PublicystykaWybory parlamentarne. Wróblewski: "Wszystkie straszaki PiS. Kaczyński wie, w którą strunę uderzyć" (Opinia)

Wybory parlamentarne. Wróblewski: "Wszystkie straszaki PiS. Kaczyński wie, w którą strunę uderzyć" (Opinia)

Jarosław Kaczyński, frontman kampanii PiS, przestrzega Polaków. Przed "ideologią LGBT", postkomunistami i... Donaldem Tuskiem. Sztab partii rządzącej świetnie wie, w którą strunę uderzyć, by zmobilizować wyborców do pójścia do urn. Wynika to z badań zamawianych przez partię. – Kampania negatywna jest niezbędna. Robi to każde ugrupowanie – tłumaczy jeden z kampanijnych "macherów".

Wybory parlamentarne. Wróblewski: "Wszystkie straszaki PiS. Kaczyński wie, w którą strunę uderzyć" (Opinia)
Źródło zdjęć: © East News | Tomasz Jastrzebowski
Michał Wróblewski

17.09.2019 | aktual.: 17.09.2019 13:22

– To, co PiS proponuje wyborcom, to, mówiąc ogólnie, opis świata, w którym dobrzy i dzielni ludzie walczą z różnymi zagrożeniami czyhającymi na Polskę i Polaków. Ale to nie opis państwa jako takiego, raczej język batalii – wyjaśnia dr hab. Rafał Matyja, politolog, twórca pojęcia "IV RP". Naukowiec uważa, iż "rządząca formacja zakłada, że Polska jest w pewnym dramatycznym momencie i PiS toczy wielką wojnę o jej przyszłość i dobrobyt dla wszystkich".

Dlatego władza używa języka, który mocno polaryzuje społeczeństwo. Przynosi to konkretne efekty. Efekty pozytywne dla PiS.

LGBT i "plan Rabieja"

"Ruch LGBT i gender zagrażają naszej tożsamości, zagrażają naszemu narodowi, zagrażają polskiemu państwu" – stwierdził Jarosław Kaczyński kilka miesięcy temu, przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.

Taka retoryka – co pokazały wyniki wyborów 26 maja – okazała się nadzwyczaj skuteczna. – Kiedyś takim "straszakiem" byli uchodźcy, dziś są nim środowiska LGBT – wyjaśnia człowiek pracujący przy kampanii PiS w 2015 r.

Dlatego liderzy PiS o zagrożeniach płynących ze strony środowisk LGBT mówią niemal w każdym wystąpieniu. A kiedy mówi o nich Jarosław Kaczyński, wybrzmiewa to kilka razy mocniej.

"W miażdżącej większości przypadków ludzie rodzą się kobietami lub mężczyznami. I niech tak zostanie. Tak ma w Polsce zostać. Jeden mężczyzna, jedna kobieta, w stałym związku oraz ich dzieci. Taki model rodziny ma dzisiaj wielu przeciwników" – mówił na konwencji programowej w Lublinie prezes Prawa i Sprawiedliwości.

Potem, w rozmowie z wyborcą, stwierdził nawet, że "pod wpływem ideologii LGBT całkowicie" pozostają... polskie sądy.

– Nasz elektorat bardzo oczekuje stanowczej reakcji i naszej deklaracji w tej sprawie. Polacy nie chcą żadnych kart LGBT+, nie chcą tęczowych parad w każdym mieście. Nasz sprzeciw jest skuteczny, nawet Trzaskowski [prezydent Warszawy - red.] wycofał się z karty LGBT+ – mówi sztabowiec PiS.

Warszawa jest dla tej "batalii" od wielu miesięcy żyznym polem. Na celowniku PiS jest – oprócz Rafała Trzaskowskiego – zastępca prezydenta stolicy, Paweł Rabiej, który w jednym z wywiadów mówił o adopcji dzieci przez pary homoseksualne (potem tego żałował). "Plan Rabieja ma być realizowany. Dzieci mają być przedmiotami, które są komuś potrzebne nie wiem do czego. Można chyba powiedzieć, że do zabawy, ale my będziemy bardzo twardo bronić, żeby ten plan nie został zrealizowany" – mówił niedawno Jarosław Kaczyński. W innym wystąpieniu wszystkich, nienależących do Kościoła katolickiego, nazwał "nihilistami".

Ta ostra i mocno polaryzująca retoryka ma jeszcze mocniej skupić konserwatywnych wyborców wokół partii rządzącej.

Jak wynika z sondażu IPSOS dla OKO.press, działania PiS na tym polu przynoszą konkretne rezultaty. Większość wyborców PiS odczuwa zagrożenie płynące ze strony "środowisk LGBT i ideologii gender". Są to głównie mężczyźni, trzon elektoratu prawicy.

Postkomuniści wciąż tu są

Jednym z głównych wątków najważniejszego jak dotąd wystąpienia w tej kampanii – Jarosława Kaczyńskiego w Lublinie – była walka... z postkomunizmem.

"Kaczyński opowiedział historię płynnego przejścia od patologii wczesnej III RP do rządów poprzedników PiS, a nawet do czasów dzisiejszych, bo przecież postkomunizm ma być tym zjawiskiem, które dopiero PiS będzie w stanie zlikwidować do końca. Na razie walczy zaciekle, ale postkomunizm jakoś się nie daje" – kpił publicysta Łukasz Warzecha, analizując "wykład" prezesa.

Obraz
© East News | Krzysztof Kaniewski/REPORTER

"W Polsce obok elity postkomunizmu jest już nowa elita, która jest w stanie zmieniać Polskę" – powtarzał później Kaczyński.

Opowieść o postkomunizmie jest dla PiS bardzo wygodna, bo – twierdzi wspomniany już Warzecha – pozwala wyznaczyć czytelną granicę: my – w obronie wolnej Polski, oni – postkomuna. "Jesteś przeciw PiS – jesteś za postkomuną. Po drugie – odciąga uwagę od realnych problemów. Celem ma być walka z postkomunizmem, a nie jakieś tam organizowanie dobrze działających instytucji. Jeśli coś się natomiast wciąż w Polsce dzieje nie tak, to pewnikiem nie jest to kwestia słabych kompetencji władzy, jej dyletanctwa, przedkładania partyjnych racji nad państwowe czy nepotyzmu, ale złej postkomuny, która czai się wciąż w zakamarkach" – uważa publicysta.

Ten "straszak postkomuny" jako żywo przypomina to, o czym PiS mówiło jeszcze przed zwycięskimi wyborami w 2005 r. – o walce z mitycznym "układem". Wówczas okazało się to skuteczne. Dziś partia rządząca wraca do podobnych "chwytów".

Powód? PiS potrzebuje mobilizacji najtwardszego elektoratu, tego, dla którego "walka z postkomuną" jest koniecznością najwyższego rzędu, misją wręcz dziejową. A że "postkomuniści" spod szyldu SLD nie rządzą od kilkunastu lat? Nie ma to znaczenia.

Ten straszny Donald Tusk

Bez niego nie ma żadnej kampanii. Nawet, jeśli on sam w niej "fizycznie" nie uczestniczy.

Donald Tusk brał czynny udział w kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Jego wkład przyniósł istniejącej jeszcze wtedy Koalicji Europejskiej niewiele – opozycja dostała sromotne lanie od partii rządzącej.

Dziś szef Rady Europejskiej deklaruje, że w kampanię przed wyborami do Sejmu i Senatu się nie włączy. Ale on sam został już "włączony" – przez Jarosława Kaczyńskiego, niegdyś swojego największego politycznego wroga.

"Donald Tusk odrzucał, że instytucje zawiodły w czasie afery Amber Gold. Ta władza to była po prostu zabawa we władzę, zabawa w rządzenie - dobre wina, cygara, haratanie w gałę. Nawet nie chcieli chcieć. Cała ta władza lubiła widowiska. Nas to kosztowało zatrzymanie w rozwoju" – mówił o rządach PO-PSL prezes na konwencji w Lublinie. Jak dodawał: "Nas kosztowało setki miliardów złotych, lata rozwoju. Decyzje podejmowano po to, by ktoś został dużym misiem. Tak wyglądał bujny postkomunizm, który na koniec skręcił w lewo, w stronę obyczajowego lewactwa".

Potem ten przekaz Kaczyński powtarzał – i ma to robić do końca kampanii. Bo "straszenie Tuskiem" – wynika z wewnętrznych badań PiS – ciągle działa.

A zwycięskiej taktyki się nie zmienia. Zwłaszcza, gdy gra się z tak słabym przeciwnikiem, jak wciąż pozbawiona pomysłów największa partia opozycyjna.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)