"Nie do końca jest jasne, co zrobiła policja"
Policja w swoim oficjalnym komunikacie jednak o tym nie informowała i przekonywała, że postępowanie jest prowadzone właściwie. Nie uwzględniała w wypadku kii udziału bmw. Dopiero kilka dni później mundurowi przyznali, że w zdarzeniu brało udział również bmw.
-- W protokole strażackim z miejsca wypadku od razu pojawiła się informacja o tym, że to bmw również było uczestnikiem wypadku. Wszyscy od nas nie mieli wątpliwości i połączyli to ze sobą. Prokuratura również dysponowała takimi informacjami. Nie wiadomo tylko, dlaczego policjanci pominęli udział bmw w zdarzeniu. Nie do końca jest to jasne. Taka nieścisłość w protokole działa na korzyść kierowcy bmw i jego adwokatów – mówi Wirtualnej Polsce piotrkowski strażak, który uczestniczył w akcji służb po wypadku.
Z kolei Jacek Ostalczyk, rzeczoznawca samochodowy i biegły sądowy uważa, że obrońcy kierowcy bmw będą zapewne argumentowali, że przed wypadkiem kia przyhamowała.
- Nie ma też świadków, którzy widzieli od tyłu zdarzenie. A skoro nie ma ich, to nikt nie wskaże, czy światła stop się zapaliły. Adwokaci będą rozmywać winę i dążyć do udowodnienia współwiny kierowcy kii. Najważniejszą rzeczą dla śledczych będzie zebranie takiego materiału dowodowego, świadczącego o tym, że kierowca jechał zgodnie z wszystkimi wytycznymi - mówi WP Jacek Ostalczyk.
W jego ocenie, ważne będzie zbadanie zakresu uszkodzeń w odniesieniu do mas i ustawień pojazdów.
- Wykaże to siły, które działały na samochód Kia. Na tej podstawie będzie można ustalić również prędkość tego auta. Wystarczy spojrzeć na jakość dwóch aut. BMW jest cięższym, bezpieczniejszym, szybszym i dużo lepszym pod każdym względem. Pytanie: czy to pozwala kierowcy jechać z prędkością ponad 250 km/h? Odpowiedź jest prosta - dodaje biegły sądowy.
Rafał Bielnik zwraca uwagę na jeszcze jeden element.
- Biorąc pod uwagę obowiązujące przepisy tj. ograniczenie prędkości do 140 km/h na danym odcinku autostrady A1, to gdyby bmw jechało z taką prędkością na początku śladów hamowania, to auto - hamując - zatrzymałoby się na odcinku niespełna 100 metrów tj. znacznie przed miejscem zderzenia z pojazdem Kia. Pojazd bmw nie musiał być oczywiście hamowany aż do zatrzymania, bowiem wystarczające byłoby hamowanie zmniejszające prędkość do prędkości pojazdu poprzedzającego. Niezależnie od zachowania kierowcy auta kia, jazda pojazdu z prędkością 253 km/h lub większą stanowiła oczywisty błąd kierującego pojazdem BMW, mający związek z zaistnieniem tego wypadku - uważa ekspert ds. wypadków drogowych.
Jego zdaniem, wszystko wskazuje na to, że w tym przypadku nadmierna prędkość pojazdu bmw miała bezpośredni związek wypadkiem, jak również z jego tragicznymi skutkami.
- Z informacji medialnych wynika, iż pojazd BMW został zmodyfikowany w celu podniesienia mocy silnika. W tym przypadku nawet niezmodyfikowany pojazd posiadał silnik o potężnej mocy, umożliwiający osiąganie znacznych prędkości przyspieszeń. Problem z dużymi prędkościami jest taki, że margines ewentualnego błędu zostaje znacznie zmniejszony, a przy tym nie można wykluczyć działania czynników losowych takich jak np. awaria układu jezdnego czy najechanie na przeszkodę. Droga publiczna, jaka by ona nie była, zdecydowanie nie nadaje się do testowania osiągów pojazdu - podsumowuje Bielnik.
Wirtualna Polska próbowała skontaktować się z kierowcą samochodu marki BMW. Nie odpowiedział na nasze telefony.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualna Polska