Wojna na krzesła i samoloty
Zaczęło się od tego, że i prezydent, i premier chcieli polecieć na unijny szczyt do Brukseli, a przy okazji każdy dowodził, że ma wyłączne prawo do sprawowania polityki zagranicznej wobec UE. Potem były przepychanki, kto gdzie poleci, czyim samolotem, czy w ogóle lecieć powinien i czy będzie miał gdzie siedzieć.
Przed unijnym spotkaniem premier informował dziennikarzy, że w składzie polskiej delegacji jest on, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i minister finansów Jacek Rostowski; mówił, że nie potrzebuje prezydenta, a szczyt będzie się zajmował sprawami leżącymi w gestii rządu. Kancelaria Premiera nie użyczyła prezydentowi samolotu.
Ostatecznie Lech Kaczyński udał się do Brukseli wyczarterowanym samolotem. Prezydent podkreślał, że jako głowa państwa jest uprawniony do uczestniczenia w unijnych szczytach, a premier nie może ograniczać jego uprawnień. Donald Tusk nazwał spór samolotową operą mydlaną, a kłótni wyraźnie mieli dość Polacy. Według sondaży, ponad połowa naszych rodaków uważa, że prezydent powinien mieć swój samolot i nie życzy sobie takich przepychanek. - Więcej tego nie chcemy powtórzyć, bo nas to upokorzyło jako Polaków - mówił potem Sławomir Nowak. I trudno mu nie przyznać racji.