Wyciągają ludzi z zaświatów. Lekarze, którzy ogrzewają krew
Skóra jest sina, lodowata w dotyku. Nie ma oddechu. Oczy są szkliste, źrenice rozszerzone. Serce nie bije od kilku godzin. Dla wielu to już zmarli. Polscy lekarze znaleźli sposób, by ratować tych, którzy są już po drugiej stronie. - Przywracamy ich z zaświatów – mówi Sylweriusz Kosiński, lekarz naczelny TOPR i współtwórca Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej.
Jej ciało miało zaledwie 16 stopni. 20 mniej niż u zdrowego człowieka. Serce właśnie przestało bić. Sylweriusz Kosiński i Tomasz Darocha uparli się jednak, że przeżyje. By ratować 25-letnią Kasię, którą zasypała lawina w Tatrach, lekarze wykonali 150 połączeń ze służbami ratunkowymi.
- Nie można jej było pomóc na miejscu, pogoda się załamała, a transport śmigłowcem odpadał. Na kawałku plastiku w ekstremalnych warunkach ratownicy ściągali ją do ujścia doliny. Cały czas serce nie pracowało. Musiał siedzieć na niej ratownik i uciskać klatkę piersiową. W szpitalu została ogrzana dzięki płucosercu. Pół roku później biegała już w maratonach. Odzyskała całkowitą sprawność – mówi dr Sylweriusz Kosiński.
"Na razie nie żyje"
2-letni Adaś w środku nocy wyszedł z domu. Kilka godzin błąkał się po lesie. Było minus pięć stopni. Gdy został odnaleziony, temperatura jego ciała sięgała zaledwie 11,8 stopni. Ratownik, który go reanimował, powiedział matce, że chłopiec "na razie nie żyje".
- Za każdym razem, gdy ratujemy pacjenta w głębokiej hipotermii, przekraczamy kolejne granice. Dzięki pracy ogromnego zespołu ludzi uratowaliśmy Adasia, który jest światowym fenomenem. Miał najniższą temperaturę spośród osób uratowanych z głębokiej hipotermii. Chłopiec jest zdrowy i normalnie się rozwija – mówi dr Tomasz Darocha, specjalista anestezjologii I intensywnej terapii.
Nie tylko w górach
Darocha i Kosiński kilka lat temu stworzyli unikalną w skali światowej procedurę pozaustrojowego leczenia pacjentów w hipotermii głębokiej. Nie tylko tych, których zasypie lawina. Lekarze przyznają, że bardzo często pacjenci z hipotermią zdarzają się w dużych miastach.
- Ratujemy ludzi, którzy są już po drugiej stronie. Wyciągamy ich z zaświatów. Człowieka w głębokiej hipotermii można pomylić z osobą zmarłą. Taki pacjent nie oddycha, nie da się wyczuć tętna, skóra jest blada, sina, źrenice poszerzone. Jeszcze kilka lat temu u takich osób na miejscu zdarzenia stwierdzano zgon i nikt ich nie próbował ratować – mówi dr Kosiński.
Wszystko dzięki małemu przenośnemu urządzeniu zwanemu potocznie "płucosercem", a fachowo – ECMO. Wszystko zaczęło się w Polsce na początku lat dwutysięcznych. - Pojechałem na doroczne spotkanie lekarzy górskich z całego świata. Okazało się, że mają sukcesy w wyprowadzaniu ludzi z głębokiej hipotermii. Od lat z powodzeniem wykorzystują sprzęt do krążenia pozaustrojowego, który jest dostępny na wszystkich oddziałach kardiochirurgii. To otworzyło mi oczy i zaczęliśmy działać – mówi dr Kosiński.
Trzy w jednym
ECMO jest małe, lekkie i przenośne. Można je nawet zamontować w karetce. Wystarczy wprowadzić w żyły i tętnice specjalne rurki. Wyprowadzana z organizmu krew przechodzi przez ECMO, które wspomaga krążenie, natlenia krew i ją ogrzewa. W ciągu godziny podnosi temperaturę organizmu o 6-8 stopni. Tradycyjne metody takie jak ogrzewanie kocami i płynami – o 1-2 stopnie.
- Dzięki tej procedurze w całej Polsce przez kilka lat zostało uratowanych ponad 100 pacjentów. Oczywiście to promil, gdy zderza się to z liczbą rannych w wypadkach samochodowych. Niektórzy mówią nam, byśmy zajęli się czymś innym, żeby ratować więcej osób. Robimy to, ale dbamy też o nasze poletko hipotermii. Przecież ci ludzie są skazani na śmierć, a my przywracamy ich z zaświatów – mówi dr Kosiński.
Dzięki zaangażowaniu Darochy i Kosińskiego w krakowskim szpitalu im. Jana Pawła II powstało Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej. Teraz, by ratować kolejnych chorych, w przygotowaniu jest nowym projekt. - Stworzyliśmy prototyp termometru do mierzenia temperatury głębokiej. Chcieliśmy, by taki sprzęt miała każda karetka w Polsce. Kolejne ministerstwa odsyłały mnie jednak z kwitkiem – mówi dr Darocha.
Wreszcie zgłosiła się prywatna firma, która ma go wyprodukować do końca przyszłego roku. - Tyle że będzie kosztował ok. 1000 zł. Podejrzewam, że żaden dysponent zespołów ratownictwa medycznego go nie kupi. Ale łatwo się nie poddam – mówi lekarz.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl