Ukraińcy szykują rezerwy do walki. Rosja wdrożyła strategię na porażkę
Ukraiński wywiad ocenia, że przeżywalność żołnierzy Rosji na froncie nie przekracza tygodnia. Moskwa wdrożyła plan na porażkę. Co też tłumaczy postępy Ukraińców na najważniejszych kierunkach natarcia. Nawet tam, gdzie walczą naprzeciwko siebie brygady rezerwowe.
Wśród prorosyjskich trolli często pojawia się stwierdzenie, że Ukraińcy rzekomo rozbijają się po polskich klubach, zamiast bronić ojczyzny przed rosyjską inwazją. Powszechna mobilizacja nie polega jednak na wcieleniu wszystkich obywateli do wojska. Ukraińcy bardzo rozsądnie szykują swoje rezerwy do walki, przygotowując się do długotrwałej wojny.
Władze Ukrainy utworzyły Korpus Rezerwy już w 2015 roku. Zakładano, że w przypadku regularnego konfliktu rezerwy pozwolą wprowadzić do walki trzy-cztery brygady pancerne i ok. 10 zmechanizowanych. Oddziały są wprowadzane do linii etapami, zgodnie z przygotowywanym od ośmiu lat planem. Kijów postawił bowiem na jakość, a nie ilość.
Czy każdy musi walczyć?
Wbrew temu, co stara się przekazać rosyjska propaganda, nie każdy musi i powinien trafić na front. Z mobilizacji zwolnione są spore grupy mężczyzn. Przede wszystkim ci, którzy nie przeszli przeszkolenia wojskowego.
W kamasze nie trafią także studenci, wykładowcy akademiccy, zawodowi kierowcy, pracujący na trasach międzynarodowych, marynarze, a także rodzice samodzielnie wychowujący dzieci i posiadający minimum troje pociech.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oczywiście, jeśli ktoś się zgłosi do ochotniczej służby w Obronie Terytorialnej, nie zostanie odrzucony z marszu. Zdarzało się, że na froncie walczyli naukowcy, studenci, czy przedstawiciele zawodów, uznawanych za strategiczne dla państwa. Bezwzględnie odrzucani są rodzice i osoby, których bliscy zginęli. Władze nie chcą, aby wyginęły całe rody.
Zobacz także: Nowa polska armia. O takiej potędze marzy PiS
- Nie każdy obywatel będzie powołany, przede wszystkim dlatego, że nie było początkowo takiej potrzeby. Ukraina miała po okresie wojny na Donbasie, z lat 2014-2022, bardzo duży zasób osób, które miały za sobą okres służby na froncie, oceniany na ok. 350-400 tys. ludzi - wyjaśnia dr Dariusz Materniak, ekspert ds. ukraińskich.
- Zdecydowana większość z nich albo została powołana w pierwszej kolejności, albo wraz z wybuchem wojny zgłosiła się do swoich macierzystych jednostek. Oczywiście wraz z wybuchem konfliktu ruszyła także "standardowa" mobilizacja. W tym przypadku ograniczona do określonych specjalności, np. artylerzystów, łącznościowców, itp. Tego wymagały potrzeby związane z prowadzonymi działaniami, jak również z formowaniem nowych jednostek - wyjaśnia ekspert.
- Obecnie mamy ok. 700-750 tys. żołnierzy w całych Siłach Zbrojnych Ukrainy, natomiast powoływani są kolejni, powstają nowe jednostki. Zatem należy założyć, że ta liczba będzie się stopniowo zwiększać, do 1 mln lub nawet więcej - dodaje dr Materniak.
Zmobilizowanie większej ilości żołnierzy nie jest możliwa ze względu na niewystarczające zapasy uzbrojenia i możliwości szkoleniowe wojska.
Etapy mobilizacji
Każda armia świata, być może z wyjątkiem rosyjskiej, posiada szczegółowy plan rozwinięcia mobilizacyjnego. Od jednostek, które będą gotowe w bardzo krótkim czasie, aż po oddziały, których rozwinięcie planowane jest nawet rok po ogłoszeniu mobilizacji. W przypadku Ukrainy kilka oddziałów deklarowanych jako rezerwowe było gotowych do działań w kilka dni po rozpoczęciu wojny.
61. Brygada Jegrów walczyła już na początku marca, powstrzymując rosyjskie ataki na Polesiu. 3. Brygada Pancerna weszła do boju już w kwietniu. Stało się tak, ponieważ oddziały były w wysokim stanie gotowości zarówno pod względem wyposażenia, jak i wyszkolenia żołnierzy.
Czytaj również: Wybuchła wojna wywiadów. Trwa seria aresztowań w Rosji
Kolejne oddziały wchodziły do walki dopiero po odpowiednim szkoleniu i zgraniu pododdziałów. W zależności od stanu skompletowania trwało to nawet pół roku. Do walki weszły jednak oddziały znakomicie zgrane i przygotowane do działań. Co było widać podczas ofensywy pod Izium.
- Jednostki, które zaczęto formować na przełomie marca i kwietnia weszły do walki w ramach ofensywy pod Iziumem, a więc po blisko pół roku. Ten czas jest zapewne krótszy, jeśli mowa o brygadach skadrowanych - istniały takie w ramach Korpusu Rezerwowego. Dłuższy jeśli mowa o brygadach tworzonych od "zera" - wyjaśnia dr Materniak.
- To kwestia co najmniej kilku miesięcy i mówimy tu o minimalnym czasie szkolenia. W przeciwnym wypadku wysyłanie do walki niedawno zmobilizowanych żołnierzy, tak jak robią to Rosjanie, rzucając żołnierzy często z marszu lub kilku dniach, maksymalnie tygodniach, to przepis na dramatyczne straty i porażkę - dodaje ekspert.
Rosyjska droga
W przeciwieństwie do ukraińskiej, rosyjska mobilizacja jest całkowicie spontaniczna. Moskwa w żaden sposób nie przygotowała list poborowych i jednostek przeznaczonych do rozwinięcia. Zmobilizowani podkreślają, że bardzo często trafili do wojska całkowicie z przypadku. Na front wysyłani są bez przeszkolenia i dołączani bez zgrania do już walczących oddziałów.
Rosjanie wprost prowadzą łapanki i wysyłają ludzi na front bez względu na poziom wyszkolenia, zgrania oraz wyposażenia. Rosyjscy zmobilizowani żołnierze, którzy trafili do niewoli podkreślają, że sprzęt, który otrzymują, bardzo często jest niesprawny.
Ukraiński wywiad ocenia, że przeżywalność tak wdrażanych żołnierzy nie przekracza tygodnia. Co też tłumaczy postępy Ukraińców na najważniejszych kierunkach natarcia. Nawet tam, gdzie walczą naprzeciwko siebie brygady rezerwowe. Cierpliwość Ukraińców i systematyczne przygotowywanie oddziałów do walki, sprawiło, że na froncie pojawiły się jednostki, które nie odbiegają wyszkoleniem od jednostek pierwszoliniowych.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski