PolskaWładca, co kaprysił

Władca, co kaprysił

Szlachta zdecydowanie nie lubiła Jana II Kazimierza Wazy, jego inicjały ICR tłumacząc na Initium Calamitas Regni: Początek Nieszczęść Królestwa. 16 września 1668 r. król w pełni świadomie wyrzekł się tronu polskiego po
dwudziestoletnim panowaniu.

17.09.2008 | aktual.: 17.09.2008 10:57

Potężna Rzeczpospolita w drugiej połowie XVII w. wychodziła z potopu szwedzkiego, wojen z Moskwą, Kozakami, Węgrami bardzo okaleczona. Jan II Kazimierz Waza nie był królem na miarę dramatycznych czasów, w jakich znalazła się Polska. Wręcz przeciwnie, wielu historyków zauważa, że bezpośrednio doprowadził do wielu politycznych i militarnych kryzysów, pomimo męstwa wykazywanego na polach bitew. Przemożny wpływ wywierały nań wyraźne epizody depresji – objawiające się nie tylko licznymi zaniedbaniami, ale również pychą i notorycznym obrażaniem się. Poza tym w latach 1660–1667 pole politycznych działań oddał całkowicie swej energicznej małżonce rodem z Francji Ludwice Marii Gonzadze, zgodnie określanej jako „przewrotna i sprytna pani”.

Po klęskach i wyniszczeniach potopu reformy państwa stały się koniecznością. Szlachta była im przeciwna. Profetyczna była mowa króla na sejmie 9 lipca 1661 r.: „Moskwa i Ruś odwołają się do ludów jednego z niemi języka i Litwę dla siebie przeznaczą. Granice Wielkopolski staną otworem dla Brandenburczyka, a przypuszczać należy, iż o całe Prusy certować chce... Wreszcie Dom Austriacki, spoglądający łakomie na Kraków, nie opuści dogodnej dla siebie sposobności i przy powszechnym rozrywaniu państwa nie wstrzyma się od zaboru”.

Niestety, konflikty w Rzeczpospolitej wywoływał sam król. Zniechęcał do siebie nie tylko magnatów, ale i sam nadzwyczaj łatwo zniechęcał się do władzy. Relacje francuskie wskazują, że przygnębiony król polski mówił wprost, że z ochotą porzuci koronę, by oddać się przyjemnościom życia prywatnego. Albo też, jak pisał Joann von Hoverbeck do pruskiego księcia Fryderyka Wilhelma – chce wstąpić do klasztoru.

Dlaczego żądna dotąd władzy i niezwykle ambitna Ludwika Maria godziła się na abdykację męża, a wręcz go w tej kwestii ponaglała? Bezdzietna królowa chciała pozostawić w Polsce po sobie coś więcej nad polityczne osiągnięcia, uczony dwór, salon literacki i sprowadzone do Warszawy wizytki. Polskę ceniła wysoko jako kraj potencjalnej potęgi, mogącej wstrząsnąć światem, ale też ostro widziała wady jej ustroju, który chciała naprawić poprzez system vivente rege (obranie nowego króla za życia monarchy) i złączenie w silnym związku z dominującą na kontynencie Francją. Dlatego doprowadziła w połowie 1666 r. do zawarcia tajnego traktatu z Ludwikiem XIV, w którym Jan Kazimierz zobowiązywał się do abdykacji na sejmie jesiennym.

Lecz oto nastąpiło nagłe dramatyczne wydarzenie. 9 maja dotąd żwawa i zdrowa Ludwika Maria straciła przytomność i w nocy umarła. „Nic mi się nieszczęśliwszego w życiu mojem nie zdarzyło i nic mię sroższą nie dotknęło boleścią, jak dzisiejsza strata królowej, mojej najukochańszej małżonki! Kochałem ją całem sercem; toż i strapienie moje tak jest wielkie, jak owa miłość, którą dla niej statecznie chowałem” – pisał król we łzach 13 maja 1667 r. do księcia Kondeusza (którego upatrywał na swojego następcę). Starczyło tych łez na dziesięć dni. Król znał antidotum na stres. „Poczciwy król polski tak był trzymany krótko przez królową co do swych miłostek, że ugania się teraz za każdą, damą czy służącą” – pisał biskup de Bonzi. Król zbliżył się do pani Denhoffowej. „Będąc znudzony wszystkim, a zwłaszcza sprawami [rządów] – obmyślono dla niego pewną grę u pani Denhoffowej... do której przychodzi tam codziennie” – pisał de Bonzi 10 czerwca 1667 r. A 24 tegoż miesiąca dodawał: „Trzeba bowiem, aby król abdykował, uciekł
albo zostanie wypędzony, bo nie troszczy się o nic, nie podpisuje nic, nie udziela audiencji”.

Rozbuchane od lat potrzeby erotyczne król zaspokajał już bez większego skrępowania: „się teraźniejszy królowi nie może sprzykrzyć żywot, bo o niczym na świecie nie myśli, a żyje sobie jako w seraju tureckim. Te tedy same metresy na to [aby abdykował] nigdy nie pozwolą”, pisał 2 grudnia 1667 r. hetman Jan Sobieski, sam zresztą nurzający się w uciechach życia z Czerkieskami.

Historyk Witold Czermak pisał, że cios po śmierci żony był tym tragiczniejszy dla króla, że „spadł na jego lata podeszłe, na czas upadku sił, zarówno moralnych jak i fizycznych”. Nie przeszkadzało to jednak rodom polskim i europejskim snuć planów ożenku króla: wiemy o tym z paru broszur, pt. „Dyskurs o ożenieniu KJMci Jana Kazimierza”, „O powtórnym ożenieniu”.

Król miał 58 lat, mógł mieć dzieci, uratować Polskę od widma wolnej elekcji. Do powtórnego ożenku namawiał go także papież Klemens IX: „otwiera się W.K. Mości droga do wejścia w powtórne śluby, czego potrzeby jego królestwa i dogodności religii katolickiej wymagają. Zarówno troskliwi o dobro publiczne i prywatną W.K. Mości pociechę, usilnie o to prosimy i... dajemy W.K. Mości nasze apostolskie błogosławieństwo”. Papieża rzeczywiście niepokoił stan Polski.

Po kraju od dawna krążyły pogłoski o ustąpieniu Jana Kazimierza z tronu. Rozhuśtało to nastroje społeczne. W pismach politycznych zastanawiano się, czy nielubiany skądinąd król ma prawo oddać koronę, co jest contra gloriam, przeciw chwale Polski? Co przytomniejsi zauważali, że abdykacja nie jest groźna dla Polski; groźniejsze są towarzyszące jej kłótnie i awantury, które mogą doprowadzić do kolejnego domowego zamętu. Nad Polskę wyraźnie nasuwał się cień rokoszu, „być może silniejszego niż rokosz Lubomirskiego”, jak napisał prof. Zbigniew Wójcik.

Król podjął próbę neutralizacji napięcia. Zwołał sejm nadzwyczajny na 24 stycznia 1668 r. Na sejmie doszło do prób poniżania majestatu królewskiego: w lekceważeniu króla przodował chorąży sandomierski Marcin Dębicki. Rozżalony Jan Kazimierz replikował: „Podobno tęskno Wmciom, że tak długo na tym tronie siedzę; wierzcie mi, że i mnie drugie tyle z Wami! Wielką rzecz mi uczynicie, gdy mnie uwolnicie, że będę miał spokój”. Był wyraźnie obrażony; 9 marca podpisał traktat z Ludwikiem XIV i księciem neuburskim Filipem Wilhelmem o zrzeczeniu się tronu najdalej do połowy sierpnia i przekazaniu go Neuburczykowi. Jan Kazimierz miał za to otrzymać niemałe apanaże i zachować tytuł królewski wespół z dworem i 200-osobową gwardią. Historyk Witold Kłaczewski opisywał, jak różnie na sejmikach szlachta reagowała na zamiary króla. W sejmiku ruskim w Wiszni w postulatach zalecano, by król zaniechał zamysłu abdykacji. Szlachta halicka dowodziła, że „opuszczenie przez władcę tronu będzie nieszczęściem dla narodu, a nawet całego
świata!”. W innych województwach postulowano zwołanie pospolitego ruszenia, mającego czuwać nad bezpieczeństwem wewnętrznym ojczyzny. Sejmik sieradzki w Szadku i Łęczycy dowodził, że zamiar abdykacji to „niesłychany paroksyzm, od którego tępieje umysł”. Godził się natomiast na abdykację króla sejm w Rawie i Warszawie, sejmik żmudzki wręcz stwierdzał, że „choćby KJM chciał zostać na państwie, by mu już tego nie pozwolono”; podobnie zalecali herbowi w Krakowskiem, Sandomierskiem, Kaliskiem. Na Litwie z kolei sprawy te toczyły się w kontekście zaciekłej walki Paców z Radziwiłłami, stojącymi za królem.

Na radzie senatu 12–14 czerwca władca zgłosił już wprost rychłe oddanie korony. Spotkało się to z repliką kanclerza wielkiego koronnego Jana Leszczyńskiego, który w „Dyskursie… de abdicatione Regni Króla JMci” nawoływał, by sejmiki przeciwstawiły się temu; aby Jan Kazimierz continet regimen ad fata sua (sprawował rządy do kresu dni swych).

Na sejmie abdykacyjnym jeszcze raz 3 września usiłowano wręcz zmusić Jana Kazimierza do zmiany decyzji. Sędzia sandomierski Stanisław Zaręba całkiem przytomnie dowodził, że wywoła to zamęt w państwie i wyłom w prawach, podobnie jak to się stało po abdykacji cesarza Karola V w 1556 r., a Polska stanie się podobna do chaotycznej, pokawałkowanej Rzeszy niemieckiej.

4 września król ustami podkanclerzego Andrzeja Olszowskiego oznajmił jednakowoż, że z tronu zrezygnuje, dodał dyplomatycznie, że czyni tak nie wskutek osobistych upokorzeń, ale z troski o zbawienie swe i ojczyzny; ponadto z powodu wieku rad by zobaczyć „za żywota jeszcze swego... młodego jakiego Pana”.

Uroczystości ustąpienia z tronu 16 września 1668 r. zaczęły się od mszy w kolegiacie św. Jana w Warszawie o godz. 10.00. O 12.00 orszak był już na powrót na zamku. Po mowach marszałka Sarnowskiego, nawołującego po raz ostatni do zmiany decyzji króla, oraz prymasa Mikołaja Prażmowskiego, który nie chciał uznać argumentacji, iż przyczyną abdykacji jest jego podeszły wiek – król „będąc zdrowy na ciele i umyśle” oddawał władzę stanom Rzeczypospolitej i prymasowi.

Głośno szlochała nie tylko izba poselska, ale i sam król. Mowę rozszlochanego króla dokończył podkanclerzy Olszowski, który przypomniał prorocze przepowiednie o rozbiorze Polski przez sąsiadów, jeśli w Polsce nie ustaną kłótnie, zamieszki, konfederacje, wojny domowe i nie przyjdzie uspokojenie kraju – także poprzez reformy. Po nim mówił znów prymas – ale i on rozszlochał się. W imieniu izby poselskiej żegnał władcę cichym głosem marszałek Sarnowski. Po raz ostatni posłowie przystąpili do pocałowania ręki króla. Ostatnim hołdem było uniesienie lasek senatorów na cześć monarchy, który, gdy przestał nim być, wyszedł bocznym wejściem z zamku, który przestał być jego siedzibą.

Abdykacja Jana Kazimierza wydaje się wynikiem mieszaniny wątków osobistych i politycznych. Ogromny wpływ na decyzję króla miała jego trudna depresyjna osobowość, prowadząca go na manowce ciągłych konfliktów. To też efekt pełnej pychy dumy, pod którą kryła się osobowość kapryśnego, niedojrzałego dziecka. Skoro szlachta mnie tak traktuje, to jej zrobię na złość, zdawał się mówić król.

Słowa o abdykacji tym razem solennie Jan Kazimierz dotrzymał, czego nie można powiedzieć o wielu innych przyrzeczeniach, jak choćby o ślubach lwowskich, które miały ulżyć doli chłopów.

Jan Kazimierz zapowiadał, że po abdykacji uda się do klasztoru, by sposobić się do życia sub specie aeternitatis (z punktu widzenia wieczności). Zmierzał do tego w niecodzienny sposób, gdyż został tytularnym opatem Saint-Germain-des-Prés. Świadectwo z tych czasów: „Król polski interesuje tu żywo nasze damy. Ma kosztowności, które dla nich wszystkich są ponętą, i chociaż nie jest młody ani piękny, ani nawet bardzo dowcipny, jest przecie wielce poszukiwanym, bo (...) kobiety jeszcze mniej niż dawniej mają skrupułów, gdy chodzi o zrobienie pierwszych kroków ku koronom...”. Napisała to 30 maja 1670 r. pani de S. w liście do Rabutina Rogera hrabiego de Bussy, późniejszego marszałka polnego Francji. Sam gotów był teraz żenić się z Anną Gonzagą de Clčves, wdową po palatynie reńskim Edwardzie Wittelsbachu. Wybór na żonę był charakterystyczny dla powikłanej psychiki Jana Kazimierza: była to bowiem siostra zmarłej Ludwiki Marii. Jednakże papież nie chciał dać dyspensy na „kazirodczy” związek, więc ekskról zwrócił oczy
w inną stronę. Źródła wskazują, że ożenił się z piękną wdową po marszałku Marią l’Hôpital.

Jan Kazimierz umarł 16 grudnia 1672 r. w wieku 64 lat, zapewne na zapalenie płuc. Wzorem swej żony, która nakazała rozdzielić po śmierci serce i ciało, król pozostawił serce w opactwie Saint-Germain-des-Prés. Jego ciało przywiózł do Polski podkomorzy warszawski Olbrycht Opacki, właściciel podwarszawskich Falent.

I tak 31 stycznia 1676 r. Jan Kazimierz został pochowany na Wawelu wraz ze swym następcą. A ten następca okazał się jeszcze większym nieudacznikiem. Był nim Michał Korybut Wiśniowiecki.

Jerzy Besala

historiawładcakról
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)