Wrocław nie wpuści rolników. "Rwą się do działania. Chcą orać asfalt na drogach"
Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk nie zgodził się na cztery rolnicze protesty na terenie miasta. Jak dowiaduje się WP, rolnicy poszli z tym do sądu, ale ich odwołanie zostało oddalone. - Przecież i tak kiedyś znajdziemy sposób i tu wjedziemy - mówią.
We wtorek wieczorem odbędzie nie narada liderów protestów rolniczych w województwie dolnośląskim o tym, jak zareagować na decyzję prezydenta Jacka Sutryka, który nie zgodził się na zorganizowanie czterech blokad na terenie miasta. Na razie rolnicy uznali, że nie będą się za to mścić na mieszkańcach.
- Mam ludzi, którzy rwą się do działania. Chcą orać asfalt na drogach. Naprawdę przy takich decyzjach ledwo trzymam ich na wodzy - komentuje w rozmowie z WP Waldemar Mazurek, rolnik i szef protestu rolniczego pod Wrocławiem. Uważa, że Jacek Sutryk, zakazując demonstracji, staje w obronie Zielonego Ładu, który zaszkodzi konsumentom polskiej żywności.
- Racja jest po naszej stronie i wie o tym część mieszkańców. Ja naprawdę nie rozumiem, czemu różni urzędnicy, czy to w Brukseli, czy w Polsce, bronią tych przepisów. Cała Europa gotuje się od protestów. Czy do nich nie dociera, że muszą to zmienić? Skoro staniemy na drogach pod Wrocławiem to samo miasto i tak będzie zakorkowane -dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przesłuchanie Kaczyńskiego. "Strategia lekceważenia, buty i arogancji"
Wrocław nie wpuszcza rolników. Oto powody
W poniedziałek prezydent Wrocławia Jacek Sutryk poinformował, że nie zgodził się na zgromadzenia rolników, które miały odbyć się 20 marca. Rolnicy zgłosili jeszcze sześć blokad wokół Wrocławia, ale zależało im na manifestowaniu bliżej centrum.
"Informuję, że mając na uwadze bezpieczeństwo, a przede wszystkim zdrowie i życie naszych mieszkańców, a także utrzymanie ruchu na najważniejszych arteriach miasta, wydałem cztery decyzje zakazujące organizacji protestów rolniczych" - oświadczył Sutryk we wpisie w mediach społecznościowych. Inna sprawa, że na na proteście w połowie lutego rolnicy w centrum miasta podpalili słomę i opony.
Post wzbudził duże zainteresowanie. Mieszkańcy i komentatorzy podzielili się na tych chwalących oraz krytykujących prezydenta.
- Jest to czysty populizm. Pan Sutryk chciał przed wyborami samorządowymi przypodobać się części mieszkańców. Niech zajrzy do komentarzy pod postem, bo wiele osób nam przyznaje rację - komentuje w rozmowie z WP Adrian Wawrzyniak, lider Solidarności Rolników Indywidualnych i przewodniczący jednego ze zgromadzeń.
- Nikt nie zamierzał celowo dogryzać mieszkańcom Wrocławia. Obawy o bezpieczeństwo są na wyrost. Nasze zgromadzenia nazwaliśmy blokadami, bo miały odbywać się na ulicach. W praktyce zamierzaliśmy przepuszczać część ruchu - dodaje rozmówca. Wawrzyniak dodaje, iż rolnicy odwołali się do sądu, jeszcze we wtorek oczekiwali na korzystną decyzję, która pozwoli im protestować w mieście.
Sąd Okręgowy przekazał WP, iż "oddalił odwołanie organizatora zgromadzenia od decyzji Prezydenta Miasta Wrocław".
- Nie będziemy mścić się na wrocławianach za decyzję prezydenta - odparł lider rolników pytany, czy rolnicy zaostrzą formę protestu. - Dostosujemy się do decyzji sądu i zrezygnujemy z blokad. Sądzę, że spór o rolnicze postulaty będzie trwał nadal. Przecież i tak kiedyś znajdziemy sposób i tu wjedziemy - zadeklarował szef blokad we Wrocławiu.
Przypomnijmy, że 20 marca rolnicy szykują blokady o największej skali z dotychczasowych protestów. Ponad 500 zgromadzeń ma na celu zablokowanie dróg wokół miast wojewódzkich oraz części miast powiatowych. Zablokowane mają być m.in. Warszawa, Poznań, Lublin i Kielce.
Powody protestów są te same, co przy poprzednich strajkach: żądają wstrzymania importu towarów rolnych z Ukrainy, wycofania się z zasad europejskiego Zielonego Ładu. Te ostatnie przepisy nakazywały rolnikom pozostawienie jako ugór części posiadanej ziemi (4, 10 lub nawet 25 proc. w zależności od wersji zapisów oraz roku wprowadzenia). Ponadto niektórym gospodarstwom zagraża obowiązek przywrócenia terenów rolniczych do stanu naturalnego, zanim zostały poddane melioracji. Oznacza ponowne zalanie około 400 tys. hektarów ziemi rolnej. Zmiany w ugorowaniu, które ogłosił premier, na razie nie zmieniają planów rolników.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski