Tysiące ataków na szkoły na świecie - dzieci płacą krwią za naukę
Mają rozjaśniać ciemność, poszerzać horyzonty, dawać nadzieję na lepszą przyszłość. Zamiast tego stają się miejscami kaźni, zamieniają w magazyny broni i źródła nieletnich rekrutów. Według najnowszego raportu, w ostatnich latach na całym świecie dokonano blisko 10 tysięcy ataków na placówki edukacyjne - od podstawówek po uczelnie. Dla terrorystów i żołnierzy w 30 krajach są one stałym celem. A prognozy nie napawają optymizmem.
- Nauczyciele krzewiący zachodnie nauki? Zabijemy ich! Zabijemy ich wszystkich! - zapowiadał w opublikowanym w lipcu 2013 roku nagraniu Abubakar Shekau, przywódca nigeryjskiej bojówki Boko Haram. Nikt nie miał wątpliwości, że planuje zrobić to, co mówi: tylko w ciągu wcześniejszych siedmiu miesięcy jego organizacja zamordowała 30 nauczycieli i zniszczyła też 50 szkół. - Zachodnia edukacja jest zakazana - tak tłumaczy się w języku hausa nazwę tej grupy. W oczach jej członków obce wpływy korumpują Nigerię i prowadzą ją ku zagładzie. Szczególnym źródłem dekadencji mają być świeckie szkoły, które wpuszczają w swe progi kobiety i szerzą tak "wywrotowe" twierdzenia jak teoria ewolucji. Właśnie za to Boko Haram regularnie równa je z ziemią.
Nocą 27 lutego terroryści zaatakowali liceum w Buni Yadi w północno-zachodniej części kraju. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, podpalili wszystkie budynki, w tym internat ze śpiącymi uczniami w środku. Chłopców, którzy zdołali wyskoczyć przez okna, zabijali bronią palną lub nożami. Dziewczynkom dawali wybór: przeżyjecie, jeśli rzucicie naukę i wyjdziecie za mąż. Część uczennic wzięli w niewolę; łącznie zamordowali 59 osób. W marcu nigeryjski rząd uznał, że zagrożenie dla dzieci jest zbyt wielkie i zamknął kilka dużych szkół w trzech najbardziej niebezpiecznych stanach.
Nigeria nie jest jedynym miejscem, w którym pęd do wiedzy okupuje się śmiercią. Według najnowszego raportu Globalnej Koalicji na rzecz Ochrony Szkolnictwa przed Atakiem (GCPEA), między 2009 a 2013 rokiem do zbrojnej agresji na placówki edukacyjne doszło w aż 70 krajach. W 30 z nich zdarza się to bardzo często, czasem niemal codziennie. Winowajcami są nie tylko terroryści i partyzanci, ale także gangsterzy, prorządowe bojówki oraz żołnierze i służby bezpieczeństwa - i to nierzadko w państwach, których nie opisuje się na co dzień jako bandyckie.
Dekady milczenia
O tym, że szkoły bywają celami ataków, wiadomo było od dawna. Aktywiści i reporterzy dokładnie opisywali wyniszczanie systemu edukacji przez talibów w Afganistanie, a zachodni obserwatorzy wyliczyli, że w czasie jedenastoletniego konfliktu w Sierra Leone zrujnowano 80 proc. miejsc nauki. Globalna skala tego zjawiska pozostawała jednak nieznana. Brakowało danych, badań terenowych i, być może przede wszystkim, zainteresowania. W 2007 roku UNESCO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury) opublikowała pierwszy raport na temat strat, jakie w wyniku wojen ponosi szkolnictwo na świecie. Uaktualniony trzy lata później dokument był rzetelnym sprawozdaniem, ale miał swoje ograniczenia - w jego tworzeniu brała udział tylko jedna agenda ONZ.
Dopiero pod koniec zeszłego miesiąca światło dzienne ujrzał raport przygotowany przez szeroką koalicję organizacji humanitarnych i obrońców praw człowieka, m.in. UNHCR, UNESCO, UNICEF, Save the Children oraz Human Rights Watch. Rewelacje zawarte w "Education under attack 2014" ("Edukacja pod ostrzałem 2014") wyraźnie pokazują, że świat staje się coraz bardziej niebezpiecznym miejscem dla uczniów i nauczycieli.
Cena: śmierć
W październiku 2010 roku setki osób - głównie dzieci w wieku szkolnym i ich rodziców - czekało przed budynkiem ministerstwa edukacji w Mogadiszu na ogłoszenie listy odbiorców zagranicznych stypendiów naukowych. Nagle zamachowiec-samobójca siedzący z ciężarówce wyładowanej kotłami z benzyną odpalił swój śmiercionośny ładunek. Zabił ponad sto osób. W marcu 2013 roku podburzony tłum dwustu buddyjskich nacjonalistów ruszył na muzułmańską szkołę w Meiktili w Birmie. Nauczyciele, usłyszawszy o zbliżającym się zagrożeniu, zabrali uczniów w głąb dżungli. Po spaleniu placówki, napastnicy rzucili się w pogoń za uciekinierami. Używając tępych przedmiotów i ognia, zamordowali 32 dzieci i czterech opiekunów.
Między 2009 a 2013 rokiem doszło do prawie 9600 takich napadów.
W tym samym okresie zdecydowanie najbardziej niebezpiecznym państwem okazał się Afganistan - pod Hindukuszem miało miejsce ponad 1100 ataków na szkoły. Były one ostrzeliwane z broni maszynowej lub granatników, wybuchały przed nimi żywe bomby i samochody-pułapki, a uczniowie i nauczyciele padali ofiarą regularnych porwań i morderstw.
Czytaj również: "Kredytowe narzeczone" - afgańskie dziewczynki są wymieniane za... długi opiumowe.
W sąsiednim Pakistanie ekstremiści - szczególnie lokalni talibowie - zniszczyli 838 szkół. W styczniu 2014 roku uwagę mediów przyciągnęła historia 15-letniego Aitzaza Hasana, który rzucił się na mężczyznę próbującego wysadzić się pod jego szkołą. Chłopiec zginął, ale swym bohaterskim czynem ocalił kolegów - w budynku znajdowało się blisko 2000 uczniów. Wiele wcześniejszych zamachów kończyło się jednak znacznie tragiczniej.
Innymi ciężko doświadczonymi państwami był Jemen, Wybrzeże Kości Słoniowej, Irak, Izrael i Palestyna, Libia, Meksyk oraz Kolumbia. W każdym z nich placówki edukacyjne zaatakowano co najmniej 500 razy. W kolumbijskich szkołach życie straciło aż 140 nauczycieli, a prawie 1100 otrzymało groźby śmierci. Także jemeńscy fundamentaliści wyjątkowo często kierowali swą nienawiść przeciwko studentom - tylko między lutym a październikiem 2011 roku zabili ich 73. Kongijskie dzieci były z kolei szczególnie zagrożone uprowadzeniem z klas lekcyjnych i przymusowym wcieleniem w szeregi jednej z wielu grasujących po wschodzie kraju partyzantek. Podobny los spotkał setki ich rówieśników z Somalii. Human Rights Watch opisuje, że gdy pewnego razu islamiści z al-Szebaab zajechali pod jedną w podstawówek, przerażeni uczniowie uciekali, tratując się i wyskakując z trzeciego piętra. Za stawianie oporu fanatycy nierzadko karali ich obcięciem dłoni, a niektórych przypadkach - dekapitacją.
Indyjska armia nagminnie wykorzystuje za to budynki szkolne jako koszary i magazyny na broń podczas swoich kampanii przeciwko maoistowskim partyzantom. Obecność wojska naraża te obiekty na dodatkowe ataki.
Ogromny stopień destrukcji w szkolnictwie pociągnęła za sobą też wojna w Syrii. Obie strony konfliktu bez oporów zamieniają szkoły w ufortyfikowane punkty obronne, a raport GCPEA podaje, że w wyniku walk do początku 2013 roku zniszczono blisko 2500 podstawówek, liceów i uniwersytetów. Prawie 1900 zostało przekształconych w schrony dla przesiedleńców, a niemal tysiąc wykorzystywano jako areszty lub miejsca tortur. Ponad dwa miliony uczniów w wieku od 6 do 15 lat nie mogło kontynuować nauki.
Dlaczego?
Dostęp do edukacji jest jednym z podstawowych praw człowieka, a większość konwencji dotyczących międzynarodowego prawa humanitarnego i kryminalnego wyraźnie zakazuje agresji przeciwko instytucjom edukacyjnym. Dla wielu zbrodniarzy nie ma to jednak żadnego znaczenia.
Atakując szkoły, napastnicy upokarzają lokalne władze i uwidaczniają ich słabość. Wysyłają tym samym wyraźny sygnał: nikt nie jest bezpieczny. Używając strachu jako broni, partyzanci, terroryści, a czasami - na przykład w Sudanie - reżimowi żołnierze zmuszają cywilów do posłuszeństwa. To podstawowa motywacja kryjąca się za napaściami na szkoły. Ale nie jedyna. Jak wylicza GCPEA, wiele ataków tłumaczonych jest ideologią. Zamachowcy niszczą instytucje, które w ich mniemaniu szerzą wartości obce, a nawet wrogie miejscowym zwyczajom - tak jak edukacja kobiet w plemiennych regionach północnego Pakistanu, "zachodnie" szkolnictwo w muzułmańskiej części Nigerii czy buddyzacja terenów zamieszkałych przez malajskich muzułmanów na południu Tajlandii.
W innych przypadkach chodzi o pozbycie się ludzi, którzy stanowią przeszkodę dla realizacji zamierzonych celów. Na kolumbijskiej prowincji nauczyciele cieszą się wielkim autorytetem i są jednymi z niewielu osób, które potrafią przekonać młodzież do trzymania się z dala od komunistycznych partyzantów, prawicowych bojówek czy karteli narkotykowych. Eliminując ich, przestępcy ułatwiają sobie drogę do pozyskiwania kolejnych dusz. W Meksyku gangsterzy z kolei często porywają uczniów prywatnych placówek dla okupu.
Niekiedy kalkulacja jest jeszcze prostsza - walczące strony wykorzystują dzieci jako żywe tarcze, licząc, że przeciwnik nie odważy się uderzyć na szkołę. Od Strefy Gazy po Filipiny takie założenia prowadziły do tragedii.
"W krajach, w których napaści na szkoły ciągną się od lat, setki tysięcy dzieci tracą dostęp do edukacji. Niesie to potężne konsekwencje psychologiczne dla nich, a także spowalnia rozwój całych społeczeństw. Ataki na szkolnictwo wyższe opóźniają dodatkowo wykształcanie się pluralizmu politycznego, odpowiedzialnych rządów i otwartej demokracji", piszą autorzy raportu. Według opublikowanego przez UNESCO w 2011 roku sprawozdania dla Sekretarza Generalnego ONZ, konflikty zbrojne pozbawiają możliwość nauki aż 28 milionów uczniów na całym świecie. A to i tak ostrożne wyliczenia. - Całe to zjawisko jest niedoszacowane, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że atak na szkołę nie wpływa tylko na 150 czy 200 osób do niej uczęszczających, lecz na wszystkie dzieci w okolicy - twierdzi Zama Coursen Neff, dyrektorka wydziału praw dzieci w Human Rights Watch. - Tak naprawdę dopiero zaczynamy pojmować efekty tego procederu - dodaje.
Prawo sobie...
W 2011 roku Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję nr 1998, która pozwala jej na zaliczanie ataków na szkoły i szpitale do poważnych wykroczeń przeciwko prawom dzieci podczas konfliktów zbrojnych, a w rezultacie - na nakładanie dodatkowych sankcji wobec winnych. Organizacje międzynarodowe nakłaniają też rządy do wprowadzenia do swoich kodeksów tzw. Zasad z Lucens, zawierających zalecenia na temat nietykalności szkół. Dwa lata temu przyjął je Sudan Południowy, który zakazał żołnierzom używania placówek edukacyjnych w celach wojskowych. Nie przeszkodziło to im jednak w tym, by w styczniu zrabować magazyny z pomocą przeznaczoną dla uczniów. Widok południowosudańskich piechurów z niebieskimi tornistrami UNICEF-u na plecach mógł budzić wesołość, ale w rzeczywistości stanowił smutne potwierdzenie tego, jak niewiele w obliczu wojny znaczą zapisy prawne.
Czasami skuteczniejszą metodą okazywały się negocjacje prowadzone przez lokalnych pośredników. - W Nepalu specjalne komitety uzgodniły z maoistowskimi rebeliantami, że szkoły pozostaną "strefami pokoju". W Republice Środkowoafrykańskiej miejscowym księżom udawało się nakłonić buntowników do przeniesienia walk w inne rejony - wylicza Diya Nijhowne, dyrekorka GCPEA. Ale takie sukcesy to tylko kropla w morzu potrzeb.
- Talibowie myśleli, że mogą mnie uciszyć. Myśleli, że mogą zmienić moje cele i stłamsić moje ambicje. Ale nie zmienili we mnie nic, oprócz tego, że strach i brak nadziei umarły, a narodziły się siła i odwaga - mówiła przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ nastoletnia Malala Yousafzai, którą w październiku 2012 roku postrzelili w głowę i szyję pakistańscy islamiści. Miało to być karą za to, że na blogu prowadzonym dla BBC opowiadała się za edukacją dziewczynek. Malala przeżyła zamach, wróciła do zdrowia i zyskała światową sławę jako ikona walki o nieskrępowany dostęp do edukacji. Cena, jaką zapłaciła za prawo do nauki, była bardzo wysoka. Niestety, dla tysięcy dzieci każdego roku jest jeszcze wyższa.
Czytaj również blog autora: **Blizny ŚwiataBlizny Świata**