W polskim Kościele musi zmienić się wszystko, żeby kuria wciąż miała władzę [OPINIA]
Zmiany, o których papież Franciszek mówi od kilku lat i które w innych częściach Kościoła już dawno weszły w życie, dopiero zaczynają wkraczać do Polski. Archidiecezja szczecińsko-kamieńska opublikowała dokument dotyczący udzielania Komunii świętej osobom w ponownych związkach - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
To ważny sygnał i ważna decyzja arcybiskupa Andrzeja Dzięgi. Dobrze, że ktoś wreszcie w polskim Episkopacie potraktował poważnie zawarte już w "Amoris laetitia" (adhortacja, czyli dokument nauczania papieskiego o miłości w rodzinie) - a później wielokrotnie potwierdzone - decyzje papieskie.
Konferencja Episkopatu Polski - mimo ponawianych papieskich wypowiedzi i mimo kolejnych prawnych decyzji - od samego początku udawała, że nic się nie zmieniło i że Franciszek nie chce wprowadzić żadnych nowych zasad.
I choć w Niemczech, Francji, Włoszech, Austrii, Szwajcarii, Argentynie czy Filipinach osoby rozwiedzione w nowych związkach, po rozeznaniu, mogły przystępować do Eucharystii, to u nas zostaje po staremu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I dopiero jasna odpowiedź na Dubia (czyli zapytania o wątpliwości w kwestii wiary) sprawiła, że wreszcie coś drgnęło.
Trzeba to docenić, ale niestety trudno też nie zauważyć, że arcybiskup Andrzej Dzięga tak sformułował zapisy dokumentu, żeby sprawić wrażenie, że zmienia się wiele, a jednocześnie by w istocie nie zmieniło się niemal nic.
Uważna lektura dokumentu i analiza jego zapisów nie może niestety prowadzić do żadnych innych wniosków.
To bowiem, co papież Franciszek rezerwuje dla rozeznania sumienia penitenta (osoby rozwiedzionej w nowym związku) i dla ewentualnej pomocy jego spowiednika (ewentualnie towarzysza duchowego), arcybiskup Andrzej Dzięga określa normami administracyjno-prawnymi.
Zamiast spotkania w konfesjonale, zamiast rozmowy duszpasterskiej, zamiast spotkania i analizy własnego sumienia - co proponował Franciszek - arcybiskup Dzięga przygotował ściśle określone normy administracyjne.
Osoba szukająca rozeznania ma się zgłosić do własnego proboszcza - i nie ma innej drogi.
A już na tym etapie można nowym procedurom zadać cały zestaw pytań: co jeśli osoba szukająca rozeznania jest z nim w konflikcie? Co jeśli traktował on ją okrutnie? Co jeśli na dzień dobry odmówił on pomocy czy publicznie wypowiadał się przeciwko jakimkolwiek zmianom? To nie są pytania bezpodstawne i w przypadku osób, które od dawna są na marginesie Kościoła, trzeba je traktować poważnie.
Jeśli Franciszek wzywa do otwarcia na osoby w nieuregulowanej sytuacji, to nie powinno się na dzień dobry zamykać przed nimi całej masy drzwi.
Nie wydaje się także, by gdy papież w "Amoris laetitia" pisał o rozeznaniu duchowym, to rezerwował je do kancelarii parafialnej. Franciszek jest jezuitą i rozeznanie rozumie jako coś, co dokonuje się w sumieniu, a nie w procedurze administracyjnej. I już choćby dlatego - jeśli gdzieś jest właściwe do rozeznania miejsce - to jest to towarzyszenie duchowe, względnie spowiedź, a nie kancelaria parafialna. W tej ostatniej załatwia się papiery, przybija pieczątki, a nie mówi o najgłębszych problemach swojej duszy.
Więcej kontrowersji
Ale to tylko pierwszy budzący kontrowersje punkt. Kolejne, choć są dość przewidywalne, także budzą wątpliwości.
Arcybiskup nakazuje, by sprawdzić, czy istnieją przeszkody do zawarcia sakramentu małżeństwa, czy są przesłanki do orzeczenia jego nieważności, a także czy proces taki dokonywał się.
Dlaczego warto zatrzymać się i nad tymi punktami, choć - do pewnego stopnia - są one przewidywalne? Otóż dlatego, że dla części osób przechodzących przez procedurę orzekania nieważności była ona niezwykle trudnym, traumatycznym doświadczeniem. Mam świadomość, że czasem - aby ustalić fakty, intencje - trzeba pytać o rzeczy niezwykle intymne. I choć wierzę, że powoli kanoniści uświadamiają sobie, że trzeba to robić z dużą delikatnością, to nie mam też wątpliwości, że nie zawsze się to udaje i nie zawsze jest tak przeprowadzane.
Dlatego trzeba bardzo uważać nad powracaniem do tamtych wydarzeń. Dla części z osób, których rozporządzenie arcybiskupa ma dotyczyć, może to być przeszkoda w skorzystaniu z niego. Uniknąć tego można by bardzo prosto, gdyby zamiast przeprowadzać kolejną procedurę administracyjną, zostawiono to osobistemu rozeznaniu i rozmowie z duchownym w konfesjonale czy w mniej oficjalnym miejscu.
Ale… - no właśnie - ale na to nie pozwala przygotowana procedura.
Jest i przełom
Zmianą na lepsze jest natomiast - kluczowy dla tego dokumentu - punkt trzeci, który jest rzeczywiście przełomowy. Jak na polskie warunki.
To w nim arcybiskup Dzięga wskazuje, co powinien zrobić proboszcz ze sprawami osób, których pierwsze małżeństwo nie zostało uznane za nieważne i u których nie da się przeprowadzić takiej procedury.
Ich sprawy (jak rozumiem w formie zebranej dokumentacji) proboszcz ma przekazać do kurii. Tam jej wicekanclerz - w tym wypadku ks. Robert Kaszak - ma się zajmować rozeznaniem w sytuacji. Jednym słowem w miejsce rozeznania osobistego pojawia się kolejna procedura prawna. A decyzje podejmować będą nie ludzie, nie wierni i nawet nie spowiednicy, ale urzędnik kurialny.
I choć oczywiście warto docenić, że polski arcybiskup dostrzegł, że coś się w Kościele zmieniło, to trudno nie dostrzec, że stworzył on procedurę, która z postulatami papieskimi ma bardzo niewiele wspólnego.
Tak się bowiem składa, że zarówno lektura "Amoris laetitia", jak i kolejnych wypowiedzi papieskich, nie pozostawiają większych wątpliwości, że papież chciał dowartościować swoimi decyzjami ludzkie sumienie.
To osoby zainteresowane miały - samodzielnie lub z pomocą spowiednika - rozeznać, w jakiej są realnie sytuacji, czy są zdolne do zachowania zasady wstrzemięźliwości seksualnej, czy też nie, a także, czy ewentualna próba życia w związku pozbawionym wymiaru seksualnego go nie zniszczy.
Tego typu rozeznanie dostępne jest tylko małżonkom, a pomysł, by uczestniczył w nim urzędnik kurialny, jest - najdelikatniej rzecz ujmując - kuriozalny.
Istotą problemu z tym dokumentu jest zaś to, że arcybiskup tak zinterpretował decyzje papieskie, by nadal to duchowni (i to tylko niektórzy) mogli decydować, co wolno, a czego nie, i by ostateczne słowo należało do Kurii Biskupiej.
Taka interpretacja jest jednak sprzeczna z tym, czego chciał papież. Franciszek nie planował bowiem stworzenia nowej procedury prawnej, nowego administracyjnego procesu, który przyznawałby katolikom pewne - zarezerwowane do decyzji hierarchii - uprawnienia. On chciał otworzyć szerszą przestrzeń do decyzji osobistych, związanych z sumieniem. Nie ma też wątpliwości, że papieskie dokumenty, a także wskazówki są sformułowane w sposób, który nic nie mówi o udziale Kurii w procesie. Jeśli coś ma dotyczyć sakramentu spowiedzi, jeśli ma się dokonywać w osobistym duchowym rozeznaniu, to nie bardzo widać miejsce, w którym duchowe rozeznanie - w miejsce osób, których sprawa dotyczy i spowiednika, podejmuje wicekanclerz kurii wskazany przez arcybiskupa.
To zatem, co mogło być przełomem, okazało się jedynie sygnałem, że arcybiskup Dzięga wie, że coś trzeba zrobić z decyzjami papieskimi. Tyle że zamiast wprowadzić je w życie, metropolita szczecińsko-kamieński zdecydował się na wydanie dokumentów, które są z nimi w zasadzie sprzeczne, i jedyne pozorują zmiany.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".