Włoska kolacja zatruła zimowisko
Głównym podejrzanym jest spaghetti bolognese. Koloniści spędzający ferie w ośrodku „Czerwony Kozioł” w Głuchołazach zjedli je w poniedziałek wieczorem.
- Czułam się okropnie, miałam nudności, biegunkę, wymioty – opowiada 15-letnia Ania Kubik z grupy narciarzy ze Świnoujścia, wypoczywających w ośrodku „Czerwony Kozioł” w Głuchołazach. - Nudności poczułam już wieczorem, a w nocy obudziłam się z wymiotami. Nie mogłam dojść do łazienki.
- Na zatrucie narażone były 73 osoby przebywające w ośrodku - informuje Lidia Abramczyk–Dorożyńska z powiatowej stacji sanepidu w Nysie.
20-osobowa grupa starszej młodzieży ze Świnoujścia przyjechała do Głuchołaz na narty. W ośrodku tylko śpią i jedzą posiłki. Całe dnie spędzają na stokach narciarskich w Czechach. W tym samym ośrodku wypoczywa równocześnie grupa dzieci z wrocławskich szkół, w sumie 19 osób w wieku od 6 do 13 lat.
- Przez pierwsze dni nie było żadnych problemów. Wiadomo, że jak nie ma pizzy czy frytek, to dzieci trochę narzekają – opowiada opiekunka grupy z Wrocławia Ewa Możejko. – W poniedziałek wieczorem podano na kolację spaghetti. Około godziny 23 dzieci zaczęły wymiotować jedno po drugim. Na dolegliwości skarżyło się sześć osób, pozostałe były w świetnych nastrojach.
Wychowawczyni wezwała pogotowie. Pięcioro dzieci z najgorszym samopoczuciem pojechało karetką do szpitala w Głuchołazach. Wczoraj rano dołączyła do nich jeszcze szósta dziewczynka. Do szpitalnego ambulatorium przyjechało również swoim autokarem osiem osób z zimowiska ze Świnoujścia. Młodzież zbadał lekarz, zapisał im lekarstwa na zatrucie żołądkowe i odesłał do ośrodka, z zastrzeżeniem, że jeśli stan się pogorszy, po południu mają wrócić na izbę przyjęć. Nie było takiej potrzeby.
- Nasi wychowankowie czują się lepiej, widać starsi poradzili sobie szybciej z zatruciem niż dzieci – mówi Małgorzata Kielar, kierownik grupy z Świnoujścia.
Wczoraj do Głuchołaz przyjechali rodzice czterech chłopców przebywających w szpitalu i zabrali ich do domu. Na oddziale dziecięcym zostały jeszcze 13-letnie Kasia i Paulina. Są w stałym kontakcie telefonicznym z rodzicami. - Trafiły do nas w stanie średnim, z objawami odwodnienia. Obecnie ich stan się poprawia – informuje Ewa Pachota, ordynator oddziału dziecięcego Szpitala św. Józefa w Głuchołazach.
Właściciel ośrodka „Czerwony Kozioł” nie znalazł wczoraj czasu na rozmowę z NTO. Był zajęty rozmową z wyjaśniającym sprawę zatrucia policjantem. Kucharki na pytania naszego dziennikarza odpowiadały tylko przez zamknięte drzwi, dopóki szef ośrodka nie wyprosił go z budynku. - To wypadek, jaki może się zdarzyć nawet w hotelu Sheraton. Do żywienia w ośrodku nie mamy zastrzeżeń – komentuje Małgorzata Kielar, kierowniczka grupy ze Świnoujścia.
Wcześniej nie było zastrzeżeń
Lidia Abramczyk–Dorożyńska, kierownik sekcji higieny dzieci i młodzieży w Powiatowej Stacji Sanitarno–Epidemiologicznej w Nysie:
- Pobraliśmy próbki żywności i wody oraz wymazy od chorych. Badania potrwają co najmniej dwie doby. Na podstawie wstępnych ustaleń mogę powiedzieć, że stan bloku żywieniowego w ośrodku był odpowiedni. Nie mamy zastrzeżeń do książeczek zdrowia personelu, sposobu przechowywania żywności, dezynfekcji jaj. Ośrodek był przez nas zakwalifikowany do wypoczynku i w czasie pierwszego turnusu na początku lutego nie było tam żadnych skarg. Uchybień nie stwierdziła również nasza wcześniejsza kontrola.
Krzysztof Strauchmann