"Wtedy uświadomiłam sobie, że wybuchła wojna". Z Ukrainy na Campus Polska Przyszłości

Wśród 1300 uczestników Campus Polska Przyszłości znalazło się kilkanaście osób zza wschodniej granicy. Przyjechali z konkretnym planem - nie chcą, aby Europa i świat zapomnieli o Ukrainie. Wśród nich jest Julia, która w Polsce mieszka od pół roku. - Z dnia na dzień opuściłam rodzinny dom. Musiałam zacząć od początku, od nowa - mówi w rozmowie z WP.

"Wstałam o piątej rano i słyszałam dźwięk nadlatujących bomb. Wtedy uświadomiłam sobie, że wojna zaczęła się nie tylko na wschodzie, ale w całym kraju"
"Wstałam o piątej rano i słyszałam dźwięk nadlatujących bomb. Wtedy uświadomiłam sobie, że wojna zaczęła się nie tylko na wschodzie, ale w całym kraju"
Źródło zdjęć: © East News
Marek Mikołajczyk

03.09.2022 | aktual.: 03.09.2022 11:38

Julię, 21-latkę pochodzącą z Ukrainy, poznaję podczas pierwszego dnia Campusu Polska Przyszłości. Wraz z innymi młodymi Ukraińcami przyjechała do Olsztyna, aby nagłośnić temat wojny i wziąć udział w panelach dyskusyjnych. Rozmawiamy po polsku. Szybko nawiązujemy kontakt i umawiamy się na wywiad.

Obudził ją dźwięk nadlatujących bomb

Dziewczyna pochodzi z Łucka, 220-tysięcznego miasta w obwodzie wołyńskim. Przed II wojną światową miasto znajdowało się w granicach Rzeczpospolitej. Żyli w nim Żydzi, Polacy i Ukraińcy. Po 17 września 1939 roku Łuck anektowali Sowieci. W tym samym roku tysiące tamtejszych Polaków wysłano kibitkami na Sybir. Miejscowych Żydów wymordowali hitlerowcy podczas operacji Barbarossa.

Julia urodziła się już w niepodległej Ukrainie. W Łucku mieszkała od urodzenia. Tam skończyła szkołę i wybrała się na lokalną uczelnię. Przed 24 lutego nie planowała wyjeżdżać. Decyzję o opuszczeniu Ukrainy podjęła nazajutrz po rosyjskiej inwazji.

– Wstałam o piątej rano i słyszałam dźwięk nadlatujących bomb na moje miasto. Wtedy uświadomiłam sobie, że wojna zaczęła się nie tylko na wschodzie, ale w całym kraju. To było straszne przeżycie. Nigdy nie czułam czegoś podobnego – wspomina.

Strach potęgował fakt, że obwód wołyński sąsiaduje z Białorusią. – Wszystko się mogło wydarzyć. Rosyjskie wojska mogły przyjść z północy. Łuck stałby się wtedy drugim Irpieniem lub Buczą – wyjaśnia.

"Nie mogłam pić, jeść, spać"

Julia z Ukrainy nie wyjechała sama. Kraj opuściła z mamą, chrzestną oraz dziećmi kuzynki (4 i 6 lat). Na przekroczenie granicy z Polską czekały 40 godzin. Stamtąd wybrały się do Warszawy.

Jak wspomina, pierwsze dni w nowym kraju były koszmarne. – Trudno jest nawet to opisać. Żyłam w ogromnym stresie. Nie mogłam pić, jeść, spać. Najgorsze było ciągłe uczucie niepewności. Pamiętam, że przepłakiwałam całe dni – mówi moja rozmówczyni.

W rodzinnym Łucku pozostał jej ojciec. Zgodnie z lutową decyzją prezydenta Wołodymyra Zełenskiego nie mógł opuścić Ukrainy, tak samo jak inni mężczyźni w wieku 18-60 lat. – Tata jest wolontariuszem. Jako członek obrony terytorialnej pomaga przy granicy. Wszyscy teraz to robią. Chce, żeby życie w naszym kraju było lepsze – ucina.

Z Ukrainy na Campus. "O wojnie trudno zapomnieć"

Przed wyjazdem z ojczyzny Julia obroniła licencjat z filologii angielskiej. Podjęła nawet pracę jako nauczycielka w szkole językowej. – Podobało mi się to. Lubię pracować z dziećmi. Nie myślałam, że kiedyś będę musiała wyjechać z własnego kraju i szukać innej pracy – mówi.

Wojna zweryfikowała jednak te plany. – Po wyjeździe z Ukrainy zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Musiałam zacząć od początku, od nowa. Ale jak zaczynać od nowa? Nie znałam polskiego, z dnia na dzień opuściłam rodzinny dom. Trudno było cokolwiek zaplanować, bo myślami ciągle byłam w Ukrainie. Siedziałam i czytałam, co dzieje się na froncie. Myślałam o znajomych z Charkowa, gdy Rosjanie bombardowali to miasto. Jest ciężko, kiedy wiesz, że nic nie możesz z tym zrobić. Wszystko, co jest dla mnie ważne, nadal znajduje się w niebezpieczeństwie – tłumaczy.

Jak sama mówi, w Polsce spotkała się z ogromnym wsparciem ze strony Polaków. – Chcieli mi pomóc w znalezieniu mieszkania i podjęciu pracy. Potrzebowałam pieniędzy, żeby żyć i nie utrudniać sytuacji rodzicom. Ale też, żeby przelewać coś na armię. Ukraina potrzebuje teraz naprawdę dużej pomocy – podkreśla.

– Przelewasz pieniądze na ukraińską armię? – dopytuję.

– No tak, oczywiście, że przelewam. Ostatnio na Bayraktary. Tu na Campusie było też spotkanie z tym Polakiem, co organizował zbiórkę. Zrobiliśmy sobie nawet razem zdjęcie – dodaje.

Wspólne zdjęcie ze Sławomirem Sierakowskim podczas Campusu Polska Przyszłości w Olsztynie
Wspólne zdjęcie ze Sławomirem Sierakowskim podczas Campusu Polska Przyszłości w Olsztynie© Materiały WP

Po przyjeździe do Polski Julia znalazła pracę na magazynie. Faktycznie przepracowała tam tylko jeden dzień. – To była ciężka praca fizyczna. Nie było to coś, co robiłam wcześniej w Ukrainie. Znałam bardzo dobrze język angielski, ale szybko zrozumiałam, że muszę nauczyć się polskiego – wspomina w rozmowie z WP.

Kolejnym epizodem była praca w biurze. Ta jednak wiązała się długimi dojazdami. – Jednocześnie uczyłam się polskiego i pracowałam tam po 10 godzin. Wstawałam o czwartej rano, półtorej godziny dojeżdżałam do pracy, tyle samo wracałam. Ale byłam szczęśliwa, że mogę pracować. Poznałam wspaniałych ludzi – mówi.

Obecnie Julia pracuje online. Robi to, co lubi najbardziej – uczy angielskiego. – Dużo Ukraińców przez wojnę zrozumiało, że musi się go nauczyć. Uczę też innych ukraińskich uchodźców, którzy znajdują się teraz w Wielkiej Brytanii czy Niemczech – tłumaczy. W przyszłości nie wyklucza także prowadzenia lekcji dla Polaków. Jak sama mówi, musi tylko podszkolić się w naszym języku.

W Polsce 21-latka została bez rodziców. Jej mama wróciła do Łucka. – Mamy ze sobą kontakt, często ze sobą rozmawiamy. W mieście nie ma bezpośrednich walk, ale często wyją syreny. Ostatnio wszyscy bali się, że 24 sierpnia [Dzień Niepodległości Ukrainy – przyp. red.] może dojść do czegoś niebezpiecznego. Ale nawet jeśli po ulicach nie jeżdżą czołgi, o wojnie trudno zapomnieć – podkreśla.

– Rodzice tęsknią za mną, ja tęsknię za nimi. Z jednej strony chcieliby, żebym wróciła do kraju, z drugiej wiedzą, że w Polsce jestem bezpieczna – dodaje.

Wraz z nowym rokiem akademickim Julia planuje rozpocząć magisterkę z języka angielskiego. Egzaminy wstępne zda w Ukrainie, zajęcia będą odbywały się online. Marzy również o drugim kierunku – stosunkach międzynarodowych. – Myślę, że to bardzo ważny temat, aby zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje – tłumaczy.

W maju znajomi Julii zachęcili ją do udziału w "Gadce Senackiej" – to młodzieżowa inicjatywa spotkań z ekspertami w Senacie RP. – Poprosili mnie, żebym przyszła i opowiedziała o Ukrainie, o wojnie, o tym, co tam się dzieje. Spotkałam się z młodymi ludźmi i politykami – wspomina.

Udział w Campusie zaproponował jej katowicki poseł KO Wojciech Król. Julia długo się nie zastanawiała. – Przeczytałam wszystko o tym wydarzeniu, wiedziałam, jakie będą tematy – młodzież, klimat, zdrowie, Europa. Chciałam pojechać, żeby nie tylko rozmawiać o wojnie, ale też poznać ten bardziej europejski punkt widzenia świata. Samemu nauczyć się czegoś o technologii, ekologii czy dyplomacji – wskazuje.

Na Campus przyjechała grupa kilkunastu młodych ukraińskich uchodźców i uchodźczyń z wielu zakątków Polski. Mieli ze sobą duże ukraińskie flagi i inne narodowe atrybuty. Jak opowiada Julia, jedna dziewczyna przyjechała nawet ze Słowacji.

Julia i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski
Julia i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski© Materiały WP

Jednym z największych paneli poświęconych tematowi wojny było spotkanie z przewodniczącym Rady Najwyższej Ukrainy Rusłanem Stefanczukiem. Ze względów bezpieczeństwa organizatorzy poinformowali o debacie w ostatniej chwili.

Na tę okazję Julia włożyła odświętną wyszywankę. – To jest nasz tradycyjny strój w Ukrainie. Mama specjalnie wysłała mi ją do Polski, bo powiedziałam, że chcę się w nim tutaj pokazać – mówi, prezentując rękawy koszuli.

Chwilę później wyświetla na telefonie zdjęcia ze spotkania ze Stefanczukiem. Przed właściwą debatą szef ukraińskiego parlamentu spotkał się młodymi Ukraińcami. – Siedzieliśmy w małej grupie. Wiesz, co mi się spodobało? Taka rodzinna atmosfera. Każdy mógł porozmawiać po ukraińsku, zadać pytanie, posłuchać odpowiedzi – opowiada.

W trakcie oficjalnego spotkania w Campus Arenie uczestnicy czterokrotnie dopytywali Stefanczuka, jak Polacy mogą jeszcze pomóc. – Prawdę mówiąc, nie wiem, co Polacy mogliby jeszcze zrobić dla Ukrainy. W rankingu przyjaciół Polska jest dla nas na pierwszym miejscu – odpowiedział polityk.

O te słowa pytam moją rozmówczynię. – Myślę, że przewodniczący Stefanczuk ma rację. Ta pomoc była na każdym roku. Na granicy dostawaliśmy od was herbatę, ciepłe ubrania, startery do komórek. Oddawaliście swoje mieszkania, żebyśmy mogli w nich żyć. Andrzej Duda przyjechał do Kijowa. To też wzmocniło stosunki pomiędzy krajami. I chciałabym, żeby tak zostało – podkreśla.

"Wiesz, dlaczego wygramy tę wojnę?"

Chwilę później poruszamy temat Wołodymyra Zełenskiego. Człowieka, który w kilka tygodni stał się bohaterem nie tylko w Ukrainie, ale także w Polsce i na całym świecie. Pytam o rolę w "Słudze Narodu", sylwestrową noc z przełomu 2018 i 2019 roku, a także o początki polityczne.

Wspominam również film, który ukraiński przywódca umieścił 25 lutego w mediach społecznościowych. – Lider partii – tu, szef biura prezydenta – tu, premier Szmyhal – tu, Podolak – tu, prezydent – tu. Wszyscy jesteśmy tutaj, nasi wojskowi są tutaj. Bronimy naszej niepodległości, naszego państwa – mówił, stojąc na ulicy Bankowej w Kijowie.

Julia doskonale pamięta to nagranie. – Pokazali, że prezydent nie uciekł, że wszyscy najważniejsi ludzie są na miejscu i będą walczyć za niepodległość naszego kraju. To było motywujące dla wszystkich Ukraińców, dla obywateli, dla wojska – mówi.

– Wiesz, dlaczego wygramy tę wojnę? – pyta mnie. – Bo my walczymy za swój kraj, za nasze rodziny, za krewnych w Ukrainie, za swoje wartości. I mamy wsparcie, także od was – wyjaśnia bez zawahania.

Pytam Julię, czy po zwycięstwie Ukrainy z rosyjskim oprawcą wróci do kraju. W odpowiedzi słyszę ciszę.

– To jest naprawdę trudne pytanie – mówi po chwili. – Rok temu nigdy nie pomyślałabym, że będę musiała wyprowadzić się z Ukrainy. Teraz bardzo trudno mówić mi o przyszłości... Przede wszystkim chciałbym, żeby skończyła się wojna.

Z Olsztyna Marek Mikołajczyk, dziennikarz Wirtualnej Polski

Zobacz też: Problemy Rosjan z bronią. "Nie są w stanie ich stworzyć"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie