Panie profesorze, czy to, co oglądaliśmy w Stanach Zjednoczonych, to był "moment wielkiej hańby i wstydu dla amerykańskiego narodu", jak
to określił Barack Obama?
Nie,
z całą pewnością nie. Nie dla narodu. To było zachowanie rzeczywiście niegodne,
niewłaściwe, zachowanie, które należy potępić - ale to nie naród, tylko kilkadziesiąt
tysięcy osób przyjechało do
Waszyngtonu, żeby
wesprzeć prezydenta Trumpa. Oni wierzą zapewne w to, że zostali w tych wyborach
oszukani i Trump powinien być prezydentem. Z tej grupy kilkaset osób poszło pod
Kongres, a
jeszcze mniej zapewne wdarło się do środka. Więc mówić o narodzie jest daleko posuniętą
przesadą. Co najwyżej możemy powiedzieć, że naród rzeczywiście jest
w dużej mierze podzielony,
bardzo
głęboko, bardzo mocno, chyba jednak trwale, ale
ogromna większość Amerykanów to
nie są ludzie, których można pociągać do odpowiedzialności za te niesmaczne wydarzenie, jakie miały
wczoraj miejsce.
Jak oceni pan rolę Donalda Trumpa w tych wszystkich wydarzeniach? To jego wystąpienie,
nawoływanie też do uspokojenia całej sytuacji. Jak duża jest wina Donalda Trumpa w tym, co działo się
wczoraj w budynku amerykańskiego Parlamentu?
Nie
wiem czy mogę mówić o winie, ale na pewno będę mówił o odpowiedzialności. Jak
się sieje wiatr, to w końcu ta burza może nastąpić i tutaj nastąpiła. On utrwalał w swoich
zwolennikach przekonanie
o tym, że zostali oszukani, okradzeni i tak dalej, i tak dalej. No
i doprowadziło to do tego, do czego doprowadziło. To jest bardzo ciekawa lekcja dla
wszystkich, którzy chcą manipulować tłumem, dla wszystkich, którzy chcą podniecać
swoich zwolenników, że to się może bardzo różnie zakończyć. Tutaj przecież były nawet ofiary śmiertelne. To
jest rzecz no kompletnie niepotrzebna, przynajmniej takiego słowa bym użył, a
Donald Trump no
nawet w tym wczorajszym wystąpieniu, kiedy mówił "bądźcie spokojni, idźcie do domu",
to drugie zdanie brzmiało "rozumiem was, bo zostaliśmy okradzeni, oszukani". Nie
wiem do końca, czy on wzbudza te
wszystkie reakcje całkiem świadomie, czy
też po prostu bawi się tym poniekąd, nie do końca rozumiejąc jak dalece może
tym zaszkodzić. To jest trudne do oceny.
Panie profesorze, a jak prezydent Stanów Zjednoczonych może nie mieć świadomości tego, jakie reakcje
mogą wywołać jego słowa? Jakie reakcje mogą wywołać te wszystkiego wpisy, które pojawiały się w czasie
wyborów prezydenckich, banowane później między innymi przez Twittera czy Facebooka? On chyba musi mieć tego świadomość.
Wie pani, no chyba
musi, prawda, jak pani sama powiedziała. Trudno powiedzieć. On na pewno wie, co robi, wie
na pewno, co mówi. Ale pytanie, czy wiedział do czego to może doprowadzić? Ja bym taki pewny nie był, bo
chyba nikt sobie z tego sprawy nie zdawał przed wczorajszym dniem, nikt nie twierdzi, że mówił, że to się zakończy
w ten sposób. Potępiano jego tweety, potępiano jego wystąpienia, ale nie było żadnych, proszę zauważyć,
że na Kapitolu nie było właściwie policji, ta policja kongresowa, tak jak nasza Straż Marszałkowska,
to słabe siły i tak dalej. Nikt się tego nie spodziewał i nikt się przeciwko temu
nie zabezpieczył. A
co do tego, że został nie tyle zbanowany, ile na kilkanaście godzin zawieszono jego konta
na Twitterze i na Facebooku, to jest zupełnie inna sprawa.
To jest skandal z drugiej strony, to jest podniecanie ludzi z drugiej strony. To jednak jest urzędujący
prezydent Stanów Zjednoczonych i
nie można go traktować jak 14-letniego smarkacza, który wypisuje głupoty na Twitterze.
Tu została przekroczona granica potępiania go
przez różne media, czy tutaj przez kierownictwo tego medium społecznościowego, i
to wywołuje kolejną wściekłość jego zwolenników. Nie
chce się mu pozwolić mówić, a więc coś ukrywacie. I z jednej, i z drugiej strony brak było zrozumienia,
do czego mogą doprowadzić takie czy inne zachowania.