Kierowca MZA uratował życie pasażerowi!
„Jak człowiek umiera na moich oczach, to trzeba go ratować”
To miał być spokojny kurs - w ferie ruch na ulicach zwykle jest mniejszy. Autobus jechał do pętli w Międzylesiu. O 8.40 autobus linii 119 zgodnie z rozkładem wjechał w zatokę przystankową przy stacji PKP Anin. Kierowca zauważył biegnącego pasażera i poczekał aż ten spokojnie wejdzie do środka. Starszy mężczyzna sprawiał wrażenie zdrowego. Kierowca zauważył, że mężczyzna wsiadł sprawnie, jednak gdy tylko znalazł się wewnątrz autobusu, stracił przytomność i przewrócił się na podłogę. O tym dramatycznym zdarzeniu, do którego doszło 21 stycznia, czytamy na stronach Nadzoru Ruchu Warszawa .
Pasażerowie wpadli w histerię, kierowca autobusu zachował zimną krew - podbiegł do mężczyzny i bez wahania przystąpił do reanimacji, prosząc jednocześnie dwie pasażerki o pomoc w uniesieniu nóg ratowanego i powiadomieniu pogotowia. Kierowca pierwszej pomocy nauczył się w trakcie specjalistycznych szkoleń, jednak nie uważa się za profesjonalistę. Mówi, że widział już podobne objawy u bliskiej mu osoby. Miał świadomość, że liczy się każda sekunda. Reanimowany pasażer tracił oddech i siniał.
- Schodził z sekundy na sekundę, a ja pompowałem i powtarzałem w kółko: „Błagam, nie umieraj mi tylko” – wspomina pan Jarek.
Masaż serca wykonywał przez kilka minut, aż do przyjazdu karetki. Gdy ratownicy przejmowali reanimację, nie było wiadomo czy akcja zakończy się pomyślnie.
– Kiedy odjeżdżali widziałem, że mężczyzna wciąż jest nieprzytomny, ale oddycha. Kamień spadł mi z serca, tylko lęk o niego pozostał. To nie jest normalna sytuacja. Długo byłem przejęty – mówi kierowca.
Jarosław Wieczorek, kierowca z zajezdni "Ostrobramska" znany jest wśród kolegów z prostolinijności. Pytany o okoliczności udzielenia pierwszej pomocy pasażerowi, odpowiada krótko i zwięźle: „Jak człowiek umiera na moich oczach, to trzeba go ratować”.
Przeczytajcie też: Zadzwonił z Katowic, że kolega zasłabł w mieszkaniu na Pradze
*__*