Wszystko mają najlepsze na świecie
Czasem moi studenci zdradzali zadziwiającą ignorancję. Kiedyś jeden z nich zapytał mnie, czy to prawda, że wszyscy na świecie mówią po koreańsku. Słyszał, że język koreański tak bardzo przewyższa inne, że używa się go w Anglii, Chinach i Ameryce. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Może mnie sprawdzał, chciał zobaczyć, czy zaprzeczę wszystkiemu, czego się do tej pory nauczył, żeby później na mnie donieść. A może po prostu był ciekaw. Wybrałam więc bezpieczne wyjście: - No cóż, pomyślmy, w Chinach mówią po chińsku, a w Anglii i Stanach Zjednoczonych po angielsku, tak jak my w Korei mówimy po koreańsku. Ale ja mieszkam w Ameryce i z rodzicami zawsze rozmawiam po koreańsku, więc można powiedzieć, że rzeczywiście w Ameryce używa się języka koreańskiego. - Musiałam się wykazać niezłym refleksem, żeby to wymyślić na poczekaniu. Nawet przy najprostszym pytaniu łatwo było wejść na grząski grunt.
Uparcie twierdzili, że Wieża Dżucze jest najwyższa na świecie; że ich Łuk Triumfalny jest największy, z pewnością większy od tego w Paryżu (to prawda); że ich park rozrywki jest najlepszy na ziemi. Cały czas porównywali się ze światem zewnętrznym, którego żaden z nich nigdy nie widział, ogłaszając, że są najlepsi. Ten nacisk na "najlepszość" wydawał się dziwnie dziecinny, a słów "najlepszy" i "największy" używano tak często, że stopniowo traciły znaczenie.
(...) Pytali, co widziałam w ich stolicy, i opowiadali mi o innych ciekawych miejscach. Na przykład o Złotej Uliczce, kręgielni połączonej z salą bilardową. Albo Changgangwonie, "punkcie usługowym" z basenem i fryzjerem. Byli też dumni z Pjongjańskiego Krytego Stadionu. Żaden z nich jednak nie dodał do tych opowieści słów, które zwykle towarzyszą radom, jakie miejscowi dają przyjezdnym: "Musi się tam pani wybrać w przyszłym tygodniu" czy "Zaprowadzę panią". Nikomu nie wolno było nigdzie chodzić z własnej inicjatywy, bez zezwolenia.