RegionalneWarszawaDzieci stały bose na mrozie i patrzyły jak płonie ich dom. Rodzice podjęli odważną decyzję

Dzieci stały bose na mrozie i patrzyły jak płonie ich dom. Rodzice podjęli odważną decyzję

W noc przed Wigilią w Niemieryczewie spłonął dom państwa Kruków. Palił się trzy godziny. Stracili wszystko. - Dzieci wybiegły na bosaka. Nie zdążyły założyć butów - mówi Magdalena Kruk. Rodzina się nie poddaje i na zgliszczach starego domu zbuduje nowy.

Dzieci stały bose na mrozie i patrzyły jak płonie ich dom. Rodzice podjęli odważną decyzję
Źródło zdjęć: © wawalove | Magdalena Kruk
Katarzyna Zając-Malarowska

13.02.2018 | aktual.: 01.03.2022 13:14

Pani Magda przebudziła się o 2 w nocy 23 grudnia. Pomyślała o wigilijnej krzątaninie, która czeka ją za kilka godzin. Otworzyła oczy i zobaczyła łunę światła za oknem. Męża akurat nie było, wyjechał do pracy za granicę. Założyła szlafrok i wybiegła przed dom. Płonął dach. A dzieci spały w środku.

- Wbiegłam do ich pokoju. Zaspane, wyrwałam z łóżek. Kazałam założyć jakiekolwiek buty i złapać kurtkę - opowiada pani Magdalena Kruk. - Prądu już nie było. Chciałam włączyć latarkę w telefonie, ale Janek w pędzie wytrącił mi go z ręki. Ubieraliśmy się w ciemnościach. Janek nie znalazł swoich butów i wybiegł na bosaka. Nie wziął też kurtki. Ala założyła dwa inne buty: jeden był Janka. A ja w kapciach. Staliśmy na zewnątrz i płakaliśmy.

Pożar domu zauważył sąsiad, który wracał akurat z wigilii pracowniczej. Wcisnął pedał gazu i popędził w ich stronę. - Wpakował dzieci do samochodu. Chciał przeparkować moje auto, ale kluczyki zostały w domu. Pobiegłam po nie, ale gdy otworzyłam drzwi, buchnął dym. Nie dało się już wejść. Przepchnęliśmy samochód jak najdalej od płonącego domu - dodaje kobieta.

Obraz
© wawalove | Magdalena Kruk

Popiół i woda

Nie chcieli patrzeć, jak ich dom się rozpada. Sąsiad zabrał ich do siebie. Pani Magda poczekała aż strażacy ugaszą pożar. Przyjechała na miejsce o 5 rano. Przyczyna pożaru: sadza w kominku. Jedna ściana domu runęła na ziemię, obok leżały spalone belki i poskręcana blacha. - To było jak sen. Weszłam do "domu" na pięć minut. To, co się nie spaliło, strażacy zalali wodą. W trampkach i piżamie brodziłam po kostki w wodzie. Wyciągnęłam spod łóżka laptop, lała się z niego woda. Wzięłam go pod pachę i wyszłam. - Podpisałam dokumenty, które podsunęli mi strażacy i wróciłam do dzieci. Mój mąż wracał w tym czasie z Niemiec. Dotarł do nas nad ranem następnego dnia - mówi pani Magda.

W domu państwa Kruków ocalał sprzęt RTV i AGD, ale został zalany przez strażaków. Ocalały też ubrania, ale dopiero po miesiącu udało się wyprać z nich zapach dymu. Sadza najmniej zaatakowała pokoje dzieci. Pani Magda wyprała wszystkie zabawki.- Ale córka mówi, że nadal śmierdzą.

Dwa dni po pożarze zdechła ich kotka Lusia. - Nawdychała się pewnie w czasie pożaru za dużo toksycznych oparów, może i stres zrobił swoje - przyznaje pani Magda.

Nasz dom

W święta Bożego Narodzenia zawieźli dzieci do rodziny w Szczecinie. Spędziły tam miesiąc. W tym czasie pani Magda z mężem zamieszkali u znajomych i załatwiali sprawy formalne związane z rozbiórką budynku. - Gdybym od razu wylądowała w mieszkaniu zastępczym, byłoby mi bardzo ciężko. Przyjaciele zaopiekowali się nami, oddali pokój syna. Zapewnili nie tylko dach nad głową, ale też terapię. Pomogło nam wiele osób - przyznaje mama Janka i Ali.

Obraz
© wawalove | Magdalena Kruk

W międzyczasie postarali się o mieszkanie zastępcze w Studzieńcu. Pomogło im starostwo powiatowe w Żyrardowie. Krukowie finalizują procedurę rozbiórki domu. - Na fundamentach chcemy postawić kolejny - mówi z przekonaniem pani Magda, ale zaznacza, że decyzja nie była łatwa. - Zastanawialiśmy się, czy wrócić w rodzinne strony do Wrocławia albo Szczecina. To był największy dylemat. Ale to tutaj, w Niemieryczewie, jest nasz dom.

Ich dzieci często wracają do tragicznej nocy. - Po powrocie ze Szczecina były zagubione. Janka wszystko drażniło, a Ala cały czas płakała, nie rozstawała się ze mną nawet na krok. To był dla nich trudny miesiąc - wzdycha ich mama.

Aby słuchali

W pomoc rodzinie Kruków zaangażowali się sąsiedzi i rodzina. Pani Jola, sąsiadka z Niemieryczewa, zorganizowała zbiórkę pieniędzy. Dodatkowo o pomoc poprosiła Rafała Olejniczaka, byłego radiowca, który obecnie zajmuje się coachingiem. - Pan Rafał wyszedł z propozycją organizacji warsztatów pt. "Jak mówić, żeby ludzie chcieli słuchać?", a pieniądze uzbierane z wejściówek będą przeznaczone na odbudowę naszego domu - cieszy się pani Magda.

Warsztaty z Rafałem Olejniczakiem odbędą się w czwartek, 15 lutego o godz. 18 w Przystanku Miłość. - Na warsztatach będziemy się uczyć mówić tak, żeby inni nas słuchali. Chcę, żeby w pomoc tej rodzinie zaangażowała się jak największa liczba osób. Dawanie czegoś z siebie, to coś więcej niż pieniądze - mówi Rafał Olejniczak.

Na odbudowę domu państwa Kruków potrzeba ok. 200-250 tysięcy złotych.

Jesteś świadkiem zdarzenia w Warszawie, które jest dla Ciebie ważne? Widzisz coś ciekawego? Skontaktuj się z nami przez Facebooka lub na wawalove@grupawp.pl.

pożardomrodzina
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)