Von der Leyen przemilczała temat praworządności. Blokowanie Timmermansa jednak się opłaciło?
Ursula von der Leyen nie powiedziała w Warszawie ani słowa o praworządności. Coraz więcej wskazuje na to, że wybór Niemki może się PiS-owi opłacić.
Oficjalnie z czwartkowej wizyty Ursuli von der Leyen nie dowiedzieliśmy się wiele. Wiadomo jedynie, że polskim kandydatem na komisarza będzie prezydencki minister Krzysztof Szczerski, zaproponowany świeżo po tym, jak przegrał walkę o pozycję zastępcy Sekretarza Generalnego NATO. Nie wiadomo jednak, czym mógłby się w Komisji zajmować (rząd chce, by były to sprawy gospodarcze lub infrastruktura).
Bardziej zwracało uwagę to, co w rozmowach pominięto. Według polskiego premiera podczas dwugodzinnej rozmowy nie padło ani jedno słowo na temat, który od lat jest największym problemem Polski w UE, czyli sporu o praworządność. Morawiecki dodał, że Niemka podchodzi do kwestii bardziej pragmatycznie i w szerszy sposób niż jej poprzednicy.
Do poruszenia tematu nie doszło, mimo że przed spotkaniem von der Leyen zapowiadała, że go podejmie. Choć i wtedy wymieniła to jako jedną z pobocznych kwestii, dodając przy tym, że trzeba "słuchać wszystkich stron".
Przeczytaj również: Szczerski kandydatem Polski na komisarza UE
Milczenie Niemki może zaskakiwać. Choć do Warszawy przyjechała przede wszystkim by dyskutować na temat składu Komisji i jej przyszłej polityki, to praworządność miała być jednym z jej priorytetów wyrażonych przez nią w swoim wystąpieniu przez Parlamentem Europejskim. Na dodatek, wszystkie główne grupy w Europarlamencie domagały się od niej twardego stanowiska w tej spawie.
Sądowe reformy PiS w dalszym ciągu są zresztą przedmiotem zainteresowania międzynarodowych instytucji: nieco ponad tydzień temu KE rozpoczęła drugi etap procedury naruszeniowej w związku z powstaniem Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, która zagraża niezależności sędziów. W sprawie bezpodstawnego karania sędziów przez Izbę upominał się też specjalny sprawozdawca ONZ.
Timmermans nie zniknie
Jeśli miękkie podejście von der Leyen to zapowiedź jej przyszłej postawy jako szefowej Komisji, będzie to niemały sukces rządu. I potwierdzenie, że blokowanie kandydatury Fransa Timmermansa - nawet za cenę dominacji unijnych instytucji przez Niemcy i Francję - może się Polsce opłacić. W końcu przez ostatnie 3 lata było to największe obciążenie dla pozycji Polski w UE.
Nie jest to oczywiście kwestia przesądzona. Postawa von der Leyen mogła być czysto taktyczna: chce skupić się przede wszystkim na zapewnieniu poparcia dla swojej Komisji, którą czeka jeszcze jedno głosowanie w Parlamencie Europejskim.
Co więcej, poprzedni szef KE Jean-Claude Juncker również był zwolennikiem polubownego, kompromisowego załatwienia sprawy praworządności. Ale do kompromisu nie doszło, bo główną rolę odgrywał wtedy Frans Timmermans, który był bardziej pryncypialny. Wiemy już, że Timmermans znajdzie się w składzie przyszłej KE i ponownie będzie w niej osobą numer 2.
Mimo to wizyta von der Leyen musiała wprowadzić pozytywne nastroje na Nowogrodzkiej. Warszawa była drugą (nie licząc Berlina) europejską stolicą, którą odwiedziła po zatwierdzeniu jej kandydatury przez PE i PiS może poczuć, że Niemka już zaczęła spłacać swój dług wdzięczności wobec.
Przeczytaj również: Von der Leyen przyjedzie do Warszawy. PiS liczy, że spłaci dług wdzięczności
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl