Wybuch w Kuźni Raciborskiej. Kontrowersje wokół decyzji saperów
Nowe informacje w sprawie wybuchu w Kuźni Raciborskiej, w którym śmierć poniosło dwóch saperów, a czterech jest rannych. Według nieoficjalnych informacji, śledczy w pierwszej kolejności chcą ustalić, kto podjął decyzję, by ładunki zdetonować w lesie, a nie wywozić je na poligon. I czy wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. W sprawie pojawia się też nowy wątek.
10.10.2019 | aktual.: 10.10.2019 17:56
- Praktyka jest taka, że saperzy odkryte w lesie ładunki przewożą na poligon i tam je detonują. Ale to po ocenie zagrożenia dowódca patrolu podejmuje decyzję co do sposobu neutralizacji. Procedura przewiduje również likwidację na miejscu. Wszystko zależy od skali ryzyka i zagrożeń, np. czy pocisk przypadkiem nie wybuchnie po drodze. Ktoś w tym przypadku musiał podjąć taką decyzję i musiał ją uzasadnić – mówi nam osoba znająca kulisy śledztwa.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że oprócz ładunków wybuchowych z czasu II wojny światowej mógł być również dodatkowy, nowy ładunek, tzw. samoróbka. Miał być podłączony do starych ładunków. Niewykluczone, że to właśnie on eksplodował. Informację uzyskaliśmy w źródłach zbliżonych do żołnierzy Batalionu Powietrznodesantowego w Gliwicach.
Ani prokuratura, ani Dowództwo Generalnego Rodzaju Sił Zbrojnych nie informuje o szczegółach śledztwa ani o personaliach. Nam udało się ustalić, że grupa saperów z 6. Batalionu Powietrznodesantowego w Gliwicach to bardzo doświadczeni żołnierze.
- Saperzy mieli podjąć pięć pocisków artyleryjskich. Zdecydowano, że detonacja odbędzie się w lesie, nie na poligonie. Miała być tzw. kontrolowana detonacja, coś poszło nie tak – mówi nam nasz informator.
Stałym miejscem do detonacji tamtejszych materiałów wybuchowych był teren poligonu w Nowej Dębie. To właśnie tam, w lutym ub. roku zdetonowano m.in. amerykańską bombę lotniczą z okresu II wojny światowej. Ładunek ważył 450 kg, a jego masa wybuchowa to 150 kg. Neutralizowano tam setki przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych, w tym granaty moździerzowe, bomby lotnicze, pociski i amunicję.
Przypomnijmy, do wybuchu doszło we wtorek po południu w kompleksie leśnym między Kuźnią Raciborską a Rudą Kozielską. 6 żołnierzy z Batalionu Powietrznodesantowego z Gliwic miało unieszkodliwić niewybuchy, prawdopodobnie pociski artyleryjskie z czasów II wojny światowej. Niestety wskutek eksplozji na miejscu zginęło dwóch żołnierzy. Czterech innych zostało przewiezionych do szpitali. Dwaj z nich są poważnie ranni - przebywają w szpitalu św. Barbary w Sosnowcu. Jeden z lżej rannych saperów jest leczony w Siemianowicach Śląskich, drugi opuścił już szpital w Rybniku.
Przez dwa dni od tragicznego zdarzenia był problem z dotarciem do ciał ofiar żołnierzy. W lesie mogły bowiem znajdować się kolejne pociski, które w każdej chwili mogły eksplodować. Jak poinformował w czwartek rzecznik prokuratury okręgowej w Warszawie Łukasz Łapczyński, ciało jednego z żołnierzy zostało przetransportowane do zakładu medycyny sądowej. - Jeśli chodzi o ciało drugiego sapera, na miejscu zdarzenia wciąż prowadzone są czynności - informował prokurator Łapczyński.
Śledztwo w sprawie sprowadzenia w dniu 8 października zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób, mającego postać eksplozji materiałów wybuchowych prowadzi Wydział ds. Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl