USA boją się rozszerzenia konfliktu bliskowschodniego
Administracja prezydenta Busha obawia się,
że konflikt izraelsko-palestyński może się rozszerzyć na Liban,
gdzie przy granicy z Izraelem stacjonują siły Hezbollahu,
radykalnej organizacji islamskiej, popierającej Palestyńczyków.
Hezbollah ostrzelał niedawno rakietami przygraniczny region w Izraelu. W odwecie lotnictwo izraelskie zbombardowało jedną z wiosek w Libanie, gdzie ukrywają się islamiści.
W poniedziałek wiceprezydent Dick Cheney telefonował do prezydenta Syrii Baszara Asada, aby go ostrzec, że sytuacja na granicy może się wymknąć spod kontroli, co jeszcze bardziej utrudni wysiłki na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Wojska syryjskie stacjonują w Libanie, a poza tym Waszyngton podejrzewa rząd Asada o umożliwianie transferu broni dla Hezbollahu, dostarczanej z Iranu. Asad - jak podaje Washington Post - miał jednak zapewnić Cheneya, że Syrii nie zależy na otwarciu drugiego frontu w wojnie izraelsko-palestyńskiej.
Sekretarz stanu Colin Powell powiedział we wtorek w Madrycie, że rząd USA wezwał Iran, aby nie ułatwiał Hezbollahowi agresji przeciw Izraelowi.
Aby zapobiec atakom islamistów z południowego Libanu, Izrael utrzymywał tam swoje wojska przez 22 lata, ale wycofał je w 2000 roku, pod naciskiem kampanii prowadzonej przez państwa arabskie na forum ONZ.
Tymczasem Ameryka z uwagą śledzi działania rządu Ariela Szarona przeciw terrorystom palestyńskim i zabiegi dyplomatyczne Powella w czasie jego podróży po krajach arabskich.
Obserwatorzy znacznie różnią się w ocenie misji sekretarza stanu, w zależności od swych poglądów na temat konfliktu na Bliskim Wschodzie.
Zdaniem profesora studiów arabskich na Uniwersytecie Georgetown, Michaela Hudsona, szef amerykańskiej dyplomacji kieruje sprzeczne przesłanie do krajów arabskich, gdyż prezydent Bush, apelując o pokój, jest jednocześnie zbyt tolerancyjny wobec poczynań Szarona.
Podkreślając, że głównym problemem jest Arafat, i nie wysyłając Powella bezpośrednio do Izraela, tylko okrężną drogą, Bush sugeruje, że sekretarz stanu jedzie na Bliski Wschód nie jako bezstronny mediator, a jako adwokat Izraela - powiedział Hudson.
Eksperci z kół konserwatywnych zajmują na ogół stanowisko antypalestyńskie i twierdzą, że Powell w ogóle nie powinien jechać na Bliski Wschód, a zwłaszcza rozmawiać z Arafatem.
Były wyższy rangą urzędnik Pentagonu i szef prawicowego Institute of Security Policy, Frank Gaffney, powiedział telewizji CNN, że wysłanie szefa dyplomacji tylko ośmiela terrorystów palestyńskich. (and)