Warszawa. Smak dziewiątki. Tak karmią u mistrza Lewandowskiego
- Ach, ależ się dobrze poczułem! - nie kryje przejęcia i ukontentowania starszy pan, którego mijam na schodach prowadzących do restauracji. I od razu tłumaczy towarzyszącej mu pani: - Zjadłem kawałek Lewandowskiego. Czuję się szybszy, sprawniejszy, zdrowszy. Ale, niestety, uboższy.
06.10.2021 | aktual.: 06.03.2024 21:06
W rezultacie więc pierwsze, co chce się obejrzeć po wejściu, to ceny dań w dopiero co otwartej restauracji Nine Sports, której współwłaścicielem jest piłkarz Robert Lewandowski. Bo może będzie to celny strzał. Nie w światło bramki, tylko w naszą kieszeń.
Aby to sprawdzić, trzeba przeczytać gazetę. Taką, którą dostanie się przy wejściu. Bo to nie prasa, lecz karta dań i przewodnik po restauracji, barze sportowym i Fan Zonie z prawdziwą trybuną. Wyższe kondygnacje jeszcze się szykują, ale sala restauracyjna już czeka na gości. A oni nie zawodzą. Jedzą, piją i ochoczo się fotografują we wnętrzu. Bo to raczej prestiżowa miejscówka z uwagi na gospodarza, który w przeciwieństwie do miejskiej przestrzeni, w której pełno go z zegarkami i innymi dobrami, nie epatuje swoją twarzą, skromnie użyczając tylko swojego numeru z boiska.
Warszawa. Po pierwsze dziewiątka. Precle witają
Smakowite cyfry, czytelne dla każdego fana Roberta Lewandowskiego, wołają i kuszą na dzień dobry w postaci świeżutkich wypieków. Precle robi się tu na bieżąco, a goście mogą zamówić takie cieplutkie startery na uśmierzenie pierwszego głodu. Ale nie warto, bo zaordynowane dania z karty w rezultacie przyjdą w miarę szybko. Nawet najbardziej wygłodniały żołądek nie zostanie narażony na długie katusze oczekiwania w aurze kuszących zapachów z pobliskich stolików. To dobrze rokuje - skoro już w drugim dniu normalnego funkcjonowania załoga staje na wysokości zadanie.
Na szczęście nie jest idealnie, czyli jest po ludzku. Drobna pomyłka zamówienia staje się okazją do sympatycznych reakcji i miłych przeprosin. Robi się domowo i przyjaźnie.
A precle warto zamówić przy wyjściu i zabrać ze sobą do domu, bo potem będzie się za nimi tęskniło. Szkoda, że jeszcze nikt na to nie wpadł, żeby zorganizować na nie stylowe, papierowe torebeczki z mistrzem w akcji. Taki prezencik zrobić może furorę. Precla od Lewego dać można każdemu i każdy będzie w siódmym - nie! - w dziewiątym niebie.
Niebiańskie smaki. Kuchnia dla każdego
Lektura "Ninespost", czyli wspomnianego oryginalnego restauracyjnego menu nie zatrważa. Roi się od dziewiątek, ale żadna nie stoi w karcie dań z przodu. Szukam najdroższej potrawy. To Sticky Piggi Ribs, czyli glazurowane żeberka wieprzowe, chippotle sticky bbq, reggae mayo, ziemniak grillowany z masłem i wasabi, tak samo przypieczony ananas, a wszystko z dodatkiem azjatyckich liści.
Ale to to kusi najbardziej. Wśród amerykańskiego, sycącego pożywienia typu burgery, pieczone skrzydełka, rostbefy, przekornie mruga z karty zdrowe oczko: to Purple Healthy Bowls, a ta nazwa zabawnie gra z obecnymi w menu triumfalnymi napisami "goooaaaals".
Zdrowe miski mają naprawdę czerwoną zawartość, choć są wypełnione zieleniną. To piklowany na purpurowo kalafior, fioletowy batat, czerwona cykoria, czerwona fasola bycok, piklowana czerwona kapusta, radicchio i wykwintna amazońska quinoa, najszlachetniejsze zboże, u nas jeszcze nie tak powszechne, ale uważane za niezwykle zdrowe. Do tego zestawu można wybrać jeden z czterech dodatków - kurczaka, krewetki, chrupki roślinny, wegański zamiennik kurczaka lub ser haloumi grillowany w cieście filo. Każda wersja jest przepyszna i każda kosztuje 37,90 zł.
Moje towarzystwo łaknie jednak przystawki i rzuca się na Kalmary Generała Tso. To uzupełnione szczupłymi pędami brokuła i pieprzem seczuańskim (nie widziałam!) kalmary w słodko-kwaśniej glazurze. Według obietnicy - chrupkie. Jednak to chyba nie leży w naturze tego owocu morza. Propozycja dla wiernych pożeraczy kalmarów, którym ich lekkie podobieństwo do żelkowych misiów nie przeszkadza.
W zasadzie po takim starterze trudno samotnie pochłonąć danie główne. Wybór padł na Bulgogi Chopped Steak - jak się okazuje naprawdę gigantyczny stek z wołowiny z wieprzowiną z grilla, który zdobią liście azjatyckie (smakują bazylią, ale są większe), grillowane pędy brokuła, tajemniczy i uzupełnia smaczny sos bulgogi. Ale największe wrażenie robi śmiałe, zachwycające uzupełnienie potrawy - sojowy makaron układa się na wierzchu w artystyczną koafiurę. Jest bardzo dobry, chrupiący i wygląda niesamowicie. Uwaga: to nie jest danie dla konsumenckiego minimalisty. Wielki, bardzo, bardzo smaczny kotlet nakarmić może z powodzeniem dwie osoby.
To był mecz! Gospodarz wygrywa, a i goście zadowoleni
Nic więc dziwnego, że przetestowanie jednego z czterech proponowanych deserów okazuje się już niemożliwe. Aż można się ucieszyć, że nie jest idealnie i do zamówienia są tylko dwa z nich. Nie ma też zdrowych szotów z karty - mają mieć działanie oczyszczające, wzmacniające odporność, ale - jak tłumaczy kelnerka - "nie dowieźli". Ale już czuję się wzmocniona: w tak perfekcyjnym świecie naprawdę trudno żyć i czasem trzeba po ludzku spudłować do bramki.
Lemoniady prawdopodobnie też nie są autorską recepturą. Wyglądają ślicznie, ale smakują nieco chemicznie, więc może kolorytu nadają im barmańskie syropy, które mają swoich fanów, ale...
Wszystko jednak było niezwykle pyszne. I tak sycące, że rozsądek nakazuje rezygnację z deseru i kawy. Naprawdę już tego ciastka nie ma komu zjeść. Trzeba więc uwierzyć zdjęciu w gazetce, na którym kawałeczek New York Cheesecke zapowiada się obłędnie. Może następny razem. Ten mecz wygrywa gospodarz, będzie się chciało wrócić po rewanż.