Węgierski stan zagrożenia. Tak Viktor Orbán wykorzystuje wojnę do poszerzenia władzy
Cenzura, nieograniczona władza, zamknięcie ust opozycji, rządzenie państwem poza kontrolą parlamentu - premier Węgier Viktor Orbán wywołuje kontrowersje swoją kolejną decyzją. Eksperci tłumaczą w rozmowie z WP okoliczności związane z wprowadzeniem stanu zagrożenia na Węgrzech i podkreślają, że polityk wykorzystuje wojnę, by rozszerzać swoje wpływy.
Premier Viktor Orbán ogłosił stan zagrożenia na Węgrzech ze względu na wojnę w Ukrainie. Jak powiedział w filmie zamieszczonym na jego stronie na Facebooku, stan ten będzie obowiązywał od północy 25 maja i da rządowi "pole manewru i możliwość natychmiastowej reakcji na skutki wojny w sąsiedniej Ukrainie".
- Wojna zagraża naszemu bezpieczeństwu fizycznemu, a także zagraża dostawom energii i bezpieczeństwu finansowemu gospodarki i rodzin. Widzimy, że wojna i sankcje w Brukseli doprowadziły do ogromnych wstrząsów gospodarczych i drastycznego wzrostu cen. Świat stoi na skraju kryzysu gospodarczego. Węgry muszą trzymać się z dala od tej wojny i chronić bezpieczeństwo finansowe swoich rodzin - podkreślił szef węgierskiego rządu.
Eksperci dla WP: Orbán nadaje sobie nieograniczoną władzę
Eksperci ds. Węgier, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, podkreślają, że stan zagrożenia wprowadzony przez Orbána nie oznacza stanu wyjątkowego czy tym bardziej stanu wojennego, jak błędnie określa się to w Polsce.
- Na Węgrzech nie ma jakiegoś wielkiego wstrząsu po ogłoszeniu decyzji przez Viktora Orbána. On de facto od dwóch lat rządzi w takim stanie zagrożenia. Natomiast dziś ten stan zagrożenia, wcześniej wprowadzony przez pandemię COVID-19, został rozszerzony o kwestię wojny czy katastrofy humanitarnej w państwie sąsiedzkim - mówi Wirtualnej Polsce Andrzej Sadecki, główny specjalista Zespołu Środkowoeuropejskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich.
- Ruch Orbána polega na tym, żeby stan zagrożenia pandemią COVID-19, który kończy się 31 maja br., zastąpić kolejnym stanem, który umożliwi Orbánowi rządzenie za pomocą rozporządzeń, czyli polskim odpowiednikiem dekretów - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską dr Dominik Héjj, specjalista ds. polityki węgierskiej (Instytut Europy Środkowej, analityk Polityka Insight). Jak dodaje, "chodzi o dalsze zaburzenie równowagi władz, pozbawienie parlamentu kontrolnej roli i supremację urzędu premiera".
Rozmówca WP precyzuje, że Orbán będzie mógł za pomocą rozporządzeń, czyli przy omijaniu parlamentu, kontynuować wprowadzanie m.in. tarcz antyinflacyjnych. - Same okoliczności związane z wprowadzeniem stanu zagrożenia spowodowanego wojną były niezwykłe. W pół godziny od uchwalenia ustawy podpisała ją prezydent Węgier, a 45 min później ten stan wprowadzono. Tempo było błyskawiczne - zauważa Héjj.
Ekspert przyznaje przy tym, że trudno dziś przewidzieć, co tak naprawdę stoi za decyzją premiera Węgier. - Być może wiąże się to z odrzuceniem przez Orbána kolejnego pakietu sankcji na Rosję proponowanych przez UE. A być może premier Węgier planuje coś więcej, na przykład wprowadzenie cenzury - tak jak podczas pandemii. Wówczas nałożono cenzurę na publikacje, które "mogły szerzyć niepokój" i szerzyć fake newsy - przypomina Dominik Héjj.
- Trudno mi jednak sobie wyobrazić, jak to zadziała w przypadku wojny. Będą skazywani dziennikarze, którzy wzywają premiera Węgier do dostarczania Ukrainie broni bądź rezygnacji z rosyjskich węglowodorów? - zastanawia się analityk.
Andrzej Sadecki z Ośrodka Studiów Wschodnich ma wątpliwości, czy Orbánowi taki ruch był potrzebny. - Fidesz wygrał wybory, ma 2/3 głosów w parlamencie, premiera, prezydenta, większość swoich nominatów w sądzie konstytucyjnym. Zatem interpretuję to tak, że Orbán chce pokazać społeczeństwu, że Węgry są w sytuacji wyjątkowej, że nadchodzące problemy gospodarcze nie są winą rządu, tylko "nadzwyczajnej sytuacji" związanej z wojną, a wcześniej z pandemią - mówi.
Jak dodaje ekspert OSW, "Orbán chce przekonać całe społeczeństwo, że tylko silna władza potrafi przeciwstawić się zagrożeniom i sprawnie zarządzać państwem".
Dr Dominik Héjj zauważa ciekawy paradoks: - Węgry są właściwie jedynym państwem UE, które nie uczestnicy w wojnie z Rosją, nie przekazuje broni Ukrainie i dystansuje się od działań innych krajów. A jednocześnie jest jedynym, który wprowadza stan zagrożenia spowodowany wojną - mówi analityk Polityka Insight.
Węgry mówią "nie"
Węgry, popierające dotychczas wszystkie pakiety sankcji przeciw Rosji, sprzeciwiają się przyjęciu szóstego pakietu w proponowanej przez Komisję Europejską postaci, twierdząc, że stanowiłby on "bombę atomową zrzuconą na węgierską gospodarkę". Rząd w Budapeszcie nie zgadza się na odejście od importu rosyjskiej ropy naftowej, podkreślając wysoki poziom uzależnienia gospodarki Węgier od surowca sprowadzanego z Rosji.
Szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjarto wskazuje, że przyjęcie propozycji KE oznaczałoby dla Węgier konieczność wydania 500-550 mln euro na zakłady przetwórstwa ropy i kolejnych 200 mln na zwiększenie przepustowości rurociągu z Chorwacji na Węgry. Zaznacza również, że sankcje oznaczałyby wzrost cen ropy i gazu na Węgrzech o 55-60 proc., co odbiłoby się także na wszystkich innych cenach.
Orbán sprawuje funkcję premiera od 2010 roku. 16 maja przewodniczący partii Fidesz został po raz czwarty zaprzysiężony na stanowisko szefa rządu. - Węgry dla dobra jedności europejskiej nie zablokują sankcji, o ile nie przekroczą one węgierskiej czerwonej linii samoobrony gospodarczej, czyli nie zagrożą bezpieczeństwu energetycznemu kraju - oznajmił wówczas w parlamencie.
Czytaj też:
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski