Ukraiński polityk nazwał ich bandą Meklera. Ta grupa rolników z granicy nie odpuści
Nawet jeśli kogoś złapią za wysypywanie zboża, to wprowadzą go do komendy głównymi drzwiami, a tylnymi od razu wypuszczą. Służby są z nami. To zboże po prostu się wysypało - mówią WP uczestnicy blokady przejścia granicznego z Dorohusku. Twierdzą, że już żaden transport z ukraińskim zbożem nie wjedzie do kraju.
Osoba, która wysypała z ukraińskiej ciężarówki zboże na przejściu granicznym w Dorohusku (woj. lubelskie), może mieć podobne problemy, jak Andrzej Lepper. Słynny wódz rolniczego buntu sprzed 20 lat został skazany na 25 tys. zł grzywny, właśnie za wysypanie importowanego zboża na tory kolejowe.
Nie inaczej jest teraz, po niedzielnym incydencie na drodze przy granicy z Ukrainą. Śledztwo wszczęła Prokuratura Rejonowa w Chełmie. Ewentualnemu sprawy zniszczenia mienia grozi do 5 lat więzienia.
Reakcji domagało się ministerstwo rolnictwa oraz spraw zagranicznych Ukrainy. Ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Zwarycz zaapelował do polskich władz i policji o zdecydowaną reakcję na ten incydent. We wtorek prokuratura nie miała jeszcze podejrzanego.
- Import zbóż do Polski idzie pełną parą. Dlatego musieliśmy wprowadzić własną blokadę. Po drugiej stronie jest 500 aut. One nie przejadą, nie ma opcji - mówi WP Bartłomiej Szajner, rolnik z powiatu chełmskiego i jeden z liderów blokady rolniczej na przejściu w Dorohusku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gorąco na granicy z Ukrainą. "Transporty nie przejdą"
Barłomiej Szejner twierdzi, że każde embargo czy ograniczenia wwozu towarów rolnych uzgodnione wcześniej przez rząd było obchodzone przez stronę ukraińską. Według niego zagraniczni handlowcy powoływali się, na realizację kontraktów zawartych sprzed embarga i wciąż przysyłali zboże.
- Zdobyliśmy fakturę, w której cena tony pszenicy wynosi 109 euro, czyli 470 zł. Polscy rolnicy nie są w stanie konkurować z ukraińskimi agroholdingami, wsypującymi nam towar po takiej cenie - dodaje pokazując dokument. - Ukrainie należy pomagać, ale róbmy to mądrze, żeby nie szkodzić własnej gospodarce - dodaje.
Rolnicza blokada w Dorohusku zaczęła się 9 lutego, czyli w dniu ogólnopolskich protestów rolniczych. Ma potrwać do 8 marca. Jak dowiedziała się WP, lokalnych rolników wspierają grupy rolników z Podlasia. Ci rolnicy opublikowali w mediach społecznościowych filmy, że w wagonach na bocznicach kolejowych zalega spleśniały rzepak oraz kukurydza.
- Trwa przeładunek tego towaru na tiry, które mają to wwozić w głąb Polski. Skala zjawiska jest ogromna. Te ziarno się wysypie na ziemię, samo. Proszę zaznaczyć, że ja nie wiem, kto to robi - dodaje uczestnik blokady.
Ukraiński polityk określa protestujących bandą
Na granicy w Dorohusku emocje po obu stronach sięgają zenitu. We wpisie na Facebooku wiceminister gospodarki i handlu Taras Kaczka określił protestujących jako "banda Meklera". To od nazwiska Rafała Meklera, działacza Ruchu Narodowego oraz szefa firmy przewozowej z woj. lubelskiego, który zainicjował protest przewoźników.
"Polska i Ukraina znalazły się na rozdrożu (...) Jedyne co może nas teraz uratować to zniesienie wszystkich blokad i zagwarantowanie bezpieczeństwa ukraińskiego ładunku w Polsce. W przeciwnym razie jutro Mekler i jego banda zaczną zabijać Ukraińców za to, że są oni Ukraińcami. Brak reakcji polskich władz na zniszczone ciężarówki doprowadzi do większej ksenofobii i przemocy politycznej" - czytamy we wpisie ukraińskiego urzędnika.
Rafał Mekler w krótkiej rozmowie z WP odpowiada, że słowa są skandaliczne. - To ja czuję się zagrożony. Ukraińcy piszą mi w wiadomościach, że zabiją moje dzieci. Zostałem umieszczony na ukraińskiej liście wrogów ich kraju - mówi Mekler. Podkreśla, że liczy na wysłanie noty dyplomatycznej i przywołanie do porządku urzędnika przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski