Świat"Wprost": Jak potoczy się wojna z Rosją

"Wprost": Jak potoczy się wojna z Rosją

Putin będzie potrzebował około tygodnia na zajęcie wschodniej Polski i nie zawaha się przed uderzeniem nuklearnym w Warszawę lub Berlin, żeby powstrzymać odsiecz NATO - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Wprost" gen. Richard Shirreff, współautor raportu na temat sposobów uniknięcia rosyjskiej inwazji na wschodniej flance Sojuszu.

"Wprost": Jak potoczy się wojna z Rosją
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commnos | Chatham House

Anna Gwozdowska: Jak szybko Rosja może zająć wschodnią Polskę?

Gen. Richard Shirreff: Generał Petr Pavel, przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO, powiedział, że na zajęcie państw bałtyckich Rosja potrzebowałaby dwóch dni, a Polski niewiele dłużej. Rosjanie zaatakowaliby wschodnie regiony Polski z Białorusi albo od strony państw bałtyckich, już po zamknięciu tzw. przesmyku suwalskiego. Opanowanie wschodnich terenów Polski zajęłoby im pewnie z tydzień, choć jestem pewien, że Polacy stawialiby niezwykle zacięty opór i nie byłoby to dla Rosjan łatwe zadanie.

Jeśli wyobrazimy sobie, że wschodnia część Polski wpada w ręce Rosjan, to co dzieje się wtedy w NATO?

- Przede wszystkim należy uniknąć takiego scenariusza i dlatego NATO musi skutecznie odstraszać Rosję. Jeśli już jednak coś takiego się wydarzy, NATO ma dwie opcje. Pierwsza polegałaby na odbiciu wschodniej Polski, co wymagałoby przygotowania inwazji, do której trzeba zgromadzić olbrzymie siły i sprowadzić m.in. amerykańskie dywizje z drugiej strony Atlantyku. Szczerze mówiąc, wątpię, czy NATO będzie w stanie zacząć taką operację wcześniej niż w ciągu kilku miesięcy. Nawet wysłanie kilkusetosobowej grupy bojowej z Portugalii do Polski, co oznacza równocześnie transport kilkuset pojazdów wojskowych i amunicji, trwa tygodniami. Druga opcja oznacza z kolei brak reakcji na inwazję rosyjską w Polsce, na którą stawiałby pewnie Putin. Gdyby jednak NATO spróbowało odpowiedzieć na agresję Rosji, Putin wysłałby wtedy taktyczne rakiety jądrowe na jedną z NATO-wskich stolic, Berlin albo Warszawę, przekazując w ten sposób komunikat, że jeśli Sojusz się zbliży, Rosja odpowie atakiem nuklearnym, co oczywiście
doprowadziłoby do katastrofy.

Czy myśli pan, że Rosja rzeczywiście jest zdolna do takiego uderzenia?

- Oczywiście, że są do tego zdolni, zresztą regularnie ćwiczą takie scenariusze. Użycie broni nuklearnej jest ważną częścią rosyjskiej doktryny wojskowej.

A może jednak Rosjanie blefują?

- Sądzę, że Putin liczy na to, że Zachód nie odpowie na rosyjską agresję, bo nie będzie chciał ryzykować nuklearnego armagedonu za cenę kawałka wschodniej Polski i państw bałtyckich. I pod tym względem moim zdaniem Putin pomyliłby się w swoich rachubach. Obawiam się, że doszłoby do katastrofalnej wymiany nuklearnych uderzeń.

Jak się przed tym ustrzec?

- Dysponując skuteczną bronią służącą do odstraszania przeciwnika, podobną do tej, która w czasie zimnej wojny zapewniła utrzymanie pokoju, czyli zarówno siłami konwencjonalnymi, jak i arsenałem nuklearnym. I tak jak już wspominałem, NATO musi pokazać swoją siłę na wschodniej flance.

Co Polska powinna zrobić od razu?

- Nie tylko Polska, ale wszystkie kraje sojusznicze muszą zacząć myśleć o swoich armiach inaczej niż dotychczas. Warto się zastanowić, czy sojusznicy są zdolni do szybkiej mobilizacji i do przesunięcia naprawdę dużych sił. Mam na myśli skalę, od której odzwyczailiśmy się myśleć, od kiedy skończyła się zimna wojna. Czy Polacy byliby w stanie zebrać kilka dywizji, liczących w sumie od 50 do 80 tys. żołnierzy w gotowości bojowej, poradzić sobie z tym logistycznie i przetransportować w wybrany rejon? Rosjanie już to potrafią. Sęk w tym, że większość armii NATO koncentrowała się dotąd na działaniu stosunkowo niewielkich oddziałów, nawet jeśli chodziło o wojnę w Iraku czy Afganistanie. Tymczasem, żeby utrzymać pokój, trzeba być przygotowanym na najgorszy scenariusz.

Po lipcowym szczycie NATO, na którym podjęto decyzję o wzmocnieniu tzw. wschodniej flanki sojuszu, poczuliśmy się w Polsce odrobinę bezpieczniej. Według pana niesłusznie?

