Unijne "sankcje" dla Polski? Europa ma większe problemy. Ale może być zmuszona zareagować
• Komisja Europejska zajmie się sprawą państwa prawa w Polsce
• Jeśli zdecyduje się podjąć działania, Polska będzie pierwszym w historii państwem objętym specjalną procedurą
• Według eksperta, aby tego uniknąć polski rząd musi wykazać się równym sprytem, co Viktor Orban
• Kluczowa może być też rola opozycji
Niemal od początku rządów PiS i jego działań dotyczących Trybunału Konstytucyjnego, unijni politycy krytycznie odnosili się do wprowadzanych zmian, stojących ich zdaniem w sprzeczności z podstawowymi zasadami UE. Być może już wkrótce przejdą od słów do czynów. Zapowiedział to w niedzielnym wywiadzie dla "Frankfurter Allgemeine Sonntagzeitung" komisarz UE ds. gospodarki cyfrowej Guenther Oettinger.
- Istnieje wiele powodów, aby aktywować mechanizm dotyczący rządów prawa i wziąć Warszawę pod obserwację - powiedział niemiecki polityk. O tym, że nie są to czcze słowa może świadczyć fakt, że ledwie kilka godzin po publikacji wywiadu szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przyznał w komunikacie, że sytuacja praworządności w Polsce będzie przedmiotem dyskusji podczas kolegium Komisji w środę 13 stycznia.
Mechanizm, o którym mówił Oettinger to uchwalone w 2014 roku "ramy dotyczące państwa prawnego", będące "narzędziem wczesnego ostrzegania" przed zagrożeniami dla rządów prawa w państwach UE. To trzystopniowy proces, który w przypadku niedostosowania się państwa, może w ostateczności skutkować postępowaniem z artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej, nazywanego w Brukseli "opcją nuklearną". Nie bez powodu, bo jego zastosowanie może skutkować nawet zawieszeniem państwa w głosowaniach w Radzie Unii Europejskiej.
- To przygotowuje grunt dla Komisji Europejskiej do ewentualnego użycia "broni nuklearnej", czyli wszczęcia procedury z artykułu 7 - mówi Agata Gostyńska-Jakubowska, ekspert Centre for European Reform w Londynie. - Oczywiście jej uruchomienie byłoby niezwykle trudne politycznie, bo stwierdzenie ryzyka naruszenia zasady rządów prawa wymagałoby zgody 4/5 państw członkowskich. Byłoby też wodą na młyn dla eurosceptyków mówiących o nieuprawnionej ingerencji UE w sprawy wewnętrzne państwa. Dlatego KE będzie chciała wykorzystać najpierw instrumenty oparte na partnerskim dialogu z państwem członkowskim - dodaje.
Procedura oparta jest na trzech krokach: KE najpierw - po zapoznaniu się z sytuacją i wysłuchaniu uwag strony rządowej - wydaje swoją opinię, następnie wydaje rekomendację, aby sytuację naprawić, po czym sprawdza, czy państwo członkowskie wprowadziło odpowiednie zalecenia. Jeśli nie, Komisja może użyć "broni nuklearnej".
Choć formalnie procedura nie została jeszcze w przypadku Polski wszczęta, to de facto jej pierwszy krok już jest w toku: pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Frans Timmermans wysłał do polskiego rządu dwa listy: jeden z apelem o powstrzymanie się od przyjęcia ustawy o Trybunale Konstytucyjnym (ustawę wbrew apelowi przyjęto), a drugi w sprawie ustawy medialnej, proszący o sprawdzenie jej zgodności z unijnymi wartościami. Jeśli Komisja zdecyduje o wykorzystaniu mechanizmu (może to zrobić dopiero po odpowiedzi Warszawy), Polska będzie pierwszym w historii państwem objętym takim postępowaniem - co miałoby dla Warszawy poważne konsekwencje, szczególnie dla jej pozycji politycznej w Unii.
Pytanie brzmi: czy Bruksela zdecyduje się na ten krok? Zdaniem Alexandra Clarksona, wykładowcy londyńskiego King's College i badacza spraw europejskich, w pochłoniętej wieloma kryzysami Unii nie ma ochoty, by otwierać kolejny, tym razem polski problem.
- Unii jest to w tym momencie absolutnie niepotrzebne. Dlatego myślę, że KE będzie liczyć na to, że Kaczyński mimo wszystko ustąpi - robiąc choćby czysto symboliczny gest - tak, by dać UE wymówkę do niepodejmowania akcji. Wszystko będzie zależeć od tego, czy Kaczyński jest równie sprawnym politykiem, co Viktor Orban - mówi ekspert. Jak tłumaczy, premiera Węgier nigdy nie spotkały żadne formalne konsekwencje ze strony Bukseli, choć poddawany był krytyce za łamanie rządów prawa, niemal w tych samych obszarach, co obecny polski rząd.
- Orbanowi zawsze udawało się uniknąć negatywnych konsekwencji w tej dziedzinie ze strony UE, choć groziło mu to wiele razy. To dzięki dwóm czynnikom. Po pierwsze, węgierski premier zawsze stosował groźną i głośną retorykę na potrzeby wewnętrzne, ale w decydującym momencie potrafił zrobić krok w tył i dojść do porozumienia z Unią. Po drugie, pomagało mu to, że jego partia jest członkiem Europejskiej Partii Ludowej, największej frakcji w Parlamencie Europejskim - mówi Clarkson.
Takim atutem nie cieszy się PiS, który należy do mało znaczącej grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Na dodatek główna partia frakcji, brytyjscy konserwatyści, jest w kryzysie ze względu na rozłam wśród jej członków wobec stosunku do kwestii "Brexitu". Według eksperta King's College, to dla PiS znaczna przeszkoda, bo ta stosunkowa izolacja partii wobec najważniejszych struktur unijnych ogranicza jej pole manewru i możliwość oddziaływania na Brukselę.
Tymczasem według Gostyńskiej, mimo problemów Unii, polski rząd nie powinien liczyć na ulgowe traktowanie.
- Właśnie ze względu na wszystkie kryzysy trapiące Unię, nie może sobie ona pozwolić na niereagowanie, jeśli dochodziłoby do naruszania zasady rządów prawa, czyli jednego z fundamentów Unii Europejskiej. Brak reakcji na ryzyko łamania jednej z podstawowych zasad UE przez jej własnych członków dodatkowo osłabiałoby pozycję UE na arenie międzynarodowej - argumentuje analityczka CER. - Co ważne, dla tej Komisji Europejskiej rządy prawa są jednym z priorytetów: pierwszy wiceprzewodniczący KE odpowiada za rządy prawa i wartości podstawowe, a nie bez znaczenia także jest fakt, że w Radzie UE przewodniczy obecnie Holandia, która zawsze promowała silniejsze mechanizmy przestrzegania rządów prawa - zauważa.
Zdaniem Clarksona, kluczowa może być też rola polskiej opozycji. Przywołuje przy tym przykład Austrii, objętej nieformalnymi sankcjami po tym, jak w koalicji rządzącej znalazła się oskarżana o antysemityzm i ksenofobię Austriacka Partia Wolnościowa (FPO) Joerga Haidera.
- Orban korzysta także na tym, że siły opozycji na Węgrzech były słabe, skompromitowane i nie cieszące się dobrymi relacjami z decydentami w Brukseli. W przypadku Austrii było dokładnie odwrotnie. To między innymi dzięki kampanii austriackiej opozycji doszło do tych niepisanych "sankcji" - mówi Anglik. - Jeśli PO oraz inne partie opozycyjne, które w Brukseli cieszą się niezłą opinią, będzie naciskała na Brukselę i jeśli będzie pokazywać, że w Polsce jest duży sprzeciw wobec tego, co robi rząd, to Unia może poczuć się zmuszona, aby zareagować bardziej zdecydowanie. Nawet jeśli nie ma na to szczególnej ochoty - dodaje ekspert.