Zamiast rodzinę, ratował ze sztormu narkotyki
Tak wyglądał 50-metrowy jacht "Nadine", którego właścicielem był Belfort. "Problem polegał na tym, że jacht był stary - zbudowano go dla słynnej Coco Chanel na początku lat 60. Stary, skutkiem czego piekielnie hałaśliwy i koszmarnie awaryjny. Ciągle się psuł, a jego trzy potężne pokłady - tak jak pokłady większości jachtów z tamtej epoki - zrobiono z takiej ilości drewna tekowego, że aby utrzymać je w należytym stanie, dwunastoosobowa załoga musiała od rana do wieczora zasuwać na czworakach z pędzlem w ręku. Przez cały czas cuchnęło tam lakierem, od czego robiło mi się niedobrze" - opisuje w autobiografii "Wilk z Wall Street".
Jacht zatonął podczas burzy na Morzu Śródziemnym. Największym zmartwieniem Belforta, który ze sztormu ledwo uszedł z życiem, było jednak wówczas nie ratowanie rodziny, ale zapasu "cytrynek". "Zapoznawszy gości z planem ewakuacji, odciągnąłem na bok Roba. - Masz 'cytrynki'? - Nie - odparł ponuro. - Zostały w kabinie. Jest kompletnie zalana. Stoi tam z metr wody, teraz pewnie więcej. Nabrałem powietrza i powoli je wypuściłem. - Coś ci powiem: zostawiłem tam ćwierć melona w gotówce. Forsę mam gdzieś, ale musimy dostać się jakoś do tych cholernych 'cytrynek'. To 200 tabletek, Rob. 200 tabletek! To byłaby czysta parodia. - Masz rację - odparł Rob. - Dobra, spróbuję. Wrócił po 20 sekundach. - Poraziło mnie - mruknął. - Pewnie jakieś spięcie. Co robimy? Nie odpowiedziałem. Spojrzałem mu tylko prosto w oczy i dźgnąłem pięścią powietrze, niemo mówiąc: 'Dasz radę, żołnierzu!'" - czytamy.
Fragmenty książki "Wilk z Wall Street" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Świat Książki.
(js)