Wizyta Dudy w USA musiała być udana. Szkoda tylko, że sukces wygląda jak porażka
Prezydent Andrzej Duda poleciał do USA, żeby odnieść sukces. Nieważne, że nikt istotny w Waszyngtonie nie znalazł czasu dla prezydenta Polski. Tak po prostu wygląda miś… sukces… na skalę naszych możliwości.
17.05.2018 | aktual.: 17.05.2018 14:57
Przez pięć dni w USA można zrobić naprawdę dużo. Polska rozpoczyna przewodnictwo w Razie Bezpieczeństwa ONZ, co prezydent Duda zainauguruje debatą na temat światowego bezpieczeństwa i pokoju. To są prestiżowe wydarzenia, podczas których pada wiele świetnie wyważonych i właściwie wypowiedzianych słów. Nie ma wątpliwości, że Andrzej Duda jest profesjonalnie przygotowany i doskonale się do tej roli nadaje.
Prezydent złożył też kwiaty pod Pomnikiem Katyńskim w Jersey City, a burmistrza Stevena Fulopa obdarował książką historyczną o mordzie polskich oficerów. Amerykanin, który nie popisał się wiedzą ani wyczuciem podczas sporu o pomnik, obiecał książkę przeczytać, choć nikt tego nie sprawdzi. Polski prezydent spotka się także z Polonią i ważnymi dla niej politykami, jakimi są gubernator Illinois i burmistrz Chicago.
Jeżeli to wszystko ubierze się w ładne zdjęcia i piękne słowa, to osiągniemy sukces jak malowany. Kłopot w tym, że jest to co najwyżej sukces wizerunkowy Andrzeja Dudy na użytek wewnętrzny. Z punktu widzenia polityki międzynarodowej nie jest to porażka, jak twierdzą niektórzy, tylko wyjazd nieistotny.
Piękne słowa bez znaczenia
Rada Bezpieczeństwa dawno już straciła na znaczeniu w polityce międzynarodowej, a miesięczne, rotacyjne przewodnictwo nie jest niczym nadzwyczajnym. Przed nami funkcję tę sprawował Peruwiańczyk, a w czerwcu ambasador Wronecką zastąpi Rosjanin. Polska nie ma przy tym szczególnie dużo do wniesienia w rozwiązywanie kryzysów międzynarodowych.
Andrzej Duda może wygłosić najpiękniejsze i najbardziej słuszne przemówienie na świecie, ale nadal nie będzie ono miało żadnego znaczenia. Polska nie uczestniczy w rozwiązywaniu światowych problemów. Co więcej, mamy wizerunek kraju, który ucieka przed odpowiedzialnością za sprawy międzynarodowe, czego przykładem jest kryzys migracyjny, ale za to sam oczekuje wsparcia w obliczu mocarstwowych zapędów Rosji.
Nie jesteśmy potęgą globalną i nigdy nie będziemy liderem globalnym, ale tak bardzo zamknęliśmy się w kokonie własnych spraw, że nie odgrywamy już nawet roli średniej. Na takie miejsce wskazywałaby gospodarka Polski uważana za 24-tą na świecie. Wycofaliśmy większość kontyngentów wojskowych, a od ponad czterech lat nie odgrywamy roli w żadnej, ważnej inicjatywie dyplomatycznej.
- Będziecie martwi, jeśli nie poprzecie porozumienia - w lutym 2014 r. powiedział ukraińskim opozycjonistom ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski czym przyczynił się do zakończenia rozlewu krwi w Kijowie. Od tamtej pory przedstawiciel polskiego rządu nie powiedział bardziej znaczących słów na arenie międzynarodowej. Piękne przemówienie prezydenta Dudy w Nowym Jorku tego nie zmieni.
Zasłona dymna, a za nią wielkie nic
Zajęcie się Pomnikiem Katyńskim i spotkaniami z Polonią nie ukryje jeszcze jednego, smutnego faktu. Amerykanie nie widzą potrzeby, żeby z nami rozmawiać. Nie są to sankcje dyplomatyczne. Polska stał się po prostu "gorącym kartoflem", którego nikt nie chce brać do ręki.
Część odpowiedzialności spada na samego Andrzeja Dudę, który w marcu nie chciał telefonicznie rozmawiać z amerykańskim sekretarzem stanu Tillersonem tłumacząc to brakiem równowagi między stanowiskami. Teraz spotkanie z szefem dyplomacji Pompeo byłoby najważniejszym punktem wizyty, bo o spotkaniu z samym POTUS’em, Prezydentem USA Donaldem Trumpem, głowa państwa polskiego może co najwyżej pomarzyć.
USA nie zamierzają kwestionować relacji obronnych czy handlowych z Polską. Skupiają się przy tym na wymiarze czysto pragmatycznym i nie widzą powodu, żeby zapewniać wizerunkowy sukces politykowi, który nie może dać im nic w zamian. Waszyngton dobrze wie, ze Duda nie podejmuje decyzji i dlatego na początku roku Tillerson rozmawiał ze "zwykłym posłem" Jarosławem Kaczyńskim. W ten sposób prezes PiS sam podważył autorytet prezydenta i rządu, a teraz cenę tego płaci urząd prezydenta RP.
Dokładnie tak samo praktyczne znaczenie, jak brak spotkania Trumpa z Dudą, mają rozmowy prezydentów USA i Uzbekistanu. Waszyngton prowadzi globalną rozgrywkę, w której Azja Centralna ma znaczenie w relacjach z Rosją i Chinami. Przejawem megalomanii byłoby stwierdzenie, że Trump rozmawiał z Mirzijojewem, żeby upokorzyć Dudę. Polski prezydent nie jest taż tak ważny, żeby POTUS miał go upokarzać. To czysty biznes, w którym akurat teraz z Uzbekistanem jest o czym rozmawiać, a z Polską, nie.
W oczyszczeniu atmosfery w USA na pewno pomogłoby też zakończenie sprawy ustawy o IPN. Rozmowy z prezydentem, który tę ustawę podpisał narażałoby Trumpa na niezręczne pytania. Polska nie ma nic nowego do zaoferowania, co uzasadniałoby podejmowanie takiego ryzyka przez gospodarza Białego Domu.
Przewodnictwo w RB ONZ mogło być szansą dla polskiej dyplomacji. To dzięki niemu prezydent RP poleciał do USA i miał możliwość przeprowadzenia serii istotnych spotkań. Tak się niestety nie stało. Nie jest to koniec świata, a jedynie zmarnowana szansa i będą kolejne. Niemniej szkoda.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl