Wielu na to czekało. Ruchy Ukrainy wywołały u Rosjan panikę
Od początku wojny w Ukrainie eksperci mówili o tym wielokrotnie. Teraz, po wielu miesiącach walk, ukraińskie wojska atakują cele na terytorium Rosji. Pojawiają się doniesienia o kilku dronach, które spadły w różnych regionach kraju. Na Telegramie z kolei można przeczytać wiadomości mające na celu uspokojenie Rosjan, by nie wpadali w panikę.
Tylko na początku tego tygodnia pojawiły się informacje, że jedna z maszyn spadła niedaleko miasteczka Kołomna, leżącego około 110 km od Moskwy. W autonomicznej rosyjskiej republice Adygei dron pojawił się w miejscowości Nowyj. Z kolei władze obwodu briańskiego, sąsiadującego z Białorusią i Ukrainą, ogłosiły, że strącono dron nad rejonem suraskim, czyli w pobliżu granicy rosyjsko-białoruskiej.
Doniesienia te zbiegają się z incydentem w Petersburgu, gdzie we wtorek przejściowo zamknięto przestrzeń powietrzną i poderwano dwa myśliwce. Według rosyjskich mediów niezależnych powodem tych działań było pojawienie się nad miastem niezidentyfikowanego obiektu przypominającego dron.
Ponadto ukraińskie media, w tym m.in. agencja Unian, informowały o wybuchu, do którego miało dojść na lotnisku w rosyjskim mieście Jejsk, w Kraju Krasnodarskim, nad Morzem Azowskim. Strona rosyjska nie potwierdziła jednak tych doniesień. Lotnisko jest wykorzystywane jako baza dla myśliwców atakujących infrastrukturę Ukrainy.
Rosyjskie niezależne media podawały, że w Kraju Krasnodarskim została zaatakowana również przy użyciu dwóch dronów rafineria w mieście Tuapse. Maszyny prawdopodobnie nie dotarły do wyznaczonego celu i rozbiły się w pobliżu magazynu ropy naftowej. Do incydentu doszło w nocy z poniedziałku na wtorek.
Warto dodać, że rafineria Tuapse znajduje się około 700 km od linii frontu. Gdyby drony wystrzelono z terytorium Ukrainy, to - podążając do celu - musiałyby mijać słynny pałac Władimira Putina w mieście Gelendżyk nad Morzem Czarnym. Rezydencja najprawdopodobniej znajdowała się w ich zasięgu. Leży na samym wybrzeżu, około 130 km na północny-zachód od miejsca eksplozji.
To jeszcze nie "cukierki Bidena"
Były wątpliwości co do tego, czym Ukraińcy uderzyli w istotne punkty na mapie Rosji. Niektórzy myśleli, że to już "cukierki Bidena", czyli ultranowoczesna broń przekazana Ukrainie przez USA. Chodzi o drony szturmowe MQ-1C, znane jako Gray Eagle. Sprzęt ten pozwoliłby m.in. zaatakować rosyjskie okręty na Morzu Czarnym.
Okazuje się jednak, że to jeszcze nie amerykańskie wzmocnienie, a stary ukraiński sprzęt, który pomimo lat - zmodyfikowany - "robi robotę".
"Nie ma co mówić o wielkoskalowym efekcie"
Gen. Tomasz Drewniak, były inspektor sił powietrznych, w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że Ukraina ma bardzo ograniczoną liczbę starych aparatów latających. To między innymi Tu-143. - Miała ich kilkanaście, maksymalnie kilkadziesiąt, które pochodziły z różnych zakątków - zostały po Związku Radzieckim - przypomina.
Wojskowy podkreśla, że zostały one zmodernizowane, więc ich zasięg prawie się podwoił. Mówi jednak, że "ataki dronów na cele rosyjskie nie zmienią wojny w żaden sposób". - Nie ma co mówić o wielkoskalowym efekcie - zaznacza.
"Działają na psychikę Rosjan"
Wojskowy zwraca jednak uwagę, że najważniejszym efektem ostatnich ataków na terytorium Rosji jest aspekt psychologiczny. - Pokazuje to, że Rosjanie nie są bezkarni, atakując ukraińską infrastrukturę krytyczną. Daje to nadzieję Ukrainie, że potrafi się odgryźć i uderzyć w Rosję na jej terytorium - podkreśla gen. Drewniak.
Ekspert dodaje, że ataki mogą działać na psychikę Rosjan, którzy muszą wzmacniać swoją ochronę. W jego ocenie są zmuszeni wycofać część swojej obrony przeciwlotniczej z jednego miejsca, by chronić ważne obiekty, które padają celem ukraińskich działań.
Panika wśród Rosjan
Rosyjskie ministerstwo obrony zarządzane przez Siergieja Szojgu oskarżyło Ukrainę o próby ataków przy użyciu dronów w Kraju Krasnodarskim i Adygei. Według kłamliwych zarzutów Kremla ataki miały być wymierzone w infrastrukturę cywilną. Strona rosyjska zapewniła przy tym, że próby te nie spowodowały żadnych szkód.
Rosyjska redakcja BBC podała, że w kilku regionach Rosji w lokalnych kanałach telewizyjnych i radiowych pojawiły się komunikaty o alarmie przeciwlotniczym. Tamtejsze miejscowe władze twierdziły, że komunikaty były skutkiem ataków hakerskich.
Na Telegramie pojawiają się doniesienia mające na celu uspokoić Rosjan, by ci nie wpadali w panikę w związku z sytuacją w ich kraju. Gubernator obwodu moskiewskiego Andrey Vorobyov oświadczył, że ataku w pobliżu miasteczka Kołomna "na ziemi nie ma ofiar ani zniszczeń", "FSB i inne właściwe organy zajmują się sytuacją" i "nic nie zagraża bezpieczeństwu mieszkańców".
Niebo zamknięte nad Petersburgiem
We wtorek rano Rosjanie zamknęli przestrzeń powietrzną nad Petersburgiem. Samoloty zmierzające na lotnisko Pułkowo zostały przekierowane do innych portów, a część lotów odwołano. Na kanałach Telegramu pojawiły się doniesienia, iż nad miastem widać wojskowe samoloty Su-35 i MiG-31.
Rosyjskie ministerstwo obrony opublikowało jednak komunikat, że zamknięcie nieba nad Petersburgiem było związane z ćwiczeniem współpracy wojska z cywilnymi organami kontroli ruchu lotniczego.
"Podczas szkolenia omówiono zagadnienia wykrywania, przechwytywania i identyfikacji domniemanego celu-intruza, a także interakcji ze służbami ratowniczymi. Uczestniczyły w nich myśliwce z dyżurnych sił obrony powietrznej" - podał Kreml w propagandowym komunikacie.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski