Wszystkie grzechy prezydenta Rwandy Paula Kagame
Dozbrajał oddziały, które mordowały całe wsie i werbowały dzieci jako żołnierzy. Bogacił się na plecach sąsiada - handlował drogocennymi minerałami, choć jego kraj ich nie posiada. Raport ONZ ukazał właśnie wszystkie grzechy prezydenta Rwandy Paula Kagame. Jeszcze do niedawna były przywódca USA mówił o nim "największy lider naszych czasów".
13.08.2012 | aktual.: 13.08.2012 16:36
To nie będzie najlepsze lato w życiu Paula Kagame. A jeszcze niedawno wszystko szło po jego myśli.
- Jeden z największym liderów naszych czasów - mówił o nim Bill Clinton. - Prawdziwy wizjoner - powtarzał Tony Blair. Komplementów nie szczędziły mu także media, organizacje finansowe i międzynarodowi specjaliści od edukacji, równouprawnienia czy służby zdrowia.
O sukcesach rwandyjskiego prezydenta pisano wielkimi literami, a o jego wadach - drobnym druczkiem. Bohaterowi wojennemu, który na oczach bezczynnego świata zatrzymał ludobójstwo, można było bowiem wiele wybaczyć. Przynajmniej do czasu. Wszystko skończyło się za sprawą opublikowanego niedawno raportu ONZ. Raportu o konflikcie, w którym Kagame nie jest już szlachetnym rycerzem, lecz czarnym charakterem.
W potężnym dokumencie oenzetowscy badacze przedstawili dowody na to, że rząd Rwandy szkoli, dozbraja i udziela schronienia partyzantom, którzy od kwietnia działają na wschodzie sąsiedniej Demokratycznej Republiki Konga. A nie są to niewiniątka - żerują na ludności cywilnej, atakują bezbronne wioski i werbują do swoich szeregów dzieci. Rebelianci, dowodzeni przez zbuntowanego (i poszukiwanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny) generała rwandyjskiego pochodzenia, w cztery miesiące pozbawili dachu nad głową ponad 300 tysięcy osób.
Gdy tylko pierwsze fragmenty dokumentu wyciekły do prasy, Kigali zaczęło gorączkowo zaprzeczać oskarżeniom. - Nie mamy nic wspólnego z problemami Konga. Kongijskie kłopoty to sprawa Kongijczyków - odpierał Kagame, a jego rząd szybko wypuścił 78-stronicową odpowiedź na dochodzenie ONZ. Na niewiele to się zdało. W przeszłości pod adresem Rwandy wielokrotnie już wysuwano podobne zarzuty, a eksperci ostrzegali, że ten niewielki kraj regularnie dźga miękkie podbrzusze swojego ogromnego sąsiada. Przez lata zachodnie stolice puszczały to koło uszu. Tym razem jednak czara goryczy się przelała.
W ciągu kilku dni o rwandyjskim przywódcy napisano więcej niepochlebnych słów niż przez 18 lat, które spędził u władzy. Wielka Brytania, Holandia i Niemcy ogłosiły wstrzymanie łącznie blisko 50 mln dolarów pomocy rozwojowej dla Rwandy, a USA wycofała część wsparcia wojskowego. Jeden z czołowych prawników z Białego Domu przyznał nawet w rozmowie z dziennikarzami, że Kagame może pewnego dnia podzielić los Charlesa Taylora - byłego dyktatora Liberii, którego międzynarodowy sąd skazał w maju na 50 lat więzienia za uzbrajanie bezlitosnych bojówek w sąsiedniej Sierra Leone.
Byłby to bardzo przykry koniec człowieka, którego tak długo stawiano na piedestale.
Ucieczka sprawców
Losy Rwandy i Konga nierozerwalnie związały się ze sobą blisko dwadzieścia lat temu. W lipcu 1994 roku dowodzeni przez Paula Kagame partyzanci Tutsi wygrali wojnę domową i zatrzymali ludobójstwo, które od ponad trzech miesięcy przeprowadzał na ich współplemieńcach reżim Hutu. Zwycięstwo Rwandyjskiego Frontu Narodowego (RPF) wywołało panikę wśród zwolenników obalonego rządu. Wielu obawiało się zemsty, nie bezpodstawnie - w polowaniu na Tutsich brały udział setki tysięcy z nich, często zwykłych cywili. W parę tygodni do państw ościennych zbiegły więc blisko trzy miliony Hutu. Część uciekła do Tanzanii, inni do Burundi lub Ugandy, ale znaczna większość osiedliła się w okolicach Gomy na wschodzie DR Konga (zwanej w tamtym czasie Zairem). Wbrew obawom, RPF nie ruszył za nimi w pogoń. Jeszcze nie wtedy.
Uchodźcy stanowili dla Kongijczyków spory problem, zwłaszcza, że nie brakowało wśród nich zbrodniarzy, którzy pragnęli dokończyć ludobójstwo. Genocidaires, jak ich określano, szybko odbudowali dawne struktury i sformowali oddziały, które atakowały lokalnych Tutsich, a czasem nawet zapuszczały się na terytorium swojej ojczyzny. Po dwóch latach stali się tak dużym zagrożeniem, że Kigali postanowiło zrobić z nimi porządek.
Przekroczywszy granicę, rwandyjscy żołnierze zlikwidowali obozy dla uchodźców i zagnali prawie dwa miliony ludzi z powrotem do Rwandy. Przy okazji rozwiązali też inny problem - dogadali się z kongijskimi partyzantami i pomogli im pokonać uchodzącego za sojusznika ludobójców Mobutu Sese Seko. Zdziwaczałego dyktatora Rwandyjczycy zastąpili dowódcą rebeliantów, Laurentem Kabilą, który – w założeniu – miał posłusznie wykonywać ich polecenia. Stary buntownik szybko jednak odwrócił się od swoich dobroczyńców. Wtedy Rwanda, wspierana przez Ugandę, wkroczyła do Konga ponownie.
Czytaj więcej o Mobutu Sese Seko: Prezydent, który ukradł 5 mld dolarów.
Konflikt przerodził się w wojnę, która wciągnęła prawie wszystkie okoliczne państwa. Nim ONZ wymusiło na walczących podpisanie rozejmu w 2003 roku, śmierć dosięgnęła około 5 mln ludzi. Niestety, traktat pokojowy nie powstrzymał Rwandyjczyków przed podpalaniem Konga. W 2007 roku poparli powstanie lokalnych Tutsich, które całkowicie zdestabilizowało wschód kraju.
Świętoszek
Każda kolejna interwencja Rwandy na kongijskiej ziemi wywoływała coraz więcej oburzenia. Obrońcy praw człowieka co rusz publikowali raporty opisujące zbrodnie dokonywane przez rwandyjskich żołnierzy i uzbrajanych przez nich bojówkarzy. W kilku dokumentach ONZ zasugerowała nawet, że likwidując obozy dla uchodźców w 1996 roku Rwandyjczycy wymordowali tylu ludzi, że można by to zakwalifikować jako ludobójstwo. Aktywiści zwracali także uwagę, że po wojennych eskapadach Rwanda zamieniła się w poważnego eksportera wielu drogocennych minerałów. Sęk w tym, że sama nie posiada niemal żadnych bogactw naturalnych. Kongo ma ich za to mnóstwo. Szczególnie w regionach, które nawiedzali ludzie Kagame.
Mimo wielu grzechów, Kigali nigdy nie musiało obawiać się sankcji ani wstrzymania miliarda dolarów zagranicznej pomocy, jaką otrzymywało każdego roku.
Dlaczego społeczność międzynarodowa była tak pobłażliwa wobec poczynań Rwandy? Przez wyrzuty sumienia. W trakcie ludobójstwa świat nie zrobił właściwie nic, by powstrzymać rzezie. Gdyby nie partyzanci RPF, rwandyjscy Tutsi zostaliby niemal całkowicie wymordowani. Zlekceważenie tak wielkiej tragedii stanowi do dzisiaj plamę na honorze ONZ i wielu państw, które mogły - i powinny - wtedy interweniować. Kagame dobrze o tym wie i nie raz zbywał zachodnich krytyków pytając: kto dał wam moralne prawo, by nas oceniać? Gospodarka ponad prawa człowieka
Poczucie winy i wstydu to jednak nie wszystko. Korzystając z zagranicznych pieniędzy, RPF uczynił ze swego kraju jedno z najszybciej rozwijających się państw świata. I chociaż nadal większość obywateli żyje tam w biedzie, postęp uczyniony od 1994 roku naprawdę imponuje. Tonące niegdyś we krwi Kigali uchodzi dziś za jedno z najlepiej zorganizowanych, najczystszych i najbezpieczniejszych miast Afryki. Natomiast służby zdrowia i systemu edukacji mogą pozazdrościć Rwandyjczykom wszyscy sąsiedzi. Przyjazne przepisy i przyzwoita infrastruktura przyciągają zagranicznych inwestorów, a rząd konsekwentnie realizuje plan przemienienia Rwandy w "Singapur Afryki" - turystyczne, finansowe i technologiczne centrum regionu.
Kagame zadbał także, by jego armia należała do najnowocześniejszych na kontynencie. Może dzięki temu brać udział w wielu niebezpiecznych misjach pokojowych, m.in. w Darfurze - ku uciesze Zachodu, który nie musi już wysyłać tam własnych żołnierzy.
Rwandyjski sukces gospodarczy jest jednym z niewielu namacalnych dowodów na to, że pomoc rozwojowa - będąca już ogromnym przemysłem - działa. A tego właśnie zachodnie rządy i organizacje humanitarne potrzebują. Przymykały więc oczy również na to, że Kagame nie uznaje wolności prasy, wygrywa wybory zgarniając ponad 90 proc. głosów, a sprzeciwiający mu się aktywiści, dziennikarze i politycy niechybnie kończą w więzieniach pod zarzutem "wspierania ludobójczej ideologii" lub giną w tajemniczych "atakach na tle rabunkowym" - i to czasem nawet poza granicami Rwandy.
Przyszła kryska...
Bezkarność rwandyjskiego prezydenta trwała bardzo długo. I niewiele brakowało, a nic w tej sprawie by się nie zmieniło. Gdy w czerwcu zaczęto mówić o przełomowym raporcie, amerykańska ambasador przy ONZ, Susan Rice, próbowała opóźnić jego publikację, by rząd Kagame miał więcej czasu na ustosunkowanie się do zarzutów. Zbiegło się to jednak z nasileniem wojny w Syrii i burzliwymi dyskusjami w Radzie Bezpieczeństwa na temat ostrzejszych sankcji wobec Baszara al-Asada, które popierają USA. Nie chcąc wyjść na hipokrytkę, Rice musiała odpuścić walkę z raportem dotyczącym DR Konga. Trudno bowiem przypuszczać, by Biały Dom poczuł potrzebę podarowania podobnej szansy na oczyszczenie swojego imienia syryjskiemu prezydentowi.
Niemały wpływ na nagłą korektę amerykańskiej polityki wobec Rwandy mógł mieć też sam Barack Obama. W przeciwieństwie do Billa Clintona, nie jest on obciążony kacem moralnym związanym z ludobójstwem - w 1994 roku dopiero co zaczynał karierę. Dużo uwagi poświęcił za to konfliktowi w DR Konga. Kilka lat temu, jeszcze jako senator, pracował nad ustawą wymierzoną w nielegalny handel kongijskimi bogactwami naturalnymi. Ma więc niewątpliwie dużą wiedzę na temat prawdziwych przyczyn tragedii w sercu Afryki i wie, że Paul Kagame od dawna nie jest z nim szczery. - W pewnym momencie ludzie mają po prostu dość kłamstw rzucanych im prosto w oczy - komentował w rozmowie z "Guardianem" dyrektor Human Right Watch, Tom Malinowski.
W miniony wtorek grupa rwandyjskich i kongijskich aktywistów zapowiedziała, że 17 sierpnia złoży formalny pozew przeciwko Kagame w siedzibie Międzynarodowego Trybunału Karnego. W przeszłości mówiono o takim wniosku nie raz. Nikt nie wierzył jednak, że byłby wart więcej niż papier, na którym go wydrukowano. Aż do teraz.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Czytaj więcej na blogu autora: Blizny świata