Wiesław Dębski: dobra rada dla Ewy Kopacz na początek jej funkcjonowania
O jednym z polskich premierów jego bliski współpracownik opowiadał, że ulubione bon moty ktoś mu wcześniej pisał. A szef rządu uczył się przygotowanego tekstu na pamięć. I dobrze robił. Nie ma bowiem gorszej wpadki niż nieudane zręczne – w założeniu – sformułowanie. Lepiej tu nie improwizować. To moja dobra rada dla pani premier Ewy Kopacz na początek jej urzędowania.
16.09.2014 | aktual.: 17.09.2014 13:13
Przeczytaj wcześniejsze felietony Wiesława Dębskiego
Na razie wyszło, jak wyszło. Pani premier, wychodząc od pana prezydenta, rzuciła taką oto myśl: "domy, w których rządzą kobiety wychodzą na tym dobrze". Toż to seksizm w czystej postaci, tylko a rebours. Szanowne Panie, oddajcie nam nasze (i – najczęściej – Wasze) domy – chciałoby się napisać.
Ale to oczywiście tylko niewarta dłuższych dywagacji niezręczność. Poważniejszy problem mamy bowiem ze stosunkiem całej Platformy Obywatelskiej do spraw kobiet i równouprawnienia obu płci. Gdy PO kierował jeszcze Donald Tusk w kwestiach równouprawnienia jego partia chybotała się niczym stateczek na wzburzonym oceanie. Gdy chciał wzmocnić prawe skrzydło PO, na fotel pełnomocniczki do tych spraw rzucał konserwatywną Elżbietę Radziszewską. Kiedy zaś nadszedł czas puszczania oka do lewicowego elektoratu, premier kierował „na ten odcinek” Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz czy Małgorzatę Fuszarę.
Tusk pojawiał się oczywiście na Kongresie Kobiet. Rozdawał uśmiechy i liczne obietnice, by po roku nawet się z nich nie rozliczyć. W tym samym czasie przyglądał się spokojnie, jak prawe skrzydło jego partii konsekwentnie uwalało (wespół w zespół z PiS-em) kolejne projekty ustaw, ważnych zresztą nie tylko dla kobiecego elektoratu. Takich na przykład, jak o in vitro, związkach partnerskich, edukacji seksualnej w szkołach. Po cóż się bowiem narażać partyjnym wstecznikom. Lepiej poobiecywać, omamić społeczeństwo, a później rozłożyć bezradnie ręce i pokazać palcem: ja przecież chcę, ale Gowin, Biernacki czy Kosecki mi nie pozwalają. Kiedyś przecież do tych spraw wrócimy – obiecywał.
Zapewne nic się tu nie zmieni. Choć środowiska kobiece liczyły na wsparcie pani marszałek (a dzisiaj premier), to chyba jednak przeliczyły się. Ostatni na to dowód, to zdjęcie przez Ewę Kopacz z porządku obrad sejmu projektu ustawy o ratyfikacji konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet.
Kolejna ściema to parytety i suwaki na listach wyborczych PO. Niby jest w porządku, są odpowiednie partyjne ustalenia, są obietnice. Ale w życiu jest tak, jak opisała to w poniedziałkowym wydaniu „Gazeta Wyborcza”.
Chodzi o przykład białostocki. Ustawowy zapis o parytetach został dotrzymany (choć nie przekroczony). Ale nad listami postanowili „popracować” faceci. I tak się jakoś porobiło, że na pierwszych i drugich miejscach – powszechnie zwanych biorącymi - znaleźli się sami… mężczyźni. Zręczne robótki wykonano. Prawda?
Przykład ten jest znamienny.
Przewodniczącym partii w Białymstoku jest bowiem Robert Tyszkiewicz! Mówi wam coś to nazwisko? Nie? To wyjaśniam: pan Tyszkiewicz jest jednocześnie szefem wszystkich szefów - odpowiedzialnych za kampanię samorządową PO w całej Polsce. Oto, gdzie pies jest pogrzebany…
Podobne gry i zabawy obserwować można w różnych zakątkach naszego pięknego kraju. „Partyjni pisarze” tak pracują nad listami, by żadne parytety nie przeszkodziły zachować status quo. Rządzili Jasiu z Kaziem? To po co coś zmieniać? A że notowania PO spadają, że pojawia się widmo PiS u władzy? My sobie radę damy…
Zapewne rzucą się na mnie zwolennicy PO, ścisną za gardło i każą za sobą powtarzać (cytując Andrzeja Grabowskiego): ja wam mówię jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze, ale nie najgorzej jest. Ale my tak naprawdę wiemy: jest źle, fatalnie, oburzająco.
Mam nadzieję, że Ewa Kopacz tej melodii nie kupi, że zechce się nad takimi machlojkami pochylić. A na przyszłorocznym Kongresie Kobiet będzie nie tylko rozdawała uśmiechy, ale pokaże też uchwalone już ustawy. Od tego między innymi będzie zależał sukces, bądź porażka szefowej nowego rządu i starej Platformy.
A państwo z lewicy niech się nie cieszą… Tak w 2011 roku pracowali nad poprawianiem list, że np. z SLD do sejmu dostały się tylko cztery panie. I 23 panów…
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski