Multikino wraca do gry. Sprawdziłam, jak wygląda sytuacja pierwszego dnia pracy
Po kinach plenerowych i studyjnych, do walki o widza wkraczają multipleksy. Bilety tańsze o połowę, repertuar sprzed pandemii, ale z kilkoma niespodziankami. Czy to wystarczy, aby ponownie zapełnić sale kinowe?
Piątek wieczór. Netflix obejrzany, HBO zbledło, a na telewizor po trzech miesiącach siedzenia w domu nie mogę już patrzeć. Korzystam więc z okazji: po tygodniu ciężkiej pracy, piątkowy wieczór spędzę w kinie. Nareszcie jakaś odmiana.
Do pierwszego wieczornego wyjścia od czasów pandemii postanawiam się dobrze przygotować. Układam włosy (choć po wizycie u fryzjera nie za wiele mi ich zostało), a nawet po raz pierwszy od kilku tygodni robię makijaż (moje zdolności ograniczają się do podkładu, pudru i tuszu do rzęs, ale lepszy rydz niż nic). Z ogromną satysfakcją wbijam się w spodnie z poprzedniego sezonu (kwarantanna jednak nie taka straszna), pakuję maseczkę i ruszam ku przygodzie.
Kino w piątek? Tylko jaki film wybrać?
Chodzenie do kina samemu nie należy do moich ulubionych rozrywek, więc pytam znajomych, czy nie mają ochoty na wieczorne wyjście. Siostra woli posiedzieć z chłopakiem. Jedna przyjaciółka uczy się do sesji, druga na pytanie o repertuar odpowiada "wiesz co, Luna miała lepszą ofertę, więc dziś spasuję". Dlatego do kina idę jednak sama.
Zobacz także: Kontrola NIK ws. wyborów korespondencyjnych. Cezary Tomczyk: nie ma miłości między Marianem Banasiem i rządem
W repertuarze prawie same filmy sprzed pandemii. Decydując się na wieczorny seans (niegdyś godziny szczytu w kinie) mam do wyboru "W lesie dziś nie zaśnie nikt", "Zenka", "Parasite" i "Niewidzialnego człowieka". Wybaczcie mi, ale polskie kino to nie boja bajka, "Parasite" już widziałam, dlatego decyduję się na ostatnią z propozycji.
W innych godzinach w repertuarze znajdziemy kilka ciekawych niespodzianek. Ne ekrany Multikina wróciły "stare" hity. Można wybrać się m.in. na seans "Harry'ego Pottera i komnaty tajemnic", "Thor: Ragnarok", czy też "Czarną Panterę".
Multikino otwarte, a ja mam déjà vu
Chichot losu sprawił, że sprzed nosa uciekł mi autobus do kina, więc wiem, że się spóźnię. Kiedy docieram na miejsce i do pokonania mam 500 metrów łapie mnie ulewa, więc po fryzurze i makijażu pozostaje już tylko wspomnienie.
Mimo to szczęśliwa wjeżdżam na ostatnie piętro i mam déjà vu. Tak samo jak w Lunie, kinie studyjnym, które odwiedziłam na początku czerwca, trafiam na zamknięte kasy i informację, że bilet dostanę w bufecie.
Niepewnym krokiem ruszam dalej i ponownie to uczucie, że już to przeżyłam. Lobby Multikina świeci pustkami. Gdyby była to pustynia, przetaczałyby się przez nią zwitki suchych roślin.
Na środku lobby spotykam miłego pana z obsługi, który kieruje mnie do kasy. Żeby tam dotrzeć, muszę pokonać "wężyk" wyznaczony czerwoną taśmą. Kojarzycie scenę ze "Shreka", w której dociera on do Duloc? Właśnie takim pustym, ale jakże długim wężykiem muszę się przespacerować. Aż korci, żeby "wejść taranem" i troszkę poprzesuwać te słupki. Jestem "grzeczny klient" więc pokonuję całą trasę.
W kasie uśmiechnięty pan stwierdza, że w sumie to mogłam te słupki poprzestawiać, bo przynajmniej byłoby jakieś zajęcie. Klientów do obsługi raczej nie ma.
W kasie przeżywam jeszcze jedno zaskoczenie. Za bilet w piątek wieczorem płacę 19,90. Przed pandemią za bilet w tym miejscu trzeba było zapłacić ok. 40 zł. Pytam więc, czy to jakaś "korona promocja", ale okazuje się, że tak teraz będą wyglądały ceny. Dla mnie super.
Kina a koronawirus. Pandemia tylko na obrazkach
Jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, to obsługa została wyposażona w "firmowe" przyłbice z logiem Multikina. W kilku miejscach stoją automaty z płynem do dezynfekcji, a ekrany po bokach informują o tym, jak się zachować.
Po serii reklam, tak one znów tu są, wyświetlane są informacje dotyczące zasad. Kino prosi, żeby zajmować miejsca zaznaczone na bilecie, a podczas seansu mieć założoną maseczkę. Podczas seansu nie można jeść (koniec z chrupaniem popcornem!) i pić. Dodatkowo kino zachęca do rejestracji na specjalnej stronie internetowej, gdzie można zostawić swoje dane, a w razie zagrożenia, kino poinformuje nas, że byliśmy na seansie z osobą zakażoną. W celach bezpieczeństwa można zajmować jedynie co drugie miejsce.
W rzeczywistości o maseczkach na sali jakby nikt nie słyszał. Oprócz mnie na seansie jest jeszcze 7 osób i żadna z nich twarzy nie zasłania. Siedzenie z zachowaniem dystansu? "Dobre żarty, nie po to przyszłam do kina z kimś, żeby nie siedzieć obok siebie" zdają się myśleć wszystkie pary, bo dystansu nie zachowuje nikt.
Kina studyjne kontra multipleksy. Co lepiej wybrać?
Przygotowanie do pandemii w obu przypadkach wygląda podobnie. Obsługa w maseczkach/przyłbicach, płyn do dezynfekcji na każdym kroku i ozonowanie powietrza.
Repertuar to kwestia gustu. W kinie studyjnym miałam kilka pokazów przedpremierowych, tani seans za 12 zł. W multipleksie wrócił stary repertuar urozmaicony jeszcze starszymi produkcjami, a premiera jest tylko jedna. Tu też zdecydowano się na mocną obniżkę cen.
Multipleks to "uwielbiane" przez wielu reklamy przed seansem, które ciągną się w nieskończoność. W kinie studyjnym, tuż po otwarciu, zobaczyłam tylko zapowiedź nowych filmów i autoreklamę, a wszystko nie trwało dłużej niż 5 minut.
Lubisz pochrupać w kinie? Prędzej uda ci się to w kinie studyjnym niż w multipleksie. W Lunie bufet był czynny, w Multikinie obowiązuje zakaz jedzenia na sali.
Czy widzowie tęsknili za seansami? W obu przypadkach odpowiedź brzmi: tak. W Lunie usłyszałam od starszego widza: "Bardzo tęskniłem za kinem. Odkąd jestem na emeryturze, chodziłem na filmy nawet 6-7 razy w tygodniu, więc bardzo mi tego brakowało". W Multikinie było podobnie. - Tęskniliśmy. Dobrze było zobaczyć coś na większym ekranie, po tak długim czasie siedzenia w domu - mówią widzowie, którzy jak sami przyznają, nie są kinowymi maniakami, dlatego nie przeszkadza im brak nowości w repertuarze.