- Takie myślenie, że szczyt w Warszawie znacząco wzmocnił zdolności obronne np. Polski, jest niebezpieczne. Oczywiście, w Warszawie osiągnięto pewien postęp, przede wszystkim przez podjęcie decyzji o umieszczeniu we wschodniej Polsce, na Litwie, Łotwie i w Estonii czterech międzynarodowych batalionów. Jednak nie oszukujmy się, że znacząco wzrosły w ten sposób zdolności odstraszania przeciwnika. Zagrożenie jest naprawdę realne, bo Rosja, pomimo problemów gospodarczych, wciąż modernizuje i wzmacnia swoją armię, m.in. arsenał nuklearny.

Co w takim razie należy teraz zrobić?

- Potrzebny jest naprawdę solidny potencjał wojskowy we wschodniej Polsce i w państwach bałtyckich. W praktyce oznacza to, że oprócz pojedynczych batalionów, które nieprzyjacielowi będzie stosunkowo łatwo rozproszyć, powinny się tam pojawić przekonującej wielkości siły. Wtedy ryzyko związane z ewentualną inwazją będzie tak wysokie, że Rosjanom nie będzie się opłacało go podejmować.

Co konkretnie może ich o tym przekonać?

- Przynajmniej jedna międzynarodowa brygada, wyposażona w helikoptery, czołgi, artylerię i zintegrowana z systemami obronnymi Polski i państw bałtyckich.

Dlaczego międzynarodowa?

- Żeby mieć pewność, że każdy ma w Sojuszu swój udział i każdy ryzykuje, a w razie inwazji całe NATO będzie zaangażowane we wspólną obronę. Oczywiście nie mówimy o brygadzie do tego stopnia wielonarodowej, że ucierpi na tym koordynacja działań i zostanie osłabiona gotowość bojowa. Ale na tym nie koniec, bo jeśli Polacy mają się czuć bezpieczniej, to oprócz stałej obecności NATO na wschodniej flance potrzebne są też doskonale wytrenowane siły szybkiego reagowania. Takie, które mogą być bardzo szybko przesunięte na wschód Europy i które regularnie uczestniczą w międzynarodowych ćwiczeniach we wschodniej Polsce i w państwach bałtyckich. Niestety, jak na razie takich pozostających w gotowości, sprawnych sił szybkiego reagowania nie widać i także szczyt w Warszawie tego nie zmienił. Bo oddziały wymyślone jeszcze na szczycie w Walii w 2014 r. w odpowiedzi na pojawiające się rosyjskie zagrożenie nie są ani dość duże, ani dość szybkie.

Czy istnieje w ogóle szansa, że NATO będzie działać szybko?

- Na razie to Rosja jest szybsza. Putin udowodnił, że jest w stanie podjąć szybkie i bezlitosne decyzje. Widzieliśmy to w Gruzji, na Krymie, a teraz w Syrii. On potrafi wykorzystywać okazje i działać natychmiast. Tymczasem NATO musi polegać na konsensusie wszystkich 28 członków Sojuszu, a to jest z jednej strony jego siła, a z drugiej, szczególnie kiedy idzie o podjęcie decyzji, jest to poważna słabość. Artykuł 5. nakłada jednak na każde państwo Sojuszu obowiązek jednostronnej, natychmiastowej reakcji w obronie innego członka. W przeszłości udawało się zresztą podjąć stosunkowo szybkie decyzje, na przykład w trakcie kryzysu w Libii w 2011 r., kiedy w ciągu 13 dni Sojusz przejął nadzór nad strefą zakazu lotów nad tym krajem. Oczywiście to wciąż nie jest dość szybko, żeby równać się z Rosją.

Ile zabierze NATO decyzja o przesunięciu sił szybkiego reagowania do Polski?

- Moim zdaniem takie decyzje powinno się powierzyć Naczelnemu Dowództwu Sił Zbrojnych NATO w Europie, bo ambasadorom poszczególnych państw sojuszniczych przy NATO wydaje się dziś, że zawsze mają dużo czasu na podjęcie jakichś konkretnych kroków, tymczasem jeśli Rosja rzeczywiście zaatakuje, tego czasu po prostu nie będzie.

Kreśli pan przerażającą wizję…

- Proszę w takim razie wybaczyć mój pesymizm. Naprawdę nie chcę nikogo straszyć, ale jak właściwie Europa ma być bezpieczna i odstraszać nieprzyjaciół, jeśli większość członków Sojuszu nie wydaje tyle, ile powinna, na obronę. Wiem, że Polska i Estonia wywiązują się ze swoich zobowiązań, a Litwa i Łotwa są bliskie przeznaczania ustalonych 2 proc. PKB na zbrojenia. W tym kręgu mieszczą się jeszcze Wielka Brytania, Grecja i oczywiście USA, a co z resztą sojuszników? Co z Francją, Włochami, Niemcami i innymi państwami? Na szczycie w Walii złożyły jedynie dość żałosną obietnicę, że spróbują wypełnić swoje zobowiązania w ciągu następnych dziesięciu lat.

Czy NATO jest w takim razie dla Rosji sojuszem, wobec którego czuje respekt?

- Niestety nie, ale może się nim stać, jeśli tylko spełni warunki, o których dotąd mówiłem. NATO musi też pokazać, że wszyscy członkowie Sojuszu mają jeden wspólny cel, a za potencjałem wojskowym stoi polityczne wsparcie. Szczerze mówiąc, mocno zaniepokoiły mnie słowa Donalda Trumpa, republikańskiego kandydata na prezydenta USA, który relatywizuje amerykańską pomoc dla sojuszników. To była kompletnie nieodpowiedzialna wypowiedź.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (924)