W Rosji paliwa brak. Putin odwołuje ćwiczenia
Kiedy w większości regionów Federacji Rosyjskiej wprowadzono ograniczenie sprzedaży paliwa do 30 litrów na osobę, rosyjskie władze próbowały tłumaczyć to "chwilową deregulacją rynku". Propaganda nadal udaje, że problemu nie ma, tymczasem rosyjscy poborowi coraz częściej mówią, że dowództwo ogranicza ćwiczenia ze względu na brak paliwa.
Sytuacja najbardziej dramatycznie wygląda na Dalekim Wschodzie, gdzie paliwo zawsze było towarem deficytowym, a dziś problemy z jego dostawą uderzają już nie tylko w cywilów, ale również w armię i służby graniczne.
Władze rosyjskie utrzymują, że sytuacja jest pod kontrolą. Wicepremier Aleksandr Nowak, odpowiedzialny za sektor energetyczny, zapewniał na początku października, że "w większości regionów kraju dostawy paliw odbywają się normalnie". W tym samym wystąpieniu przyznał jednak, że "pewne trudności" dotyczą wschodnich obwodów i Dalekiego Wschodu, co jest eufemizmem dla faktycznych braków na stacjach benzynowych.
Atak dronów w Rosji. Moment uderzenia w rafinerię
W Kraju Primorskim i Zabajkalskim, czyli regionach oddalonych o tysiące kilometrów od głównych centrów przemysłowych, paliwo jest reglamentowane, a stacje często ograniczają zakupy do 20–30 litrów na osobę. Z danych "Washington Post" i "AP News" wynika, że niektóre regiony Federacji zaczęły wręcz "jechać na oparach". W sierpniu i wrześniu 2025 roku ograniczono produkcję w kilku rafineriach w europejskiej części kraju, a transport kolejowy, który i tak był przeciążony, nie był w stanie szybko zrekompensować strat.
Słabość Dalekiego Wschodu
Daleki Wschód Rosji od dawna jest regionem ze sporym problemem paliwowym. Roczne zużycie paliw płynnych sięga tam około sześciu milionów ton, przy lokalnej produkcji nieprzekraczającej czterech milionów. Brakujące dwa miliony ton muszą być dostarczane z zachodu lub z Syberii, co wymaga gigantycznej logistyki. Każdy litr benzyny sprzedawany w Chabarowsku czy Władywostoku ma za sobą trasę liczącą kilka tysięcy kilometrów, prowadzoną przez ograniczoną sieć kolejową i drogi o niskiej przepustowości.
W warunkach wojny te ograniczenia stały się czynnikiem krytycznym. Dla Kremla priorytetem pozostaje zaopatrzenie frontu w Ukrainie, a to oznacza, że wszystkie rezerwy logistyczne kierowane są na zachód. Regiony położone tysiące kilometrów dalej, w tym graniczne rejony z Chinami, Mongolią czy Koreą Północną, schodzą na drugi plan. Oznacza to, że wojsko i służby na tych obszarach muszą radzić sobie z mniejszymi dostawami, wyższymi kosztami i opóźnieniami.
Z punktu widzenia dowództwa rosyjskich sił zbrojnych to poważny problem. Choć jednostki liniowe na froncie mają absolutny priorytet, logistyka na zapleczu jest obciążona do granic możliwości. Z danych opublikowanych jeszcze w 2023 roku wynika, że Rosja codziennie dostarczała na front od 10 do 15 tysięcy ton paliw i amunicji. Ten poziom zaopatrzenia mógł być utrzymany tylko kosztem ograniczenia dostaw w głąb kraju.
Armia na długiej linii zaopatrzenia
Dla armii stacjonującej na Dalekim Wschodzie problem paliwowy ma szczególne znaczenie. Po pierwsze, region ten jest jednym z najbardziej oddalonych od głównych magazynów i rafinerii. Po drugie, jego znaczenie strategiczne rośnie w kontekście rywalizacji z Chinami i napięć w Azji. Braki paliwowe ograniczają jednak zdolność do utrzymania gotowości bojowej. Szkolenia i manewry, które wymagają setek ton paliwa, są redukowane, a sprzęt utrzymywany w bazach częściej pozostaje nieużywany.
Według informacji z rosyjskich portali branżowych i niezależnych źródeł wojskowych, już w połowie roku część jednostek Floty Oceanu Spokojnego oraz wojsk lądowych w Kraju Amurskim została zmuszona do ograniczenia liczby ćwiczeń. Z podobnym problemem boryka się straż graniczna FSB, której zadaniem jest ochrona tysięcy kilometrów granicy z Chinami, Koreą Północną i Mongolią. Dla tej formacji paliwo to kluczowy zasób, który jest potrzebny do utrzymania kontroli nad granicą. Gdy dostawy są ograniczone, spada liczba patroli i zmniejsza się zasięg operacyjny kutrów patrolowych.
Choć rosyjskie władze nie przyznają tego oficjalnie, pojawiają się doniesienia o problemach z utrzymaniem odpowiedniego poziomu gotowości technicznej w oddziałach granicznych i tyłowych. W praktyce oznacza to, że część pojazdów stoi w garażach, bo ich uruchomienie nie jest uzasadnione z punktu widzenia logistyki.
Import awaryjny
Rosja próbuje ratować sytuację zwiększonym importem paliw. Według portalu EADaily, Moskwa rozpoczęła rozmowy z partnerami z Chin o dostawach benzyny i oleju napędowego. Jednak logistyka takiego importu jest skomplikowana i powoduje znaczny wzrost cen u końcowego odbiorcy.
Po pierwsze, wymaga długiego transportu morskiego i przeładunku w portach o ograniczonej infrastrukturze. Po drugie, azjatyckie paliwo jest droższe, a transakcje zawierane często z pominięciem oficjalnych kanałów płatniczych podnoszą koszty nawet o 30-40 procent.
Z powodu zachodnich sankcji Rosja nie może też w pełni korzystać z tradycyjnych rynków dostaw komponentów paliwowych, takich jak dodatki i katalizatory, które są niezbędne w rafineriach. Brak tych komponentów sprawia, że część zakładów musi ograniczać przerób ropy lub produkować paliwa o niższej jakości. To z kolei powoduje, że część paliwa cywilnego i wojskowego ma niższe parametry techniczne, co może wpływać na eksploatację sprzętu wojskowego.
Wszystko to przekłada się na koszty. Każdy kilometr transportu paliwa przez Syberię to dodatkowe ruble, a łączne wydatki na logistykę rosną gwałtownie. Dla rosyjskiego resortu obrony oznacza to konieczność redukcji innych wydatków, w tym na szkolenia i ćwiczenia. Z relacji wojskowych i rosyjskich milblogerów wynika, że od połowy roku zmniejszono liczbę ćwiczeń i manewrów na dalekim zapleczu frontu. Zamiast pełnoskalowych ćwiczeń batalionowych coraz częściej organizowane są symulacje dowódczo-sztabowe lub szkolenia stacjonarne.
To logiczny efekt priorytetyzacji zasobów. Front w Ukrainie, zwłaszcza w obwodzie donieckim i zaporoskim, jest zasilany w pierwszej kolejności. Tam paliwo płynie nieprzerwanie, bo bez niego nie byłoby możliwe utrzymanie tak intensywnych działań zbrojnych. Jednak każda tona paliwa wysłana na zachód to tona, której brakuje na wschodzie kraju. W efekcie w bazach w Chabarowsku, Błagowieszczeńsku czy Nadieżdinsku silniki czołgów i transporterów coraz rzadziej są uruchamiane.
Logistyka jako najsłabsze ogniwo
Rosyjska armia lubi podkreślać swoją potęgę liczbową, ale w praktyce to logistyka jest jej piętą achillesową. Co można było obserwować od początku pełnoskalowej wojny. A im wojna trwa dłużej, tym te problemy są większe. Zwłaszcza z dostępem do środków transportu. Tymczasem transport paliwa na dystansach rzędu tysięcy kilometrów wymaga ogromnych nakładów środków, których po prostu Rosjanom brakuje.
To właśnie widać dziś w praktyce. Front ma paliwo, bo ma priorytet w dostawie sprzętu i środków, ale już za linią frontu zaczynają się braki. Dla Kremla to sytuacja niebezpieczna, bo oznacza, że system logistyczny działa bez rezerwy. Każde nowe obciążenie, np. eskalacja działań wojennych lub konieczność przerzutu wojsk na inne kierunki, może doprowadzić do zatorów i chaosu.
Kreml może próbować maskować problem, importując paliwa z Azji i utrzymując propagandowy obraz "stabilności", ale rzeczywistość jest inna. Rosja znalazła się w sytuacji, w której paliwo stało się towarem strategicznym, a każda jego tona decyduje nie tylko o mobilności armii, lecz także o zdolności państwa do przetrwania długiej wojny.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski