Ukraińcy chcą przejąć polski biznes wart miliardy i zapewniają: "Popłynie do nas miękkie złoto z Polski"
Gdy w Polsce toczy się dyskusja jak zamknąć branżę futrzarską, Ukraińcy już zacierają ręce i tworzą projekty ustaw. "Polski eksport to rocznie ok. 2,4 mld zł. Zamknięcie tak wielkiego przemysłu będzie dla naszych przedsiębiorców ogromną szansą" - piszą ukraińskie media.
Projekt ustawy mający zakazać hodowli zwierząt futerkowych złożyła w listopadzie w Sejmie grupa posłów PiS. Jak przekonują, prowadzenie ferm futerkowych jest niehumanitarne, a zwierzęta są tam źle traktowane. Ich pomysł popierają również fundacje Viva! i Otwarte Klatki. Z drugiej strony przedstawiciele branży zapewniają, że zdecydowana większość hodowli działa na bardzo wysokim poziomie, dzięki czemu futra z Polski są na świecie tak luksusowym towarem.
Chcą być gotowi. Piszą nowe prawo
Gorącej dyskusji bacznie przysłuchują się przedsiębiorcy na Ukrainie. Już teraz planują co zrobić, jeśli zakaz hodowli w naszym kraju faktycznie zacznie obowiązywać. "Polskie władze są pod presją obrońców praw zwierząt. Zamknięcie biznesu może okazać się dla ukraińskiej gospodarki bardzo opłacalne" - czytamy na portalu Status Quo. Autorzy tekstu podkreślają, że Polska jest drugim największym w Europie i trzecim na świecie producentem w branży.
"Roczny eksport wart jest ok. 600 mln dol. (2,4 mld zł), a przychody ludności sięgają 250 mln dol. (600 mln zł). W Polsce istnieją aż 1144 gospodarstwa hodowlane. Daje to ponad 10 tys. miejsc pracy w branży i ok. 50 tys. w powiązanych sektorach" - zachwalają. Podkreślają, że aby wykorzystać tą sytuację, "konieczne jest zapewnienie producentom futer pomocy państwa".
Obserwując sytuację w Polsce, Ukraińcy rozpoczęli już nawet przygotowywanie projektu ustawy w tej sprawie. Według Status Quo, chcą dostosować prawo w ten sposób, by przejęcie przemysłu było jak najprostsze. Zamierzają też czerpać z polskich doświadczeń i tak, jak robili to dotąd nasi hodowcy, sprytnie wykorzystywać odpady z gospodarstw rybnych i zakładów przetwórstwa mięsnego do karmienia norek. Przyznają, że biurokracja w ich kraju jest bardzo skomplikowana, więc dostosowanie do tych wszystkich potrzeb na pewno zajmie sporo czasu.
Chcą okiełznać swoje "dzikie" prawa i zacząć zarabiać
Podobny tekst pojawił się również na portalu "Ekonomiczeskije Izwiestia", rekomendowanym przez polski MSZ. Jego autorzy podkreślają, że "gdy wzrost produkcji futer rośnie w Europie w tempie 5 proc., na Ukrainie jest to aż 20-30 proc." Ponieważ na Zachodzie głos organizacji proekologicznych jest tak silny, właściciele ferm przenoszą gospodarstwa do Europy Wschodniej, gdzie istnieje dodatkowo tania siła robocza.
Dla Ukrainy to ogromna szansa, ale portal również zaznacza, że będzie to wymagało wiele pracy. "Musimy stworzyć sprzyjające warunki dla firm hodowlanych. Wielu inwestorów nie chce się angażować na Ukrainie ze względu na nasze "dzikie" prawa - od złożoności zakupu działki po uzyskanie najróżniejszych pozwoleń. Jeśli rząd zajmie się tą sprawą i rozwiąże problemy, nie ma wątpliwości, że polskie "miękkie złoto" pojawi się w naszym gościnnym regionie" - zapewniają.
W Polsce trwa gorący spór. Kto zyska, kto straci?
Dyrektor generalny Związku Polski Przemysł Futrzarski Marek Miśko zapewniał ostatnio w rozmowie z Wirtualną Polską, że pomysł likwidacji branży futrzarskiej i tysięcy miejsc pracy w Polsce to upór jednego człowieka - posła PiS Krzysztofa Czabańskiego. Zaznaczał, że "polityk nigdy nie stworzył żadnego przedsiębiorstwa od zera i nie ma pojęcia co znaczą aktywa hodowców warte 7 miliardów złotych".
- Jego błędy wyjaśni matematyka, gdy do Skarbu Państwa wpłynie o 800 milionów zł podatków mniej, spadną wskaźniki eksportu, a hodowcy przyjadą do Warszawy z wyrokiem Trybunału Strasburskiego i nakazem wypłaty przez państwo polskie rekompensaty za poniesione przez nich straty idące w miliardy euro - wskazał Miśko.
Cezary Wyszyński z Fundacji Viva wskazywał z kolei na rodziny, które cierpią z powodu rozrostu przemysłu futerkowego. Jak twierdził, osoby mieszkające w pobliżu ferm są narażone na "potężny smród i plagę insektów". Z drugiej strony, nie mogą sprzedać swoich nieruchomości, ponieważ nikt nie chce mieszkać w takiej lokalizacji.
- Odchody zwierząt futerkowych są rozrzucane po polach, więc ziemia i woda są skażone - zapewniał Wyszyński. Warto przypomnieć, że Fundacja Viva dostała niedawno duże wsparcie ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS osobiście wystąpił w ich nagraniu wideo i przekonywał, że prowadzenie hodowli futrzarskich jest niehumanitarne.