Wolny mandat posła w starciu z niewolą przejrzystości [OPINIA]
Wyobraźnia ludzka podobno nie zna granic. Na przykład Sławomir Ćwik z Polski 2050 nie wyobraża sobie, by poseł miał się rozliczać z przejechanych kilometrów. A przecież transparentność działań polityków i ich rozliczalność to fundamenty zaufania społecznego, bez których demokracja staje się tylko kiepskim teatrem dla wybranych - pisze dla Wirtualnej Polski Krzysztof Izdebski, prawnik i ekspert Fundacji im. Stefana Batorego.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Pan poseł nie jest tu zresztą wyjątkiem. Jego zachowanie i postawa są i były od dawna udziałem wielu innych decydentów i funkcjonariuszy publicznych. Z pewnością nie wszystkich, ale te pozytywne przykłady to jaskółki, które wiosny nie uczyniły.
Tkwimy raczej w jesienno-zimowej aurze tajemniczości, w której oświadczenia majątkowe co najwyżej wywołują entuzjazm farmaceutów, przyzwyczajonych do odczytywania nawet najbardziej niewyraźnego charakteru pisma, a oficjalnie zarejestrowanych lobbystów (kilkudziesięciu) powinno się objąć programem ochrony wymierających gatunków.
"Mamy silny opór". Poseł tłumaczy się z niezrealizowanej obietnicy
Ile można słuchać tej samej płyty?
Ale żarty na bok. Przypadek posła Ćwika pokazuje systemowy problem z rozumieniem i wdrażaniem zasad przejrzystości w życiu publicznym. Obejmuje on i słabe przepisy, ale też niski poziom polskiej kultury politycznej. A za ten stan rzeczy oskarżam całą klasę polityczną.
Ci, którzy teraz cieszą się z problemów wizerunkowych pana posła i podrzucają do pieca dyskusji łatwopalne substancje, nie zrobili nic by stan rzeczy poprawić. Ten festiwal hipokryzji jest może ciekawym zjawiskiem, ale odwracającym naszą uwagę od kwestii fundamentalnych.
To, że pan poseł uważa, że nie musi się spowiadać z tego, gdzie jeździ i z kim rozmawia, jest piosenką, którą opinia publiczna zna lepiej niż największe hity Maryli Rodowicz. Sieć Obywatelska Watchdog Polska, organizacja, która od 20 lat zajmuje się zwiększaniem dostępu do informacji publicznej, została zmuszona, by złożyć skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka po tym, jak Julia Przyłębska, działająca jeszcze jako prezes Trybunału Konstytucyjnego, odmówiła dostępu do swojego służbowego kalendarza. A to tylko jedna z wielu spraw dotyczących ujawnienia kalendarzy osób wykonujących zadania publiczne.
Dlaczego poseł, minister czy prezes Trybunału Konstytucyjnego nie miałby się spowiadać, gdzie jeździ i z kim się spotyka? Żadna z tych osób nie jest tajnym, działającym pod przykryciem, agentem, który nie może spalić swoich kontaktów operacyjnych. Tymczasem, publicznie dostępne kalendarze spotkań to dowód dla wyborców i społeczeństwa, że te osoby wykonują dobrze swoją pracę. Są aktywni, spotykają się z różnymi środowiskami i myślą o tym, jak poprawić rzeczywistość nie tylko w budynku Sejmu, ministerstwa czy TK.
Czego więc mogą się obawiać? Słynnego RODO? I na to jest sposób, bo tam, gdzie dochodzi do spotkań z wyborcami, nikt raczej nie oczekuje, że podane zostaną ich szczegółowe dane. Czy boją się zatem ujawnienia informacji, że spotkali się z przedstawicielem lokalnego biznesu, czy że uczestniczyli w konferencji? Moja wyobraźnia znowuż nie znajduje uzasadnienia dla tych obaw. Natomiast mam kilka argumentów, dlaczego powinni o tym informować opinię publiczną i że im się to opłaca.
Korzyści z jawności
Każde z takich spotkań to potencjalny konflikt interesów. Jeśli nie w danym momencie, to może za chwilę. Poseł ma duży wpływ na kształt przepisów i dla wielu osób spoza bezpośredniego świata polityki jest ważne, w którym kierunku będą się toczyły prace legislacyjne. Nie ma w tym zresztą nic zdrożnego. Lobbing czy wpływanie na prawo innymi metodami to element ścierania się różnych opinii i okazja do wypracowania, korzystnych z punktu widzenia wielu interesów, rozwiązań. Tylko że powinien to być proces jak najbardziej jawny - po to, by ocenić intencje propozycji legislacyjnych, ale też dać szansę innym potencjalnym interesariuszom przedstawienie swoich opinii na daną kwestię.
To również, nie mniej ważna, kwestia troski o publiczny grosz. Nie mam pretensji do pana posła, że woli jeździć samochodem niż pociągiem. Choć sam jestem gorącym zwolennikiem i praktykiem transportu publicznego, trzeba uczciwie powiedzieć, że nie zawsze jest to najbardziej efektywny środek transportu. Chciałoby się krzyknąć więc za Marią Antoniną (choć znanego cytatu nigdy nie wypowiedziała), że jak nie mogą jeździć pociągiem, niech używają samochodów, a nawet samolotów. Ale jak i gdzie politycy by nie jeździli, mamy jako obywatele prawo wiedzieć, jak wykorzystują te przywileje. Czy naprawdę realizują swoje obowiązki, czy jednak dają się ponieść pokusie darmowych przejazdów głównie z Sejmu do domu, przy okazji zabierając w drogę rodzinę - w czym lubował się z przytupem np. Marek Kuchciński.
Może problemem jest, że zapracowani posłowie nie mają czasu na wypełnianie papierków? Możemy o tym dyskutować (szczególnie jakbyśmy wiedzieli, czy są faktycznie tacy zapracowani), ale po to mają też do dyspozycji środki na biuro poselskie, żeby mógł to robić za nich ktoś inny. Jakoś posłom do Parlamentu Europejskiego to się udaje - mają obowiązek przedstawiania bardzo szczegółowych wyliczeń i cierpią z tego powodu tylko, jeśli doprowadzi to, jak w przypadku Ryszarda Czarneckiego, do wykrycia nieprawidłowości w tych rozliczeniach. Ci uczciwi, znowuż cytując klasyka, nie mają się czego bać. Ale mogą chwalić się swoją aktywnością.
Jest jeszcze jeden argument - przejrzystość może chronić osoby pełniące funkcje publiczne przed zagrożeniem spotkania się z osobami, które same mają nieczyste intencje. Nie raz i nie dwa dziennikarze ujawniali, że rozmówcami polityków są np. osoby podejrzewane o współpracę z obcymi wywiadem. Z każdego powodu lepiej, by sami zainteresowani dali okazję, by wyszło to na jaw wcześniej niż później.
To nie panaceum, ale solidna terapia wspomagająca
Czy publikowanie jawnych kalendarzy i szczegółowych rozliczeń podróży załatwi wszystkie problemy i Polska będzie krajem płynącym przejrzystością i uczciwością? Nie. Zawsze będzie pokusa, by jakiegoś spotkania nie wspomnieć, a inne, ograniczające się do selfie przy przecinaniu wstęgi, przedstawić jako niezwykle ważny aspekt pracy posła. Raczej się nie spodziewam, że Zbigniew Chlebowski wpisałby do kalendarza spotkania przy cmentarzu, cały szereg polityków chwalił się obecnością w słynnej restauracji Sowa i Przyjaciele, a Jarosław Kaczyński z entuzjazmem oznaczałby w publicznym rejestrze kolejne obiadowe spotkania z Julią Przyłębską.
Ale obowiązki sprawozdawcze tworzą standardy i utrudniają spotykanie się w celach dalekich od działalności poselskiej czy ministerialnej. Nawet to, że ktoś się zastanowi dwa razy, czy lepiej sprawozdać się z jakiegoś spotkania, czy pozostawić przypadkowi, że opinia publiczna dowie się o tym z innych źródeł, wpływa na poprawę kultury politycznej.
Po jedenaste: nie odpuszczać
Było o wyobraźni, to musi być i o nadziei. Nie mam jej zbyt wiele, ale kto nie lubi niespodzianek? Temat kilometrówek i braku przejrzystości w działalności polityków i urzędników nie zaczął się wczoraj. Od wielu lat utrzymujemy absolutną fikcję w jawności lobbingu, a Polska od czterech lat nie ma żadnej strategii walki z korupcją. Wydawało się, że może coś ruszyło się z poprawą oświadczeń majątkowych, ale zapytane przeze mnie ostatnio CBA, które miało nad projektem ustawy pracować i nawet podobno przekazało go do KPRM, odmówiło mi jego udostępnienia pod hasłem: "bo nie".
To wszystko jest bowiem elementem samoregulacji całej klasy politycznej, a wiadomo, że niechętnie nakłada się na siebie ograniczenia. Szkoda tylko spadającego zaufania do instytucji publicznych i rosnącego zniechęcenia obywateli do angażowania się w politykę. No ale jest przecież tyle polaryzujących tematów zastępczych, że jakoś z tą mobilizacją w trakcie kolejnych wyborów będzie i politycy będą gratulować społeczeństwu mądrych decyzji. A potem znowu zamkną się w swoich gabinetach i samochodach. A nuż elektorat czymś innym będzie zajęty.
Ale tym razem może rzeczywiście ich bardziej przyciśnijmy, ok?
Dla Wirtualnej Polski Krzysztof Izdebski