Warzecha: "To może być koniec Grzegorza Schetyny" (Opinia)
W poniedziałek, dzień po wyborach do Parlamentu Europejskiego, Grzegorz Schetyna musi mieć kaca. Politycznego rzecz jasna. Okazało się, że nie tyle po prostu przegrał, ile poniósł dotkliwą porażkę. Wraz z nim przegrała zbieranina partyjno-organizacyjna. Strategia, realizowana od 2015 roku okazała się klapą.
27.05.2019 11:38
Różnica ponad 7 punktów na korzyść PiS (po podliczeniu prawie 100 procent danych) to nie to samo, co przewidywane przez pierwsze exit polls trzy punkty.
Może się wydawać, że to wciąż różnice w granicach akceptacji dla opozycji, szczególnie w sytuacji, gdy walczy się z partią, mającą w rękach niemal całe państwo. Ale to jednak porażka poniesiona przez Koalicję Europejską w możliwie najkorzystniejszych dla niej okolicznościach.
Zobacz także
Po pierwsze – w wyborach, do których zawsze chodził głównie elektorat Platformy Obywatelskiej.
Po drugie – po wciągnięciu do koalicji wielu różnych opozycyjnych sił, co miało w teorii dać wielki, zjednoczony front „wszyscy przeciwko PiS”.
Po trzecie – po trzech i pół roku rządów Zjednoczonej Prawicy, czyli przy częściowym już zużyciu obecnej władzy.
Po czwarte – przy całym zbiorze tematów w różnym stopniu niewygodnych dla PiS, od reformy sądownictwa poczynając, poprzez premie dla ministrów, konferencję bliskowschodnią i ustawę 447, temat Srebrnej, na problemie pedofilii i nieruchomościach państwa Morawieckich kończąc.
Wziąwszy to wszystko pod uwagę, różnicę między PiS a PO można by pomnożyć razy dwa.
Polityczny atak na Schetynę może nadejść lada chwila
Ci, którzy dotąd stali za Schetyną, trzymając "noże" za plecami, za moment ruszą naprzód i jeśli dojdzie do zamachu (w granicach statutu PO, rzecz jasna), to Schetyna nie będzie nawet mógł strawestować Juliusza Cezara, pytając kogoś: "I ty przeciwko mnie?" – bo przecież spodziewa się, co się szykuje. Każdy, kto zechce oskarżyć teraz lidera PO o prowadzenie złej polityki, ma podstawy, aby to zrobić.
W angielskim jest piękny i nieprzetłumaczalny na polski termin "soul-searching", oznaczający intensywną refleksję i rozliczenia po jakimś na ogół wstrząsającym wydarzeniu. W PO powinno się teraz rozpocząć owo "poszukiwanie duszy", którego punktem wyjścia powinno być stwierdzenie, że to, co było dotąd, doprowadziło do dotkliwej porażki, więc najlepiej rozpocząć od nowa od czystej kartki.
Jeżeli pierwszą pozycją na tej czystej kartce nie ma być dymisja Schetyny, on sam powinien krytycznie spojrzeć na swoje działania. Przeciwskuteczne elementy strategii PO nietrudno zidentyfikować.
To, po pierwsze, przyciąganie kogo się da, włącznie z najbardziej egzotycznymi tworami politycznymi z dalekich lewicowych peryferiów, ale też, a może przede wszystkim, z Barbarą Nowacką. Ostateczny wynik KE nijak nie sumuje się do poparcia dla tworzących ją politycznych organizmów w poprzednich wyborach do PE, ale też w poprzednich wyborach do Sejmu.
Po drugie – w zasadzie całkowite wycofanie PO z centrum i pójście w kierunku antyklerykalnego i lewicowego populizmu, którego reprezentantem stał się Rafał Trzaskowski w Warszawie ze swoją Kartą LGBT. Jak widać, to przyniosło Koalicji Europejskiej ewidentne straty, szczególnie na prowincji, która zmobilizowała się, żeby zagłosować na PiS. Nawet jeśli dzięki temu KE udało się stłamsić Wiosnę, która w istocie ledwo prześlizgnęła się nad progiem, to i tak opłacalność tego zabiegu jest wątpliwa.
Po trzecie – licytacja z PiS na ekonomiczny i socjalny populizm. PO jako partia rozdająca pieniądze – w to nie mogli wierzyć nawet najwierniejsi jej wyborcy, a co dopiero elektorat, szukający socjalnych ofert. Tutaj wiarygodność PiS była miażdżąco większa. Nie bardzo zresztą wiadomo, po co Schetyna w ogóle w te buty wchodził, skoro było wiadomo, że możliwość przejęcia elektoratu od PiS jest niemal zerowa. A elektorat KE wcale nie oczekiwał mnożenia obietnic. Jeśli już, to raczej oferty rozsądnie konserwatywnej fiskalnie. Socjalne wygibasy Schetyny mogły wręcz odstraszyć część tradycyjnych wyborców PO od głosowania na Koalicję Europejską.
Jak po każdej porażce, taki i teraz w Koalicji Europejskiej pojawi się trend odśrodkowy.
Co zrobi PSL? Może byś kuszone przez PiS
Bardzo poważny dylemat stoi przed PSL. Co prawda wygląda na to, że trzech kandydatów tej partii zdobyło mandaty z list KE, ale trwanie w sojuszu z PO przed wyborami parlamentarnymi na jesieni wcale nie musi być oczywiste, zwłaszcza gdyby Schetyna nie miał zamiaru skorygować kursu.
PSL może być kuszony przez PiS ofertą współudziału w rządach, gdyby partii Kaczyńskiego zabrakło posłów, a to może być propozycja o tyle atrakcyjna, że pomogłaby PSL uratować choć część wpływów wobec kurczącej się bazy poparcia na wsi, przejmowanej przez PiS. Nawet gdyby działo się to kosztem stopniowego rozbioru przez Prawo i Sprawiedliwość. W końcu dla peeselowców istotny był zawsze dość wąsko pojmowany interes własny.
Co może teraz zrobić Schetyna? Na plecach czuje oddech Tuska, reprezentowanego w kraju między innymi przez gładkiego i eleganckiego Rafała Trzaskowskiego, o którym mówi się od dawna jako o potencjalnym konkurencie Schetyny do stanowiska przewodniczącego. Obecny lider PO ma przed sobą dwie drogi.
Pierwsza to brnięcie mozolnie tą samą drogą, którą szedł do tej pory, z głównym przesłaniem, że „PiS to zło”. To niemal pewny sposób na porażkę jesienią. Przy czym taka porażka wcale nie musiałaby być zła. Gdyby Koalicja Europejska przegrała, ale zrobiła przyzwoity wynik, mogłaby spokojnie czekać kolejną kadencję (być może nawet niecałą), aż PiS zużyje się jeszcze bardziej, a przede wszystkim – aż finanse państwa, nadszarpywane rozrzutnością Kaczyńskiego, przestaną sobie radzić. Wtedy można by przejąć władzę, mając zarazem dobre wytłumaczenie dla wejścia w tryb oszczędzania. Bo to bez jakiegoś wyraźnego gospodarczego tąpnięcia raczej nie będzie możliwe – socjalne apetyty zostały niezmiernie rozdęte.
Tyle że sam Schetyna nie ma czasu. Kolejna przegrana bez szansy na rządzenie to jego koniec. Nie jest Kaczyńskim, który na czele PiS mógł sobie spokojnie trwać w opozycji pełne osiem lat, przegrywając jedne wybory za drugimi.
Druga droga jest trudna, ryzykowna i nie gwarantuje sukcesu: to porzucenie dotychczasowych metod, radykalne i szybkie przekierowanie kursu w kierunku dawnej Platformy, z akcentami konserwatywno-liberalnymi, nakierowanie się na przedsiębiorców i klasę średnią, odrzucenie populistycznych lewicowych akcentów i stonowanie walki z Kościołem. Jednym słowem – powrót do źródeł. Tyle że jest na to przed wyborami do Sejmu i Senatu dramatycznie mało czasu.
Dziś PO próbuje być – wraz z Koalicją Europejską – nieudolną kopią PiS w kwestiach socjalnych, zarazem na poziomie politycznym prezentując mało inspirujący antypisizm rodem z marszów KOD. Jeżeli nawet przyjąć, że gra nie toczy się o przejmowanie od siebie elektoratów, ale o zmobilizowanie potencjalnych wyborców danego obozu do pójścia do głosowania, to ta strategia się nie sprawdza. Schetyna powinien zbadać, ilu wyborców PO z 2007 i 2011 roku odrzucił jego przekaz z roku 2019. Czy gdyby go zmienił, straciłby tych, którzy dziś zagłosowali na PO? Część pewnie tak – tych ze skrajnego lewego skrzydła. Per saldo jednak mogłoby mu się to opłacić.
Jedno jest pewne: więcej tego samego nie da Koalicji Europejskiej na jesieni nawet dobrego wyniku, o zwycięstwie nie mówiąc.