Ukraina liczy na gwarancje bezpieczeństwa. "Wciągałyby nas w wojnę"
Wołodymyr Zełenski po raz kolejny apeluje o wsparcie dla swojego kraju. Liczy także na gwarancje bezpieczeństwa ze strony Zachodu. - Jeżeli mają być na serio, wciągałyby nas w wojnę. Musimy poczekać, dopóki ta wojna się nie wypali i dopiero myśleć o czymś takim - mówi Wirtualnej Polsce Jerzy Marek Nowakowski.
Wołodymyr Zełenski wezwał podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos do zwiększenia pomocy dla jego kraju. - Eskalacja rosyjskiej agresji jest coraz bardziej oczywista - przekonywał.
Apelował, że "Putin chce ponownie wrócić do tego, co skończyło się w latach ubiegłego wieku: do masowych deportacji, równania z ziemią całych miejscowości oraz wywołania przerażającego poczucia, że wojna nigdy się nie skończy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po przybyciu do Davos Zełenski po raz kolejny rozpoczął długą rundę spotkań z tymi, którzy chcą, mogą i powinni wspomóc Ukrainę pod względem finansowym czy wojskowym w związku z trwającą niespełna dwa lata wojną w tym kraju.
"To odpowiedzialność za słowa"
Tymczasem na ten moment trudno mówić o mocno zarysowanych gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy ze strony państw Zachodu. Czy to oznacza, że pomysłu na to, jak gwarantować pokój w Ukrainie nie ma i nie będzie?
Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador RP na Łotwie i w Armenii oraz prezes Stowarzyszenia Euroatlantyckiego, w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że "niestety jest pomysł". - W tekście opublikowanym przez "Foreign Affairs", pojawiła się mowa o tym, że potrzebne są pewnego rodzaju ustępstwa - dodaje.
- Gwarancje bezpieczeństwa będzie można sformułować dopiero wtedy, gdy przynajmniej będzie jakieś porozumienie rozejmowe. W przeciwnym razie gwarancje bezpieczeństwa polegałyby po prostu na zaangażowaniu się w wojnę - mówi.
Nowakowski podkreśla, że nie dziwi się, że to dopominanie się o gwarancje bezpieczeństwa spotyka się z milczeniem. - To nie jest kwestia braku pomysłu. Jest to odpowiedzialność za słowa. Jeśli damy takie gwarancje, są one tylko świstkiem papieru. Dajemy gwarancje i przyglądamy się z zewnątrz jak atakują Ukraińców - wyjaśnia rozmówca WP.
"Trzeba to wykorzystać, by Ukraina mogła zarzucić kotwicę na Zachodzie"
Gdyby doszło - jak mówi Nowakowski - do przerwy strategicznej, należałoby wyjąć wszystkie "kwity", które zostały opracowane w związku z zaproponowaniem Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa. - Wtedy można je solidnie przygotować i ich udzielić - dodaje.
- Podnosi to jednak znacząco ryzyko, że atak rosyjski, jeśli by się ponownie na to zdecydowali, to będzie atak na NATO lub coś bardzo podobnego - zaznacza rozmówca WP.
I zauważa, że - z drugiej strony - Rosja płaci tak piekielną cenę, że "w pewnym momencie zdecyduje się na jakąś formę pieredyszki (z rosyjskiego: chwila odpoczynku, wytchnienia - red.). Wtedy trzeba to wykorzystać, by Ukraina mogła zarzucić solidną kotwicę na Zachodzie - ocenia.
Porozumienie pomiędzy Wielką Brytanią a Ukrainą
W ostatni piątek Wołodymyr Zełenski i premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak podpisali w Kijowie porozumienie o współpracy obu państw w sferze bezpieczeństwa.
- To bezprecedensowy dokument dotyczący bezpieczeństwa - podkreślił Zełenski. - Stoimy dzisiaj ramię w ramię, jak przyjaciele i sojusznicy. Jest to sygnałem dla świata, że Ukraina nie jest osamotniona - powiedział ukraiński prezydent.
Umowa formalizuje wsparcie w sferze bezpieczeństwa, które Ukraina otrzymywała i będzie otrzymywać w przyszłości od Wielkiej Brytanii - podała agencja Interfax-Ukraina.
"Krok we właściwym kierunku"
W ocenie Nowakowskiego "Brytyjczycy dali te gwarancje trochę na około". - Chcą się zaprezentować jako lider wsparcia. Natomiast obawiam się, że to są gwarancje zdecydowanie słabsze, niż to, co dali nam w sierpniu 1939 roku - dodaje.
- To nie są gwarancje, ale deklaracja ścisłej współpracy. To niewątpliwie jest krok we właściwym kierunku. Ale nie są to gwarancje bezpieczeństwa - podkreśla.
I dodaje, że "jeżeli jednak mają to być gwarancje na serio, wciągałyby nas w wojnę". - Musimy poczekać, dopóki ta wojna się nie wypali czy rozstrzygnie i dopiero wtedy myśleć o takich gwarancjach - wyjaśnia.
Rozmówca WP mówi, że teraz byłoby to, uczciwie mówiąc, przedwczesne. - Jakie gwarancje możemy dać, kiedy Ukraina jest w stanie wojny z Rosją? Gwarancje bezpieczeństwa polegają na tym, że wkraczamy, żeby wspierać sojusznika. Skoro jest już atakowany, logiczną konsekwencją byłoby wysłanie polskich, amerykańskich czy innych żołnierzy do Ukrainy. Na razie nie ma na to przyzwolenia ani społecznego, ani politycznego - podkreśla.
- Jeżeli będziemy potrafili gwarancje bezpieczeństwa sensownie sformułować, to wtedy będzie czynnik odstraszający. Mają one bowiem właśnie za zadanie odstraszyć agresora - zaznacza.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski