Ukraina na szczycie NATO. Jakich decyzji można się spodziewać?
• Na szczyt NATO w Warszawie zaproszono przedstawicieli Ukrainy
• Według Roberta Chedy na spotkaniu nie padną konkrety ws. integracji z Sojuszem
• Ekspert: jest na to za wcześnie, a NATO nie chce konfrontacji z Rosją
• Nie znaczy to jednak, że Sojusz nie będzie wspierał Ukraińców.
• Jest szansa na "obejście" problemów, które mogłaby wywołać formalna droga do wejścia do NATO
08.07.2016 | aktual.: 09.07.2016 08:21
WP: W drugim dniu szczytu Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie odbędzie się posiedzenie komisji NATO-Ukraina. Jakich decyzji spodziewa się pan po tym spotkaniu?
Robert Cheda: - Myślę, że NATO pozostawi Ukrainie otwarte drzwi do integracji, ale nie padną żadne konkrety. Jest na to za wcześnie. Sojusz nie chce też nadmiernej konfrontacji z Rosją, bo i tak dochodzi do niej przez plany rozmieszczenia sił natowskich w Polsce i krajach bałtyckich.
Jest jednak szansa, że ten problem będzie można "obejść" dzięki Strategicznemu Biuletynowi Obrony. To projekt skierowany do krajów partnerskich Sojuszu polegający na tym, że państwa takie tworzą mapę działań, których celem są ściślejsze związki z NATO. Jeśli ukraińskie kroki zaproponowane w biuletynie obronnym zostaną zaaprobowane przez Sojusz - a z przecieków ukraińskiej prasy wynika, że były one formułowane w dużej mierze z udziałem ekspertów Sojuszu - to bez jakichkolwiek wiążących deklaracji politycznych Ukraina będzie mieć bardzo jasny projekt związania się z NATO i dostanie wymierną pomoc Sojuszu.
Druga kwestia to fakt, że Ukraina zostaje wyróżniona podczas szczytu w Warszawie. Komisja NATO-Ukraina odbędzie się na bardzo wysokim szczeblu, do Polski przyleciał prezydent Petro Poroszenko, a takie samo spotkanie z Gruzją zaplanowano już na niższym poziomie. To polityczny sygnał dla Ukrainy: nie dajemy wam członkostwa, ale dajemy uprzywilejowany status partnerski.
WP: Czyli posunięcia Rosji ostatnich dwóch lat i wciąż nierozwiązany konflikt w Donbasie wcale nie zatrzasnęły Ukrainie drzwi do NATO?
- Nie i nie mogłoby się tak stać wobec żadnego państwa, bo na tym polega filozofia Sojuszu - na wzmacnianiu bezpieczeństwa. Formalne członkostwo Ukrainy to kwestia, która zostanie poruszona najwcześniej za 10 lat. Natomiast Kijów będzie związany z Sojuszem bardzo praktyczną reformą ukraińskiej armii i wsparciem ze strony NATO - ale też Unii Europejskiej - budowy zdolności obronnych Ukrainy i dostosowania sił zbrojnych tego kraju do standardów natowskich. Ukrainie zostanie więc udzielona maksymalna pomoc bez proponowania konkretnej ścieżki wstąpienia do Sojuszu.
WP: Na czym będzie polegało to wsparcie dla Ukrainy ze strony NATO i UE?
- Chodzi tu przede wszystkim o budowę zawodowej armii ukraińskiej. To także dziesiątki tysięcy systemów normalizacyjnych związanych z przechodzeniem na standardy NATO, od kwestii dowodzenia, przez organizację, logistykę po ujednolicanie kalibrów amunicji. Celem jest to, by armia ukraińska stała się zdolna do obrony kraju.
WP: Czy kraje Sojuszu będą też dozbrajać Kijów?
- Nie w przewidywalnej perspektywie. Ukraina robi wszystko, co może, by pozyskiwać uzbrojenie, ale nie będzie formalnej umowy o dozbrajaniu. Chyba że diametralnie zmieni się sytuacja geopolityczna Ukrainy, czyli spotka się ona z agresją Rosji. Wtedy może nastąpić zmiana decyzji, nie tyle samego NATO, ale np. Stanów Zjednoczonych.
WP: Jaką widzi pan rolę dla Polski, jak my możemy wspierać Ukrainy?
- Pomaganie Ukrainie leży w naszym interesie. Polska już jest zaangażowana w cykle szkoleniowe dla ukraińskich podoficerów, którzy mają w przyszłości, według standardów natowskich, stać się kręgosłupem armii. I tak to będzie wyglądało: szkolenia językowe, medyczne, logistyczne. To też wspólne manewry. Istnieje brygada litewsko-polsko-ukraińska, która brała udział w ćwiczeniach "Anakonda" z Polsce, z kolei Polacy ćwiczyli na terenie Ukrainy.
WP: Co z Krymem? Czy NATO "pogodziło się" z tym, że granice Ukrainy - mimo ich gwarancji z 1994 r., w zamian za co kraj ten wyrzekł się broni atomowej - zostały zmienione przez Rosję?
- Nie, NATO się z tym nie pogodziło i nie pogodzi. Jednak płaszczyzna rozwiązania problemu krymskiego jest polityczna, a nie wojskowa. Sytuację na Krymie mogą rozstrzygnąć tylko negocjacje dyplomatyczne, które będą szły albo w kierunku dwupaństwowości, czyli kondominium ukraińsko-rosyjskiego lub szerokiej autonomii w składzie Ukrainy z atrybutami państwowości czy terytorium powierniczego pod nadzorem organizacji międzynarodowej. Albo - do czego dąży Rosja - legitymizacji obecnego stanu. Na pewno ukraińska armia nie jest szkolona po to, by odbijać Krym. Także NATO nie będzie się w to angażowało, choć rosyjska obecność na Krymie jest dla Sojuszu ogromnym problemem, bo zwiększa konieczność zabezpieczania tej części wschodniej flanki, jaką jest Morze Czarne. Stąd też amerykańska obecność w Rumunii, Mołdawii i na Ukrainie oraz plany rozbudowy infrastruktury wojskowej NATO w tym regionie.
WP: Wsparcie dla Ukrainy i utrzymanie sankcji wobec Rosji zadeklarował już w piątek prezydenta Barack Obama. Wkrótce jednak Amerykanie wybiorą nowego prezydenta i co wtedy z tymi obietnicami?
- Z sankcji nie można się tak szybko wycofać. Jeśli prezydentem zostanie Donald Trump, to liczę, że jego deklaracje będą mocno skorygowane, dlatego że interesy amerykańskie wymagają obecności w Europie i wsparcia dla Ukrainy. W USA istnieje też lobby wojskowo-przemysłowe, z którym Trump będzie się musiał liczyć. Co najwyżej może się zmienić format rozmów o Ukrainie ze względu na osłabienie UE. Waszyngton będzie wówczas dyskutował na temat Ukrainy bezpośrednio z Rosją. Tak naprawdę to może być jedyny wariant zmiany po wyborze Trumpa. Natomiast jeśli zwycięży Hillary Clinton, nie będzie żadnych zmian. Co więcej, współpraca z Ukrainą może być tylko pogłębiona.