Wybory do Europarlamentu 2019. Na kogo naprawdę oddasz swój głos
W tegorocznych wyborach do Europarlamentu wybieramy nie tylko naszych europosłów. Pośrednio głosujemy na kandydatów na szefa Komisji Europejskiej. PiS popiera Czecha Jana Zahradila, Platforma - Niemca Manfreda Webera.
Ich nazwisk na kartach głosowania nie będzie. Ale oddając głos w niedzielnych wyborach, pośrednio oddamy swój głos na tzw. spitzenkandidatów, czyli czołowych kandydatów każdej z ogólnoeuropejskich grup politycznych. To oni ubiegają się o najwyższe stanowiska w UE - przede wszystkim szefa Komisji, czyli unijnego "rządu".
Idea wybierania szefa Komisji przez wyborców jest stosunkowo nowa. Na poważnie - choć całkowicie nieformalnie - zaczęto ją wprowadzać dopiero od 2014 roku. Wtedy wybory były przede wszystkim starciem kandydata socjaldemokratów Martina Schulza i chadeków z Europejskiej Partii Ludowej Jean-Claude'a Junckera. Wybory w skali europejskiej wygrali chadecy, a Juncker został szefem Komisji - nawet mimo początkowych obiekcji wielu państw członkowskich, nie chcących oddawać procesu w ręce wyborców.
Tym razem jest trochę inaczej. Owszem, proces wciąż nie jest formalnie usankcjonowany i ostatecznie to głos państw członkowskich będzie decydujący. Co więcej, sprzeciwiają mu się niektórzy przywódcy państw członkowskich, w tym np. prezydent Francji Emmanuel Macron. Ale obiekcje tym razem są słabsze.
W przeciwieństwie do poprzednich wyborów, swoje poparcie dla idei "spitzenkandidatów" wyraziła m.in. Angela Merkel. Swoich kandydatów wystawiły też partie, które wcześniej odmawiały wzięcia udziału w procesie. Chodzi przede wszystkim o trzecią siłę w PE, grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), do której należy Prawo i Sprawiedliwość. To sprawia, że przywódcom państw członkowskich trudniej będzie zignorować "spitzenkandidatów" i wybrać kogoś spoza zgłoszonych kandydatów.
Jak więc nasze głosy w niedzielę przełożą się na wybór szefa Komisji Europejskiej? W Polsce, gdzie główna partia opozycyjna jest koalicją formacji należących do czterech różnych grup, jest to mniej klarowne niż w większości krajów.
Wybory do Europarlamentu. Głos na PiS, głos na Czecha
Stosunkowo najprościej sytuacja wygląda w przypadku Prawa i Sprawiedliwości. Grupa EKR, w której PiS jest wiodącą siłą, na swojego kandydata nominowała Jana Zahradila, europosła z czeskiej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS).
Zanim trafił do Parlamentu Europejskiego, był posłem w czeskiej Izbie Poselskiej oraz doradcą eurosceptycznego prezydenta Vaclava Klausa. Jest najbardziej prawicowym i najmniej prounijnym ze "spitzenkandidatów". Podczas przedwyborczych debat wyróżniał się ze stawki m.in. sprzeciwem wobec bardziej ambitnych działań w sprawie ograniczenia zmian klimatu oraz karaniem krajów - takich jak Polska czy Węgry - za uchybienia praworządności. Opowiada się za bardziej zdecentralizowaną Unią i - wbrew stanowisku rządu PiS - twierdzi, że nie obawia się Unii wielu prędkości. Mówiący po polsku Zahradil ma też bardziej liberalne od PiS podejście do kwestii małżeństw homoseksualnych.
Bawarski kandydat PO i PSL
Znacznie bardziej skomplikowana jest sytuacja, jeśli chodzi o Koalicję Europejską, złożoną z ugrupowań należących do różnych europejskich grup. W efekcie konsekwencje naszego głosu będą zależały od tego, na którego kandydata KE zagłosujemy. Sprawę komplikuje fakt, że przynależność partyjna poszczególnych kandydatów nie będzie uwzględniona na karcie do głosowania.
Dominującą partią w Koalicji jest Platforma Obywatelska. Podobnie jak PSL, należy ona do największej rodziny politycznej, czyli Europejskiej Partii Ludowej. EPL swojego kandydata wyłoniła w prawyborach. Wygrał je przedstawiciel bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej Manfred Weber.
To konserwatysta i przywódca parlamentarnej frakcji EPL. Mimo że mandat europosła sprawuje od 15 lat, nawet w Niemczech jest słabo rozpoznawalny. Według jednego z sondaży, Bawarczyka zna jedynie 26 proc. niemieckich wyborców. Podczas debat Weber postulował ostrożność jeśli chodzi o wprowadzanie "zielonych" reform, choć twierdził, że "tylko kilku prawicowych dziwaków" nie wierzy, że zmiana klimatu jest rzeczywistością.
Kampania Webera była naznaczona kontrowersjami związanymi z wegierskim Fideszem, czyli partią Viktora Orbana. Mimo że Weber przez długi czas był sojusznikiem węgierskiego premiera i bronił go przed oskarżeniami o autorytaryzm i korupcję, ostatecznie zmienił swoje stanowisko. W kwietniu zdecydował o zawieszeniu Fideszu wewnątrz EPL. W odwecie Węgier zapowiedział, że nie poprze jego kandydatury na szefa Komisji, a kontrolowane przez niego media rozpoczęły kampanię przeciwko Niemcowi, oskarżając go m.in. o korzystanie z luk w prawie by wyciągać pieniądze z UE.
Teoretycznie popierany przez Angelę Merkel Bawarczyk ma największe szanse na stanowisko, bo Europejska Partia Ludowa jest faworytem do wygranej w wyborach. Ale liderom państw nie podoba się jego brak doświadczenia; dotychczas szefami Komisji zostawali byli premierzy i ministrowie.
Przeczytaj również: Weber wyklucza współpracę z PiS
Timmermans podzielony
Z list KE startują też kandydaci SLD. I tu sytuacja robi się kuriozalna. SLD należy bowiem do Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów. Kandydatem jest obecny wiceszefa Komisji Europejskiej, Frans Timmermans. Ale Timmermansa popiera też konkurent KE - Wiosna.
Były szef MSZ Holandii jest w Polsce dobrze znany przede wszystkim jako europejska twarz sporu o polską praworządność. Ale także z innych względów, bo dwukrotnie był odznaczany przez polskich prezydentów. W 2006 roku Lech Kaczyński przyznał mu Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP. Osiem lat później Holender został uhonorowany Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP. Oba odznaczenia to efekt jego wkładu w popularyzację pamięci o polskich żołnierzach wyzwalających Holandię podczas II wojny światowej.
Podczas kampanii kandydat socjalistów zapowiadał, że nie ustąpi w sprawie praworządności. Wzywał też do zbudowania szerokiego sojuszu lewicy przeciwko chadekom i skrajnej prawicy. W Polsce na finiszu kampanii zasłynął wyznaniem, że jako dziecko był molestowany przez księdza.
Plejada liberałów
Głos na kandydatów .Nowoczesnej pójdzie natomiast na konto kandydatów liberałów z Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE). W przeciwieństwie do pozostałych grup politycznych, ALDE wystawiła nie jednego, lecz siedmiu kandydatów na najwyższe stanowiska. Najważniejsi z nich to znany z płomiennych proeuropejskich przemów były premier Belgii Guy Verhofstadt oraz Dunka Margarethe Vestager.
Verhofstadt to twarz europejskiego federalizmu i wielki krytyk Prawa i Sprawiedliwości. W swoich przemówieniach stawiał w jednym szeregu Jarosława Kaczyńskiego z Władimirem Putinem i Recepem Erdoganem.
Vestager jest obecnie komisarzem ds. konkurencji. Zasłynęła przede wszystkim krucjatami przeciwko technologicznym gigantom zza Oceanu - m.in. Google, Apple i Facebookowi, nakładając na nie miliardowe kary, zmuszając do płacenia podatków w Europie i grania według europejskich reguł.
Para Zielonych
Swoich kandydatów ma też najmniejsza z partii tworzących Koalicję Europejską: Zieloni. Europejscy Zieloni postawili na dwójkę czołowych kandydatów Niemkę Ska Keller i Holendra Basa Eickhouta. Obaj to liderzy frakcji Zielonych w europarlamencie. Ich główny postulat to agresywne działania ws. ograniczenia skutków zmiana klimatu, ale Keller jest też znana z zaangażowania na rzecz obrony praw imigrantów.
A może nikt?
Dwa z pozostałych ogólnopolskich komitetów startujących w wyborach - Konfederacja i Kukiz '15 nie należą do żadnej europejskiej grupy politycznej. Skrajnie prawicowe opowiadają sie zresztą przeciwko idei spitzenkandidatów. Ostatni z komitetów - Lewica Razem - należy natomiast do nowej ogólnoeuropejskiej grupy DiEM 25. Jej kandydatem jest kontrowersyjny były minister finansów Grecji Janis Warufakis. Ale znaczenie tego projektu jest znikome - podobnie jak szanse kontrowersyjnego Greka.
Całkiem możliwe jest, że żaden z czołowych kandydatów nie otrzyma najwyższego stanowiska w Brukseli. Wiele będzie zależeć od wyników wyborów i negocjacji między państwami członkowskimi. Plany Manfreda Webera pokrzyżować może np. francuski prezydent Emmanuel Macron, który trzymał się z boku procesu, mając nadzieję, że dzięki temu stanie się głównym rozgrywającym.
Francuz chętnie widziałby w roli szefa Komisji swojego rodaka - choć ideologicznego konkurenta - Michela Barniera. To główny negocjator UE ws. brexitu i były szef francuskiego MSZ. Mimo że oficjalnie Barnier nie zgłaszał pretensji do szefowania Komisji, to tajemnicą poliszynela jest, że ma takie ambicje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl