Tysiące zabitych i zaginionych kobiet - Kanada chce się rozliczyć z ataków na rdzenną ludność
• Władze Kanady obiecały śledztwo ws. zabitych i zaginionych Indianek i Inuitek
• Ofiar wśród kobiet rdzennych społeczności może być nawet 4 tys.
• Aktywiści od lat alarmują, że znalazły się one w grupie ryzyka
• Władzom wytyka się dyskryminację pierwotnych mieszkańców Kanady
25.02.2016 | aktual.: 01.03.2016 14:44
Amanda Bartlett ma ciemnobrązowe oczy i czarne krótkie włosy. Rodzina szuka jej od 1997 r. Gdy dziewczyna zaginęła, miała 17 lat. Claudette Osborne przepadła bez wieści w 2008 r., miała wówczas 22 lata i była już matką czwórki dzieci. Jej bliscy przyznają, że miała problemy z narkotykami. Próbują ją jednak odnaleźć ze wszystkich sił - wyznaczyli nawet 20 tys. dolarów nagrody z informację, gdzie jest Claudette. Marie Kreiser ma charakterystyczny tatuaż na lewym nadgarstku - literę "M". Miała 49 lat, gdy zaginęła - był rok 1987. Do dziś nie wiadomo, co się dzieje z tą matką pięciorga dzieci.
Wszystkie te kobiety dzieli wiele, ale łączy jedno - należały do różnych grup rdzennej ludności Kanady, Indian, Inuitów czy Metysów.
Na stronie Kanadyjskiego Stowarzyszenia Kobiet Rdzennej Ludności (NWAC), które zamieściło informacje o zaginionych, są w sumie dane kilkunastu kobiet. Ale to i tak zaledwie kropla w morzu. Według statystyk kanadyjskiej policji w ciągu ostatnich trzech dekad zostało zamordowanych lub zaginęło w sumie ok. 1200 kobiet wywodzących się z autochtonicznych grup. NWAC podaje jednak dużo wyższą liczbę ofiar - 4 tys. Już ta rozbieżność pokazuje część problemu.
Patologia rodzi patologię
Kobiety rdzennej ludności Kanady są kilkakrotnie bardziej narażone na to, że padną ofiarą morderstwa niż inne mieszkanki tego kraju. Według rządowych danych za rok 2014, które w listopadzie przytaczała kanadyjska stacja CBC, aż sześciokrotnie. To zagrożenie dotyczy zresztą również autochtonicznych mężczyzn. Jak podawało CBC, dwa lata temu aż 23 proc. wszystkich ofiar zabójstw w kraju to osoby należące do grup rdzennej ludności, przy czym stanowią one zaledwie około 5 proc. populacji Kanady. Spory (32 proc.) był również odsetek autochtonów wśród oskarżonych o mordy. Jak to się stało, że rdzenna ludność Kanady wpadła w taki wir przemocy?
Organizacje Indian oraz obrońcy praw człowieka wymieniają cały szereg przyczyn fatalnej sytuacji autochtonicznych mieszkanek Kanady, które sprawiają, że są one bardziej zagrożone. Większość z nich wydaje się jednak sprowadzać do jednego - rasizmu i dyskryminacji, które wystawiły kobiety na większe ryzyko, zepchnęły część rdzennej kanadyjskiej ludności na margines społeczny lub sprawiły, że sprawcy ataków czuli się bezkarni. A korzenie takiego stanu są naprawdę głębokie.
Aktywiści i sami autochtoni wymieniają m.in. destrukcyjny wpływ na całe pokolenia pierwotnych mieszkańców Kanady przymusowego wysyłania dzieci do specjalnych szkół z internatami. Takie ośrodki, opłacane przez władze i prowadzone przez Kościół, głównie rzymskokatolicki, działy w Kanadzie od 1883 do 1996 roku (choć program był w dużej części wygaszany już w latach 80. ubiegłego wieku). W tym czasie przez takie szkoły przewinęło się około 150 tys. autochtonicznych dzieci, które odcinano od rodzin. Kanadyjska Komisja Pojednania to, co się działo w tych placówkach, nazywała wprost "kulturowym ludobójstwem". Dzieciom miano zabraniać mówić w ojczystych językach ich ludów, do tego doszły kiepskie warunki w placówkach, gdzie podopieczni cierpieli przez niedożywienie i choroby. Pojawiły się oskarżenia o poważne nadużycia, w tym molestowanie seksualne. Według danych Komisji 6 tys. podopiecznych zmarło w czasie trwania programu.
- Niczego nie nauczyłam się w szkole Guy Hill poza modlitwą "Ojcze nasz" i śpiewaniem hymnu. To moje dzieci nauczyły mnie czytać i pisać - tak swój pobyt w jednej z takich placówek wspominała w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Guardian" Sue Caribou, która miała siedem lat, gdy oddzielono ją od rodziców. Jak twierdzi, w szkole padła ofiarą gwałtów. Patologia zrodziła dalszą patologię, bo nadużycia w przymusowych szkołach miały wpłynąć na cały szereg kolejnych społecznych problemów, od alkoholizmu i narkomanii, przez prostytucję, po dalszą przemoc. To jednak nie wszystko.
Według mediów i organizacji analizujących źródła zagrożenia dla autochtonicznych kobiet także system rodzin zastępczych, do których wysyłano odbierane rodzicom dzieci, okazał się - jak pisze "The Guardian" - dysfunkcyjny. Przemoc, również seksualna, z którą spotkały się maluchy naznaczyła ich dalsze życie. Niektóre dziewczynki wpadły w narkotyki, wystawiając się na dodatkowe ryzyko.
Tymczasem sprawy przejmowania opieki na dziećmi autochtonów przez władze i rodziny zastępcze nie są marginalne. Według CWRP, kanadyjskiego serwisu zbierającego dane na temat sytuacji dzieci, w latach 2007-2008 w Kolumbii Brytyjskiej 52 proc. maluchów, które znalazły się pod opieką rządu miało pochodzenie z grup rdzennej ludności, choć w całej prowincji stanowią one zaledwie 8 proc. wszystkich dzieci.
Naznaczone problemami
Organizacja Amnesty International już w 2004 r. opublikowała raport na temat mordów i zaginięć kanadyjskich Indianek, Inuitek i Metysek pt. "Skradzione siostry". Oto, co obrońcy praw człowieka piszą w jednej z konkluzji: "społeczna i ekonomiczna marginalizacja kobiet należących do rdzennej ludności, wraz z historią rządowej polityki, która rozdarła rdzenne rodziny i społeczności, sprawiły, że nieproporcjonalnie wysoka liczba autochtonicznych kobiet znalazła się w niebezpiecznych sytuacjach, żyje w skrajnym ubóstwie, jest bezdomna czy prostytuuje się".
Lata mijały, a sytuacja kanadyjskich Indianek, Metysek i Inuitek się wcale nie poprawiała. Według statystyk przytaczanych przez Human Rights Watch, w 2006 r. bezrobocie wśród kobiet należących do rdzennej ludności było dwukrotnie wyższe niż wśród innych mieszkanek Kanady. Także procent nieukończenia szkoły średniej w grupie powyżej 25 roku życia był wyższy wśród autochtonek niż pozostałych kobiet.
To właśnie z tych wszystkich powodów Indianki, Metyski i Inuitki mają być bardziej narażone na przemoc tak z rąk sprawców należących, jak i nienależących do grup rdzennej ludności. Jest jednak jeszcze jeden powód, przez który kanadyjskie Indianki, Metyski i Inuitki są bardziej zagrożone - rasizm samej policji. Już lata temu raport AI podkreślał, że służby mundurowe nie zapewniają rdzennym kobietom należytej ochrony. Według przedstawicieli pierwotnych mieszkańców Kanady, "wielu policjantów nie postrzega członków rdzennych społeczności jako wspólnot zasługujących na ochronę, ale jako grupę, przed którą należy bronić resztę społeczeństwa" - opisywało AI.
Dekadę po raporcie AI na temat mordów i zaginięć kobiet ukazał się podobny dokument innej organizacji broniącej praw człowieka Human Rights Watch. Tyle że skupiono się w nim właśnie na nadużyciach ze strony policji. Obraz, który się wyłania z raportu jest przerażający. Aktywiści oskarżają w nim funkcjonariuszy służb mundurowych nie tylko o niechronienie Indianek, Metysek i Inuitek, ale i to, że ignorowali zgłoszenia o przemocy, a nawet sami nadużywali wobec nich siły czy wykorzystywali je seksualnie.
- Zagrozili, że jeśli komuś powiem, wywiozą mnie w góry i zabiją, sprawią, że to będzie wyglądało jak wypadek - mówiła aktywistom kobieta opisana w raporcie HRW jako Gabriella P. Twierdziła, że w 2012 r. została zgwałcona przez czterech policjantów.
Aktywiści i media opisujące problem rdzennych kobiet w Kanadzie podkreślają, że autochtoniczne społeczności często najzwyczajniej nie ufają służbom mundurowym, przez co czasem nie decydują się nawet zgłaszać przestępstw. A nawet jeśli kobiety dzwonią po pomoc, jak opisuje HRW, mogą się spotkać ze strony policji z oskarżeniami, że same się przyczyniły do tego, co je spotkało, bo np. były pod wpływem odurzających substancji. Policję oskarża się też w raporcie o nienależyte prowadzenie dochodzeń ws. zaginięć. To może być jedna z wielu przyczyn, dlaczego statystki policyjne i organizacji ludności rdzennych tak bardzo się różnią ws. mordów i zaginięć. Choć na pewno nie jedyna.
Będzie śledztwo
Pierwotni mieszkańcy Kanady od lat domagają się śledztwa w sprawie zabójstw i zaginięć Indianek, Metysek i Inuitek. Poprzedni konserwatywny rząd długo się przed nim wzbraniał. Ostatnia zmiana władzy przyniosła jednak rdzennej ludności nową nadzieję. W grudniu liberalny premier Justin Trudeau obiecał, że będzie osobne postępowanie ws. ataków na kobiety pochodzące z rdzennych społeczności. Nim jednak ono ruszy, zaproszono rodziny ofiar i przedstawicieli społeczności pierwotnych mieszkańców Kanady do szerokich konsultacji.
Przed śledczymi niełatwe zadanie - tysiące spraw na przestrzeni dekad i konfrontacja z mrocznymi kartami kanadyjskiej historii. Być może część bliskich ofiar w końcu otrzyma odpowiedzi na pytania, które dręczą ich od lat. Ale stawką jest nie tylko rozliczenie z przeszłością.
W swoim raporcie sprzed kilkunastu lat Amnesty International opisało historię dwóch zabitych kobiet z jednej rodziny - 19-letniej Helen Betty Osborne, która została napastowana i brutalnie zamordowana w 1971 r., oraz jej kuzynki, 16-letniej Felici Solomon, która zginęła 30 lat później. Szerokie śledztwo ma przede wszystkim sprawić, by takie dramaty nie spotkały kolejnych pokoleń kanadyjskich Indianek, Metysek i Inuitek.