Zabójstwo drogowe w kodeksie karnym jest zbędne? Ekspert rozwiewa wątpliwości

Po tragedii, jaka rozegrała się na Trasie Łazienkowskiej 15 września, a także ubiegłorocznym dramacie na autostradzie A1, gdzie po wypadku spowodowanym przez wciąż ukrywającego się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Sebastiana M. spłonęła trzyosobowa rodzina, wróciły głosy o wprowadzeniu do kodeksu karnego definicji "zabójstwa drogowego". Adwokat Bartłomiej Piotrowski ma jednak inne zdanie na ten temat. - Przepisy pozwalają karać już teraz - tłumaczy.

Sprawca wypadku na Trasie Łazienkowskiej został zatrzymany
Sprawca wypadku na Trasie Łazienkowskiej został zatrzymany
Źródło zdjęć: © Facebook, Miejski Reporter
Patryk Słowik

Patryk Słowik, WP: Po wydarzeniach z Trasy Łazienkowskiej z ostatnich dni, które zakończyły się śmiercią jednej osoby i pokrzywdzeniem kilku innych, powrócił temat wprowadzenia do kodeksu karnego przestępstwa zabójstwa drogowego. Powinno się je wprowadzić?

Bartłomiej Piotrowski, adwokat, karnista, partner w Kancelarii Piotrowscy, członek Naczelnej Rady Adwokackiej: Moim zdaniem nie powinno.

Dlaczego?

Nie mamy przecież w kodeksie ani zabójstwa pistoletowego, ani nożowego. Ba, człowieka można zabić nawet łyżką do zupy, więc na tej zasadzie po bulwersującym przypadku zabójstwa łyżką należałoby wprowadzić zabójstwo łyżkowo-zupowe, co oczywiście byłoby absurdem.

Samochód to przedmiot. Przy jego wykorzystaniu można zabić człowieka, to fakt. Ale to nie oznacza, że obowiązujące przepisy o zabójstwie są niewystarczające.

Dalsza część wywiadu pod materiałem wideo.

Gdy strzelam do kogoś z pistoletu, łatwo przyjąć, że chcę zabić. Podobnie gdy wbijam komuś nóż w serce. Gdy wsiadam do samochodu i pędzę ulicami miasta - moim celem nie musi być zabicie drugiego człowieka.

Jest coś takiego jak zamiar ewentualny - czyli mogę nie wsiadać za kierownicę z myślą "o, przejadę sąsiada", ale - mając na uwadze ogół moich działań - przewidywać to, że moje zachowanie może doprowadzić do śmierci innego człowieka i godzić się na to.

I gdy pędzę autem, należy zakładać, że przyjmuję, iż mogę kogoś zabić?

Oczywiście to zależy od konkretnego przypadku - ale tak samo przecież jest przy użyciu jakiegokolwiek innego przedmiotu, choćby noża, że trzeba przeanalizować szczegóły.

Moim zdaniem jednak, co do zasady, gdy wsiądę do jakiegoś superszybkiego auta mającego 400 koni pod maską, na odwagę wypiję do tego setkę wódki albo wezmę narkotyki (co, podkreślmy, wcale nie jest okolicznością łagodzącą), i będę pędził 200 km/h - no to niczym to się nie różni od sytuacji, w której szedłbym z naładowanym pistoletem ulicą, trzymał palec na spuście i mierzył do ludzi.

Mam wrażenie, że sąd surowiej spojrzałby na kogoś, kto mierzył do ludzi z broni i wystrzelił, niż kogoś pędzącego autem, kto wpadł w inny samochód.

Podzielam to wrażenie. Co więcej, po prostu tak faktycznie jest. Znam orzecznictwo, z którego wynika, że już mierzenie do kogoś z naładowanej broni można uznać za usiłowanie zabójstwa. Inna rzecz, że miałem taką sprawę, w której prokurator twierdził, że tak wcale nie jest, bo mierzył świadek koronny – i uznanie tego za usiłowanie zabójstwa równałoby się utracie koronnego.

Ale wracając: kłopotem nie są przepisy, brak zabójstwa drogowego w kodeksie karnym. Wszystko sprowadza się do praktyki.

Po pierwsze, praktyki prokuratury, która w niektórych przypadkach powinna patrzeć na sprawę jak na zabójstwo, a nie wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym. Przecież aby doszło do skazania kogoś za zabójstwo, należy zacząć od mocnego, dobrze przygotowanego aktu oskarżenia, w którym prokurator oskarża o zabójstwo, a nie spowodowanie wypadku.

Po drugie - na pewno pewne zmiany muszą zajść też w optyce sądów. Faktycznie jest bowiem tak, że wielu sędziów w pistolecie czy nożu widzi narzędzie, którym popełnia się zabójstwo, a w samochodzie niekoniecznie.

Żebyśmy mieli stuprocentową jasność i ktoś nie odebrał pańskich słów niewłaściwie: pan nie twierdzi, że nie należy najsurowiej, jak tylko można, karać pseudorajdowców, którzy doprowadzają do śmierci innych uczestników ruchu drogowego, lecz że przepisy już teraz na to pozwalają.

Właśnie tak. Mogę dodać jeszcze, że stworzenie przepisów o zabójstwie drogowym mogłoby wcale nie być tak proste, jak to się niektórym wydaje. Przepis musiałby przecież być na tyle ogólny, żeby dotyczył różnych przypadków, co z kolei powodowałoby, że dalej trwałyby dyskusje o tym, czy śledczy stawiają właściwe zarzuty, czy niewłaściwe.

Dlatego jestem za zmianą praktyki, której elementem musi być także zmiana podejścia społecznego do szybkiej jazdy.

To już chyba powoli następuje.

Tak, ale trzeba jeszcze mocniej dbać o to, by szybka jazda, przekraczanie przepisów drogowych, były najzwyczajniej w świecie obciachem.

Może to kwestia mojego toyotowego wieku, w którym najistotniejszym wskaźnikiem w samochodzie jest wskaźnik paliwa, ale - pół żartem, pół serio - musimy przekonać ludzi, że jak mają supersamochód, to tym bardziej powinni nim wolno jechać. Tak, żeby wszyscy mogli dostrzec, że jedziemy takim autem. Bo oczywiście skazywanie za popełniane przestępstwa jest ważne, ale jeszcze lepiej by było, gdyby tych czynów zabronionych było możliwie najmniej.

Łukasz Ż., kierowca volkswagena z Trasy Łazienkowskiej, miał orzeczone pięć sądowych zakazów prowadzenia pojazdów. Jak to możliwe, że zbierał te zakazy niczym pieczątki na karcie lojalnościowej w kawiarni?

To doskonałe pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że mamy za mało informacji, aby udzielić odpowiedzi, która byłaby prawdziwa i niekrzywdząca dla osób wydających te orzeczenia.

Natomiast jeśli jest tak, jak podawały media, że ten pan otrzymywał kolejne zakazy, zanim upłynął termin obowiązywania poprzednich, to coś tu poszło nie tak. Jazda samochodem mimo zabrania uprawnień jest przestępstwem. Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś mógł kilkukrotnie zostać złapany i mieć możliwość dalszej jazdy.

Rozmawiał Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (467)