"W SLD usuwa się solistów"
Dzisiaj mowa będzie o grze na fortepianie. A dokładniej - o grze na wielu fortepianach. Politycznych. Tę umiejętność świetnie opanował swego czasu Aleksander Kwaśniewski. Gdy był szefem Socjaldemokracji RP i koalicji SLD, otaczająca go ekipa sprawiała wrażenie nieźle funkcjonującej orkiestry.
12.10.2010 | aktual.: 12.10.2010 15:07
Każdy miał swoją rolę do odegrania. Do jednej części elektoratu zwracał się więc sam szef partii, do innej Leszek Miller, jeszcze do innej Jerzy Szmajdziński, Józef Oleksy czy Włodzimierz Cimoszewicz. Własną melodię grały „kobiety SLD”, m. in. Izabella Sierakowska, Danuta Waniek czy Anna Bańkowska. I wbrew pozorom nie był to efekt panującego w orkiestrze chaosu. Powstał z tego zespól o zróżnicowanych poglądach, wielu charakterach, a jednak potrafiący pracować wspólnie.
Oczywiście, wtajemniczeni wiedzieli o kłótniach na zapleczu, wylewanych wiadrach łez, wzajemnych pretensjach. Na zewnątrz jednak partia Kwaśniewskiego była zgranym monolitem. Efekt był znany – nieoczekiwane przejęcie rządów w 1993 roku i prezydentura w 1995 roku.
Dlaczego o tym przypominam? Bo porównuję tę sytuację z obecną. SLD niby też jest monolitem, ale nie dzięki wspaniałemu zgraniu różnych instrumentów, lecz usuwaniu tych, które grają nieco inaczej niż fortepian przewodniczącego, co nie znaczy przecież, że fałszywie. Melodia jest ta sama, inna natomiast technika grania. Zamiast więc ćwiczyć technikę, w SLD odsuwa się w cień tych, którzy mają nieco inną wrażliwość polityczną niż szef partii i jego totumfaccy. Jednego wysłano do Brukseli, z drugim nie chciano wspólnie walczyć o prezydenturę, trzeciego pozbawiono stanowiska sekretarza klubu parlamentarnego, chociaż wszyscy wiedzą, że w tej roli sprawował się świetnie. Wreszcie przyszedł czas na czwartego. Tym razem padło na Ryszarda Kalisza, którego - korzystając z jego nieobecności - usunięto z zarządu partii. A ludzie Napieralskiego chwalą się (oczywiście anonimowo), że Rysio zostanie odspawany od mediów, przebąkują, że zabraknie go na listach wyborczych w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Wszystko to o
polityku nietuzinkowym, potrafiącym pokazać swoje poglądy, jednym z najbardziej lubianych przez szeroką publiczność. Warto tracić taki skarb? Niektórzy uznali, że tak!
W dzisiejszej polityce zanika umiejętność gry na wielu fortepianach. Stworzono taki system finansowania partii i układania list wyborczych, w którym Panem i Bogiem jest szef. To on trzyma wszystkie sznurki w swoim ręku, to on decyduje o losie wielu ludzi. Może wynieść ich na szczyty, może strącić do piekła. Resztki gry zespołowej widać właściwie już tylko w Platformie Obywatelskiej, gdzie obok Donalda Tuska uchowali się jeszcze tacy soliści jak Jarosław Gowin czy Grzegorz Schetyna. Ale i tu solistów zbytnio się nie lubi, o czym świadczy odejście Janusza Palikota czy Kazimierza Kutza, marginalizacja Sławomira Nowaka, potraktowanie wyrażającego własne zdanie Andrzeja Halickiego niczym głupiego Jasia, co to najarał się i nie wie co gada. To zresztą początek, im trudniejsza będzie sytuacja PO, tym solistów będzie mniej.
To stwarza dobrą sytuację dla lewicy. Zresztą stwarza ją więcej elementów. Przede wszystkim przeciągający się i zaostrzający spór Platformy z PiS. Wyborcy mają tego sporu już po dziurki w nosie. Coraz więcej osób zaczyna się rozglądać za czymś innym, świeżym, mającym coś do powiedzenia w sprawach dla Polaków naprawdę ważnych. Wokół siebie słyszę: starczy tego głosowania przeciwko Kaczyńskiemu, chcemy wybierać pozytywnie. I ludzie się rozglądają, często spoglądając w stronę SLD. Owej świeżości jednak tam nie dostrzegają. Na korzyść Sojuszu przemawia też sytuacja ogólna – czyli wciąż realny kryzys gospodarczy, katastrofa finansów publicznych, cięcia socjalne i podwyżki cen. W tym pytanie najważniejsze, którego głośno się jeszcze nie zadaje: jak podzielić koszty kryzysu między różne grupy społeczne?
Pytania tego nie zadaje też SLD, tym bardziej nie potrafi udzielić na nie odpowiedzi. Do powiedzenia ma bowiem głównie jedną frazę, powtarzaną do znudzenia na setkach konferencji prasowych: to się kłóci prawica, to walczą dwie partie prawicowe, nasza chata z kraja. Trochę to mało, by skorzystać z okazji na zmianę mocno swego czasu nadszarpniętego wizerunku SLD, by odzyskać część utraconego elektoratu, zyskać nowych wyborców. Ale cóż, tak jest zawsze, gdy dla polityków ważniejsze są personalne gierki niż żmudna praca parlamentarna.
Jeśli Sojusz chce powtórzyć sukces Kwaśniewskiego, powinien przypomnieć sobie jak się gra na wielu fortepianach. Dyrygent może bowiem uważać, że jest najmądrzejszy i najbardziej inteligentny, sam jednak nie będzie w stanie ogarnąć wszystkiego. Wokół naprawdę jest wielu równie mądrych i inteligentnych ludzi, nie warto się ich pozbywać.
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski