Walczyła u boku polskich żołnierzy. Baśka, pierwsza niedźwiedzica polskiej armii i celebrytka [FRAGMENTY]
"Na dalekiej północy Rosji istnieją jedynie trzy pory roku: mokre błoto, suche błoto i zamarznięte błoto. Gdy jest sucho, komary tną niemiłosiernie. Gdy błoto zamarznie, pękają drzewa i końskie chrapy" - pisze w swojej książce "Baśka Murmańska i Lwy Północy" Sławomir Zagórski. To warunki okrutne dla armii nieprzywykłej do takiego klimatu, ale idealne dla polarnej niedźwiedzicy, która w tajemniczy sposób wstąpiła do polskiego oddziału.
Historyk i dziennikarz opisuje heroiczne walki, jakie w czasie I wojny światowej stoczyła w głębi Rosji garstka Polaków, którym towarzyszyła młoda niedźwiedzica polarna Baśka. Polscy żołnierze przygarnęli ją i oswoili. Okoliczności pozostają tajemnicze. Według jednych przekazów mógł być to szczególny prezent, jaki zrobiła zakochana w polskim oficerze rosyjska arystokratka. Ale niektórzy twierdzili, że żołnierze znaleźli małego niedźwiedzia podczas patrolu nad brzegiem Morza Białego i zabrali ze sobą.
Wszystkie poniższe fragmenty pochodzą z książki "Baśka Murmańska i Lwy Północy". Publikacja powstała w oparciu o materiały źródłowe, w tym wspomnienia m.in. Eugeniusza Małaczewskiego, pisarza i żołnierza Wojska Polskiego w Murmańsku w latach 1918–1919 i Zdzisława Chrząstowskiego, podpułkownika dyplomowanego kawalerii Wojska Polskiego.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Pierwsza niedźwiedzica polskiej armii sprawiała liczne problemy
"Nie wiadomo do końca, kiedy i jak Baśka trafiła w ręce polskich żołnierzy. Według Małaczewskiego jej pojawienie się miało związek z karesami, jakimi pewien podchorąży obdarzał młodą rosyjską arystokratkę.
Bardziej prawdopodobna jest jednak wersja, że znaleźli ją żołnierze patrolujący wybrzeże Morza Białego. Dość szybko stała się maskotką batalionu. Sprawiała jednak sporo problemów. Baśka była młodą, około roczną niedźwiedzicą, i jak każde dziecko dokazywała, kradnąc jedzenie, demolując sale sypialne i tworząc ogólny rozgardiasz.
Po kolejnych wybrykach młodej niedźwiedzicy polarnej, nowy dowódca batalionu, mjr Skokowski, rozkazał ppor. Bolesławowi Duchowi zrobić z tym porządek. Tym bardziej, że zapowiedziano, że po wyszkoleniu oddział ruszy na front. (...) Trzeba było rozwikłać problem białej niedźwiedzicy. Ppor. Duch zaproponował salomonowe rozwiązanie, które wprowadził w życie mjr Skokowski.
- Mieliśmy z naszym majorem bardzo głośne gadanie w cztery oczy, a właściwie to tylko w trzy oczy, bo jedno było wybite... – opowiadał później podchorąży, siedząc w areszcie. Baśkę zaś rozkazem dziennym L. 33 § 8 przydzielono do Baonu WP na Murmanie z nominacją na "Córkę Regimentu" i z zaliczeniem na wikt w kompanii karabinów maszynowych.
Jej pojawienie się wszędzie budziło ogólną ekscytację. Musiano ją jednak przysposobić i nauczyć manier. Duch wezwał jednego z kaprali prowadzących musztrę dla żołnierzy. Był nim prawdopodobnie Feliks Miszon174, podoficer byłej armii carskiej, z której wyniósł metody szkolenia rekrutów.
– Kapral. Od jutra będziesz musztrował ją tylko jedną. Za dwa tygodnie ma umieć wszystko, co się przyzwoitemu niedźwiedziowi w wojsku polskim "giberuje". Możesz odejść. "Skończałem".
– Rrrozkaz! – odrzekł kapral z determinacją, biorąc do ręki łańcuch, na którym Baśka była uwiązana.
– A daszże jej rady sam jeden? – zapytał jeszcze adiutant.
– A toż jak, panie podporuczniku! – brzmiała odpowiedź – Mnie tam co! Taż ja całemu plutonowi najdurniejszych katolików rady dawał, tak jakby ja nie dał rady jednemu niedźwiedziowi? Niedźwiedź – nie katolik.
Z nim dzieło ze wszystkim drugie. Bo rekruta – nie śmiej palcem trącić, a niedźwiedzia – możesz bić, ile dusza zakce. A jak niedźwiedzia dużo bić, tak on koniec końców może się nauczyć i siarniki zapalać. On – zwierz tylnym rozumem mocny. Wiadomo!
Dla Baśki nadeszły ciężkie dni ostrej tresury i prób okiełznania jej dzikiej natury. Była karana biciem, krzykiem i głodzeniem. Dokładnie tak, jak rekrut przedwojennej carskiej armii. Wkrótce nauczyła się stawać na tylnych łapach, salutować, przynosić na wezwanie różne rzeczy. Uczestniczyła także w szkoleniu plutonów strzeleckich".
Baśka jak magnes przyciągała piękną płeć
Baśka jednak nie pomagała tylko w kwestiach wojskowych. Przede wszystkim spełniała funkcję maskotki żołnierzy i… wabika na damy.
"Oficerowie mogli pozwolić sobie na (...) swawole, ponieważ w grudniu w końcu został wypłacony zaległy żołd za ostatnie sześć miesięcy. Jednak niepełny. Francuzi odmówili oficerom wypłaty dodatku kolonialnego. Jedynie szeregowi żołnierze i podoficerowie dostali pełną gażę. Nie mogli jednak narzekać. Większość z nich przeniosła się z koszar na prywatne kwatery, a tanie whisky i rum lały się litrami w brytyjskich kantynach oficerskich. Jedynie zakupy w rosyjskich monopolach były horrendalnie drogie. Podobnie jak wszelkie importowane dobra. Toteż zapraszanie dam do kawiarni rujnowało oficerskie budżety. Dlatego ogromną popularnością cieszyła się Baśka, którą pomiędzy ćwiczeniami zabierano na spacery.
Panie pytają o naszą Baśkę. Czy ona wygląda rzeczywiście na niedźwiedzia, i to polarnego? Sama nazwa: niedźwiedź polarny – ścina krew w żyłach niewiast. A tymczasem Baśka jest najłagodniejszym i najmilszym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek widziałem. Młode to jeszcze i płoche, a pocieszne, jak biała kula śniegu, z dwoma węgielkami, zamiast oczu.
Teraz można ją brać na kolana jak prawdziwą Baśkę. Ale gdy dorośnie, przestanę brać ją w objęcia, bo nuż uciśnie za mocno? Z kobietami nigdy nie wiadomo…
Baśka, kiedy już odebrała swoją szkołę dobrego wychowania, uczestniczyła w ćwiczeniach kompanii kadrowej. Często siadała na ogonach działa i obserwowała żołnierzy ćwiczących musztrę, działoczyny czy obsługę karabinów maszynowych. Była prawdziwą gwiazdą wojsk walczących na Murmaniu. Jej opiekun wręcz musiał odganiać się od oficerów i żołnierzy, którzy chcieli zabrać niedźwiedzicę na spacer po mieście. W końcu kapitan Bogusław Szul-Skjöldkrona, jako komendant garnizonu, wydał rozkaz, że Baśka jako żołnierz Wojska Polskiego może opuścić koszary jedynie na podstawie przepustki, jak to się dzieje w przypadku innych szeregowych i podoficerów.
Tresowanego niedźwiedzia chciał zobaczyć każdy
Polskie kompanie nie trafiły od razu na linię frontu. Początkowo zostały rozmieszczone w miasteczku, jako odwód grupy operacyjnej. W Obozierskiej Baśka robiła furorę. Na całkowitym odludziu, przy niemal całkowitym braku rozrywek, Baśka stała się prawdziwą celebrytką. Każdy chciał zobaczyć tresowanego niedźwiedzia, który maszeruje, salutuje i pozuje do zdjęć przy działach.
Następnego dnia żołnierze zwiedzili Poznań, przedefilowali przed gen. Józefem Dowbor-Muśnickim, po czym wsiedli do pociągu i przez Warszawę odjechali do Modlina, który miał być ich docelowym garnizonem. Sława ich wyprzedziła. Na każdym postoju byli witani przez mieszkańców miasteczek i miast. Wiwatowano. Każdy chciał także zobaczyć Baśkę. Wszystko dzięki prasie, która szeroko rozpisywała się o ich powrocie. Niemal na każdym rogu uliczni sprzedawcy zachwalali:
– Wracają z mroźnej północy! Tylko w Kurjerze Warszawskim! – krzyczeli. – Tylko 20 fenigów! Przywieźli białą niedźwiedzicę! Tylko w Kurjerze!
Każdy warszawiak, który za 20 fenigów kupił gazetę, na pierwszej stronie mógł przeczytać:
= Powitanie "murmańczyków" w Warszawie =
Wracają do kraju rozproszone po różnych frontach oddziały polskie.
Powrócili już "murmańczycy" w składzie 30 oficerów i 400 żołnierzy pod wodzą ppłk. Skokowskiego, przywożąc jako symbol kraju lodów, w którym walczyli i cierpieli, białą niedźwiedzicę. Po trudach dalekiej podróży wypoczywają obecnie w Modlinie, a dnia 21 b.m. powita ich uroczyście i serdecznie Warszawa.
Baśka Murmańskiej salutował sam Naczelnik
Był to pamiętny dla stolicy dzień. Tłumy wyległy przed Dworzec Wiedeński, by powitać żołnierzy, poprzedzanych wojenną Legendą, jakiej od czasów San – Dominga nie znały polskie dzieje.
Z muzyką na czele, wybijając potężnie trzema stami nóg takt po bruku, niby cepami po klepisku, szedł Baon Murmański ku Placowi Saskiemu. Dzień był pochmurny, grudniowy, lecz żołnierzom twarze jaśniały, niby od słońca: czuli, że są sławni i waleczni, że imponują wszystkim naokół. Rozpierała ich próżność, właściwa żołnierzowi, maszerującemu z orkiestrą wobec tłumu cywilnego i młodych kobiet. (…)
Obok maszerujących szeregów, chodnikami ulicą rwał potok. Przewracał się, zawadzając o małe dzieci i psy, rozbijał kolana i łby o słupy latarni, wpadał z rozdziawioną gębą pod tramwaje i samochody, zrywał się z ziemi i biegł dalej na złamanie karku, byleby nie stracić z oczu białej niedźwiedzicy. W mig dowiedziano się o jej imieniu i szmer; "Baśka, Baśka!" elektryzującemi kręgami rozchodził się w tłumie. A ona, słysząc swe imię, tysiącogębną famą wokół powtarzane, zhardziała jeszcze bardziej i szła już, nie wiedząc dobrze, czy to ją prowadzą za Oddziałem na łańcuchu, czy może ona raczej tych trzystu ludzi przed sobą popędza.
Tak doszli na Plac Saski. Olbrzymi Sobór o cebulastych kopułach wywarł na Baśce głębokie wrażenie. Nie mogła sobie tylko przypomnieć na razie, gdzie mianowicie coś podobnego już widziała. Aż wspomniała się jej architektura lodowych gór, pływających po Oceanie Lodowatym. Jedno do drugiego było podobne wprost uderzająco.
Po krótkiej mszy polowej, oraz po długich przemówieniach generałów i biskupów, które Baśka wysłuchała z pobłażaniem, nadeszła chwila defilady 12 przed Naczelnikiem Państwa.
Naczelnik bardzo się spodobał Baśce. Nigdy go przedtem nie widziała, jednak od razu, z pierwszego rzutu oka, doszła do przekonania, że ten wysoki człowiek, w skromnym szarym płaszczu, z krzaczastymi brwiami i wąsami, jest na tym placu figurą naczelną (…). Gdy Naczelnik, chcąc ją pogłaskać, wyciągnął rękę, bez namysłu podała mu łapę, wykonawszy przytem coś jakby dyg ceremonialny, jakiegoby się nie powstydziła – najwytworniejsza Dama Dworu. Rozeszli się, bardzo z siebie nawzajem zadowoleni.
Podczas defilady Baśka wywołała w tłumie widzów prawdziwy entuzjazm: piękny to był widok, gdy szła na tylnych łapach, dorównywając wzrostem Smorgońskiemu, krok w krok z nim i resztą Oddziału, zaś w momencie przepisanym ustawą, zwróciła łeb do Naczelnika, salutując go dziarsko, jak szeregowy żołnierz w marszu.
Prasa w całej Polsce rozpisywała się o niezwykłym gościu, który oddawał honory marszałkowi. (...) Baśka stała się ogólnopolską gwiazdą.
Smutna historia ufnego zwierzęcia
Batalion wrócił do Modlina. Tam żołnierze przechodzili kolejne szkolenia na ogromnym, dwudziestohektarowym placu ćwiczeń. Towarzyszyła im Baśka. Codziennie karnie pojawiała się na placu, obserwując, jak żołnierze maszerują, robią zwroty i prezentują broń. Każdego dnia Baśka wędrowała popływać w Wiśle, gdzie mogła poczuć namiastkę arktycznego klimatu.
Pewnego styczniowego dnia Baśka zerwała się z łańcucha i ruszyła w nieskrępowanym szaleństwie do wody, pokrytej płatami kry.
– Baśka! Gdzie leziesz! Wracaj! – krzyczeli z brzegu. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Młoda, buntownicza dusza rwała się ku przygodzie.
Kilku żołnierzy batalionu ruszyło na poszukiwanie łodzi, by siłą doholować uciekinierkę do brzegu. Tymczasem Baśka minęła ujście Narwi. Wdrapała się na jedną z wiślanych wysepek i pędem ruszyła w stronę wąskiego kanału, oddzielającego wysepkę od lewego brzegu Wisły. Ślizgając się, wspięła się na niewysoki brzeg i kłusem ruszyła w stronę drewnianych chałup Kazunia i widocznych w tle ceglanych zabudowań fortu przedmościa kazuńskiego. Wokół zagród krzątali się chłopi, zajęci oporządzaniem chudoby. Widząc białego potwora, pędzącego ku nim, przelękli się. Przecież to większe niż wilk! Szkód może narobić! Chwycili za widły. Baśka ufna ludziom, ruszyła ku nim, być może oczekując smakołyków, którymi tak szczodrze była obdarowywana przez towarzyszy broni.
– Chłopcy do wideł ! Rrrraz !...
Zakotłowało się na śnieżnem polu. Wrzask czterech chłopów, mordujących Baśkę, wywabił ludzi z pobliskich chałup. Sypnęli się wkrótce ku Wawrzonowi z pomocą, chwytając, co było na podorędziu.
Baśka tak się zdumiała niespodziewanym napadem, że nawet nie próbowała się bronić. I zginęła, skłuta widłami, bez najmniejszego oporu, jak łagodna sarna. Zabrano się wnet do zdzierania cennej skóry.
Zbiegły się psy wiejskie i zlizywały krew, przelaną na śniegu.
Do wsi wpadła sekcja Murmańczyków.
– Bodaj wam ręce i nogi połamało na równej drodze za to, coście z nią zrobili, takie syny. Ale, wola boska, stało się i nie odstanie. Oddajcie ją nam przynajmniej, tak jak jest... (…)
– A niedoczekanie wasze! Nie znacie prawa pisanego? Moja jest, bom ją z narażeniem miłego żywota na własnym gruncie upolował. Nie dam!
Żołnierzom krew się zagotowała. Ruszyli ku płotowi. Sztacheta po sztachecie zaczęli rozbierać sztachety i "na łbie ojca Wawrzona i jego synów, i kumów, i sąsiadów, wypisali ze wściekłością – z furją jakoby całego bataljonu, rzucającego się wręcz do ataku z nastawionym bagnetem – swoje murmańskie, niezawodne, idące przed wszelkiem innem prawem, wojenne prawo. Zaczem Baśkę, odbitą z chłopskich rąk, włożyli na te same kije, któremi pokonali chłopów, i ponieśli ją ku łodzi, zostawionej przy brzegu, struci żalem i smutkiem, jak na pogrzebie rodzonej siostry.
Wieczorem zameldowano płk. Skokowskiemu o śmierci Baśki. Batalion okrył się żałobą".
Sławomir Zagórski, łemkowski historyk i dziennikarz zajmujący się historią polskiej wojskowości w XX wieku. Specjalizuje się w historii działań wojennych na wodach śródlądowych. Laureat Buzdygana.