Pierwsza funkcjonaruszka w powojennej Warszawie
Strzelano do niej, ale i wręczano kwiaty. Kochali się w niej mężczyźni, a Orkiestra z Chmielnej grała dla niej na ulicy "100 lat". A ona tylko kierowała ruchem w stolicy
24.07.2013 12:09
Wyjątkowo ciekawą rozmowę z pierwszą, powojenną i warszawską funkcjonariuszką znaleźliśmy na stronach Komendy Stołecznej Policji . Pani Leokadia Krajewska, pierwsza polska milicjantka po wojnie dzięki pogodzie ducha i nieodpartemu urokowi, podbiła serca nie tylko jako milicjantka, ale również jako kobieta.
To były ciężkie czasy - mówi podkom. Ewie Szymańskiej-Sitkiewicz pani Leokadia– byłam sama w Warszawie. Mama moja znajdowała się w obozie koncentracyjnym, a siostra została wywieziona na roboty do Niemiec. Jeszcze podczas wojny pracowałam u szewca na ulicy Chmielnej. Jak przyszło wyzwolenie Warszawy trafiłam do Czerwonego Krzyża na Pradze. Miałam siedemnaście lat, kiedy mój sąsiad, który wstąpił do milicji, powiedział ,,Jesteś wysoka, robią nabór kobiet do milicji, idź, a zobaczysz, przyjmą Cię”. Poszłam i przyjęli.
Wieku wtedy nikt nie sprawdzał. Czasy powojenne były dla wszystkich trudne. Mężczyźni dopiero wracali do domów z wojny, obozów. - Jednak ja nie zamierzałam się poddawać. Szybko polubiłam mundur. Na początku byłam skoszarowana. Na obiady, jako główny posiłek, dawano nam kaszę i śledzie. To był nasz deputat. Los chciał, że trafiłam do ruchu drogowego. Tam byłam najbardziej potrzebna. Warszawa się odbudowywała. Do moich głównych zadań należało kierowanie ruchem drogowym przy największych skrzyżowaniach w Warszawie. Dzięki temu, stałam się rozpoznawalna. Nie ukrywam, pomagało mi to w pracy. I tak na przykład, po zakończonej służbie musiałam samodzielnie ze skrzyżowania zabierać na bazę specjalny ciężki podest, na którym stałam przez cały dzień i kierowałam warszawskim ruchem. Pomagali mi w tym przypadkowi ludzie. Raz nawet wiozłam podium motocyklem.**
Pomimo, że wystawiałam mandaty, ludzie mnie lubili. Zawsze robiłam to z uśmiechem. Miałam nawet kilku adoratorów. Jeden chciał zostać lekarzem. Przejeżdżał codziennie przez skrzyżowanie, na którym stałam i kierowałam ruchem. W końcu się odkochał. Następny studiował lotnictwo. Przychodził codziennie. Też się odkochał. Oj, kochało się we mnie wielu mężczyzn - śmieje się Pani Lodzia. Zdarzało się, że przechodnie z sympatii do mnie, wołali ,,Lodzia”. Były też i smutne sytuacje. Pewnego razu na rondzie Waszyngtona zapatrzył się we mnie kierowca. Potrącił mnie samochodem. Nic takiego mi się nie stało. Innym razem do mnie i do kolegi strzelał jakiś człowiek. Schowaliśmy się wtedy do budki wartowniczej, w której pracował pan, który włączał w Warszawie na tym rondzie światło.
Pani Leokadia wspomina, że w dniu jej imienin czy urodzin specjalnie przychodzili do niej na skrzyżowanie mieszkańcy Warszawy z kwiatami i balonami. Pewnego razu, z okazji imienin zaśpiewała dla niej 100 lat orkiestra z Chmielnej.
- Schowałam się wtedy do pobliskiej kamienicy, było mi niezręcznie – opowiada. Tak okazywano mi sympatię – śmieje się Pani Leokadia. Innym razem, w dniu imienin, schodząc ze skrzyżowania po służbie miałam naręcza kwiatów. Do domu na Pragę z grzeczności zawiózł mnie swoim motorem obcy mężczyzna. Całą sytuację zobaczył ktoś z pracy. Następnego dnia dostałam od swojego dowódcy nieoficjalne upomnienie, żebym się tak nie afiszowała. Wyrazy empatii miałam na każdym kroku.
Pani Leokadia, to piękna dojrzała kobieta. Będąc młodą osobą musiała przyciągać, niejedno męskie spojrzenie. Czy mąż był o nią zazdrosny?
- Trochę – mówi podkom. Ewie Szymańskiej-Sitkiewicz pani Leokadia – miałam 22 lata, kiedy wyszłam za mąż za kolegę po fachu. Zawodowo, każdy z nas robił swoje. Ja przez kilka lat pracowałam w ruchu drogowym. Potem trafiłam do wydziału łączności, inspekcji i szkolenia, byłam też sekretarką, maszynistką, kierownikiem hali maszyn. Poznałam również pracę w dochodzeniówce. W tym też czasie przyszły na świat dzieci. Godziłam służbę z byciem mamą i żoną. Miałam to szczęście, że moja mama pomagała mi w obowiązkach domowych. Później znowu wróciłam do ruchu drogowego, ale nie pracowałam już w terenie. W tym czasie, służbę ze mną pełniło kilka koleżanek. W 1968 roku dostałam stopień oficerski. W tamtych czasach nie musiałam kończyć dodatkowych szkół. To był rodzaj wyróżnienia.
Pani Leokadia Krajewska, znana wszystkim policjantom i mieszkańcom stolicy jako Lodzia, obchodzi w tym roku 86 lat.
Życzymy jej wszystkiego najlepszego!
Cały wywiad możecie przeczytać TUTAJ *. *