USA wydają krocie na broń dla rebeliantów w Syrii. Polacy są zbyt przerażeni, żeby to wykorzystać
Amerykanie przeznaczyli miliardy na broń dla syryjskich rebeliantów. Pieniądze wydają w Europie Środkowo – Wschodniej. Polskę sparaliżował strach po aferze z więzieniami CIA. Też sprzedaje broń, ale zarabia dużo mniej niż Czechy czy Bułgaria.
13.09.2017 | aktual.: 13.09.2017 13:58
To, że Amerykanie od lat szkolą i wspierają oddziały walczące z Państwem Islamskim w Syrii nie jest żadną tajemnicą. Dwie międzynarodowe organizacje dziennikarzy śledczych BIRN i OCCRP opublikowały raport, z którego wynika, że USA wydadzą 2,2 mld. dolarów na karabiny wzorowane na konstrukcji Kałasznikowa, granatniki, potężne ilości amunicji i inny sprzęt post-sowiecki. Broń pochodzi z Bałkanów i Europy Środkowo-Wschodniej. Kilkakrotnie w raporcie pojawia się Polska.
Autorzy raportu dowodzą, że Amerykanie działają na granicy prawa i ukrywają miejsce przeznaczenia gigantycznych transportów broni. W ciągu ostatnich dwóch lat Dowództwo Operacji Specjalnych, SOCOM, i mało znana firma Picatinny Arsenal wydały w ten sposób ponad 718 mln. dolarów. Do końca przyszłego roku zakupy pochłoną kolejnych 600 mln. dolarów, a do 2022 r. dalszych 921 mln. dolarów. Łącznie Pentagon wyda na uzbrojenie rebeliantów syryjskich walczących z ISIS ponad 2,2 mld. dolarów.
Niemcy zbyt dużo pytają, my wolimy nie wiedzieć
Początkowo centrum logistycznym przerzutu broni była baza lotnicza Ramstein w Niemczech. Skala procederu zaczęła jednak poważnie niepokoić Berlin, a urzędnicy zadawali niewygodne pytania. Główny ciężar transportu został przeniesiony do rumuńskiego portu w Konstancji i bułgarskiego Burgas. Amerykanie nie nadążali z wysyłką broni i musieli budować nowe magazyny. Z Rumunii i Bułgarii sprzęt trafiał do Turcji i Jordanii, skąd konwoje ciężarówek przewoziły go do Syrii. Niewielka część broni była bezpośrednio transportowana drogą lotniczą. Dziennikarze zdobyli dowody na to, że SOCOM i Picatinny fałszowały dokumenty przewozowe ukrywając fakt, że broń trafiała na teren Syrii podważając reguły globalnej kontroli zbrojeń.
Od września 2015 r. do maja 2017 r. SOCOM wydało 240 mln. dolarów na broń i amunicję w krajach Europy Środkowo – Wschodniej, w tym w Polsce. Warszawa znajduje się też na liście dostawców Picatinny, która w tym samym czasie wydała 480 mln. dolarów. Z raportu wynika, że Polska zgodziła się sprzedać broń Amerykanom, nie sprawdzając ostatecznego miejsca przeznaczenia. Dziennikarze pytali władze w Bośni – Hercegowinie, Chorwacji i Polsce, czy wiedziały, że sprzęt trafi na front w Syrii. Bośniacy odpowiedzieli, że sprzedawali broń SOCOM, a nie Syryjczykom. Z kolei Polacy i Chorwaci podkreślili jedynie, że postępowali zgodnie ze wszystkimi przepisami prawa międzynarodowego.
Polaków paraliżuje strach
- Jestem zaskoczony, że w ogóle cokolwiek sprzedaliśmy w ten sposób - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską zastrzegający anonimowość ekspert do spraw uzbrojenia. Jego zdaniem polskie władze blokują wszystkie tego rodzaju transakcje w obawie przed powtórzeniem się afery z tajnymi więzieniami CIA i lotniskiem w Szymanach.
Rozmówca WP podkreśla, że każda transakcja sprzedaży broni określa użytkownika końcowego. W przypadkach opisywanych w raporcie, broń kupowali Amerykanie, którzy ukrywali lub zmieniali miejsce przeznaczenia. Polacy boleśnie sparzyli się na współpracy z agentami zza oceanu, którzy mogą działać w szarej strefie i nikt ich za to nie rozlicza. Z kolei w Polsce wszczęto śledztwa, ujawniono nazwiska, a ludzie zaangażowani w tę sprawę po naszej stronie po prostu napytali sobie biedy, gdy tymczasem sprawcy kłopotów z CIA "śmiali nam się w twarz".
Mamy co sprzedawać
Teraz Polacy są dużo bardziej ostrożni, mimo że mogliby skorzystać z puli amerykańskich pieniędzy. – W magazynach mamy wielkie zapasy "Kałaszy" i amunicji – mówi ekspert. – Mamy świetne procedury przechowywania. Sam widziałem amunicję z lat 50. i 60., która wygląda jak nowa i mogłaby zostać sprzedana.
W rezultacie Bułgaria zarobiła już 243,3 mln. dolarów, Czesi prawie 70 mln. dolarów, Ukraina ponad 17 mln. dolarów, a Polska tylko 9,4 mln. dolarów. Ekspert jest przekonany, że Polaków paraliżuje strach przed konsekwencjami działania na granicy prawa. W rezultacie tam, gdzie inni robią świetne interesy, my sprzedajemy sprzęt Amerykanom za ułamek ceny, którą moglibyśmy uzyskać, gdybyśmy byli bardziej asertywni.
Cenne wsparcie, ale nie biznes
W ramach współpracy sojuszniczej Polska robi też wartościowe prezenty ważnym sojusznikom. Na przykład w kwietniu 2015 r. polski rząd nieodpłatnie przekazał Jordanii ponad 2 tys. ton amunicji (ok. 11 mln. sztuk) na walkę z terroryzmem. Warszawa pokryła też koszty transportu.
Nie ma żadnych dowodów łączących dostawę z Polski z CIA, ale w tym samym czasie Jordania była jednym z kanałów przerzutowych amunicji w ramach prowadzonego przez CIA programu zbrojenia opozycji walczącej z prezydentem Assadem w Syrii. Prezydent Donald Trump przerwał zakończył ten program dopiero w lipcu 2017 r.
Jordania jest ważnym partnerem Polski i zasługuje na wszelkie, możliwe wsparcie w walce z terrorem. Królestwo przyjęło milion uchodźców z Syrii i prowadzi wojnę z islamistami. Jordania, m.in., szkoli żołnierzy sił specjalnych z całego świata. Są wśród nich Polacy, a król Abdullah bardzo ceni sobie współpracę z jednostką GROM.
Amman samodzielnie nie jest w stanie pokryć kosztów ani pomocy uchodźcom, ani wojny z terrorem i liczy na wsparcie. Na przykład Izrael przekazał Jordańczykom stare śmigłowce bojowe Cobra. Nie należy więc krytykować pomocy udzielanej sojusznikowi, zwłaszcza że sami wielokrotnie liczymy na pomoc sprzymierzeńców. Natomiast transport amunicji dla Jordanii w zestawieniu z raportem dziennikarzy śledczych z Bałkanów pokazuje, że Polskie magazyny kryją cenne towary przydatne w wojnie z terrorem. Jest to potencjał, którego po prostu nie potrafimy wykorzystać.