Tutaj obawiano się Rafała Trzaskowskiego. Polskie "swing states", inne niż w Ameryce
Nie wystarczyło obiecać "sprawiedliwą transformację", szkolenia, "szacunek dla rolnika". W Polsce są miejsca, gdzie Rafał Trzaskowski kojarzył się nie z przyszłością, a z zagrożeniem: dla górników, rolników, ludzi, którzy żyją z ziemi i przemysłu. Bełchatów, Zagłębie, Śląsk, ściana wschodnia - to nie tylko bastiony konserwatyzmu. To polskie "swing states", gdzie decyzje wyborcze nie są wyrazem ideologii, lecz strachu przed utratą świata, jaki znają wyborcy.
- W branży energetyki i górnictwa pracuje jakieś 12-13 tys. osób, rozsianych po okolicznych gminach. Jeśli jeden kandydat proponuje szkolenia po wygaszeniu zakładów, a konkurent mówi, że będzie strzegł polskiego górnictwa do czasu, aż zbudujemy atom… to wybór jest oczywisty - mówi WP pracownik PGE z Bełchatowa.
Tłumaczy, że do wyborów poszedł jako prywatna osoba, nie związkowiec. - Od lat walczymy o stworzenie perspektyw dla regionu. Nieprawda, że pracownicy branży są zacofani. Myślimy o zielonej energetyce i perspektywach: farmach wiatrowych, magazynach energii. Pod koniec kampanii padł nawet pomysł, aby w Bełchatowie wybudować drugą elektrownię jądrową w Polsce - tłumaczy nasz rozmówca.
W powiecie bełchatowskim wynik wyborów był ewidentny. Na Karola Nawrockiego zagłosowało 40,6 tys. osób, a na Rafała Trzaskowskiego - 19,2 tys. W gminach przyległych do Elektrowni Bełchatów - największej elektrowni w Europie, wytwarzającej energię z węgla brunatnego - poparcie dla kandydata PiS przekraczało 70 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To oni odpowiadają za sukces Nawrockiego. Poseł PiS wymienił nazwiska
Zielony lęk i polskie "swing states"
W Ameryce są "swing states" - stany wahające się między demokratami a republikanami. Są też pasy: biblijny, czyli konserwatywny, religijny i oparty na tradycyjnych wartościach oraz tzw. pas rdzy (Rust Belt), czyli dawna duma przemysłowa USA, dziś często symbol frustracji rozczarowanych pracowników.
Polska, choć geograficznie i kulturowo odległa od USA, ma swoje odpowiedniki. To regiony, które raz dają władzę liberałom, raz konserwatystom, ale częściej po prostu głosują przeciwko temu, czego się boją. A ostatnio bały się Trzaskowskiego - zarówno "zielonego" i "klimatycznego", jak i tego "lewicowego".
Powiat bełchatowski to tylko jeden z przykładów. Podobny lęk widać wyraźnie na Śląsku. Trzaskowski rozpoczął kampanię 7 grudnia w Gliwicach. W samym mieście zyskał poparcie, ale wystarczy przejechać się do Rybnika (skąd pochodzi jego żona), Wodzisławia Śląskiego, Rudy Śląskiej czy Jastrzębia-Zdroju - tam wciąż bije serce polskiego górnictwa. Nawet jeśli wiele szybów już nie działa, duch kopalni wciąż unosi się w powietrzu. Ludzie pamiętają, jak się żyło "na grubie", jak wyglądała prawdziwa robota, gdy Polska miała przemysł, a nie tylko aplikacje na smartfonie.
4 grudnia, w Barbórkę, Trzaskowski mówił o transformacji: - Musimy zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju i dać możliwość przeszkolenia oraz nowych miejsc pracy tym, którzy staną przed takim dylematem - zaznaczył. Przypomniał, że to PiS podejmował decyzje o zamykaniu kopalń.
Z kolei Nawrocki odwiedził kopalnię Mysłowice-Wesoła i stwierdził: - Polska powinna rozwijać energetykę opartą na węglu do czasu, aż wdrożymy energię atomową.
- Trzaskowski może mówić o klimacie i środkach z KPO. Ale dla mnie tacy, jak on podpisują zwolnienia grupowe. Bo czym innym jest zamknięcie kopalni, jeśli nie społeczną egzekucją? - powiedział nam już po wyborach górnik z 16-letnim stażem.
Wyspa Nawrockiego na oceanie poparcia Trzaskowskiego
"Pas lęku" przed Trzaskowskim nie jest konkretną mapą. To raczej stan emocjonalny. Znajdziesz go w Zagłębiu, w Radomiu, w Bełchatowie, w Wałbrzychu. Tam, gdzie ludzie przez dekady byli częścią przemysłowego organizmu PRL, a potem III RP, a dziś czują, że zostali z niego wycięci. Ten pas kończy się w powiecie polkowickim, sercu Legnicko-Głogowskiego Okręgu Miedziowego.
Tu działa KGHM Polska Miedź - jeden z największych producentów miedzi i srebra na świecie. W powiecie polkowickim poparcie dla Nawrockiego wyniosło 62 proc. To bastion PiS na tle reszty województwa dolnośląskiego, gdzie wygrał kandydat Koalicji Obywatelskiej.
Co mi dasz w zamian za mój głos?
Socjolog prof. Adam Leszczyński z Uniwersytetu SWPS w Warszawie uważa, że porównanie Polski do Ameryki w kontekście teorii "swing states" nie jest do końca trafne.
Choć istnieją widoczne podziały regionalne, gdzie na przykład Podkarpacie, wschodnia Polska czy północne i wschodnie Mazowsze konsekwentnie głosują na prawicę. Jednak nie mamy pasa dawnych zakładów przemysłowych, gdzie szaleje bezrobocie. Wręcz przeciwnie - płace realnie rosną od kilkudziesięciu lat, choć w różnym tempie. Jest to sytuacja zupełnie inna niż w Ameryce.
Ekspert uważa, że zasadniczym błędem kampanii Trzaskowskiego był brak konkretnej oferty dla różnych grup społecznych. Ludzie są pragmatyczni i chcą konkretnych propozycji, które ich obchodzą, a nie ogólnych obietnic.
- Nie wystarczą ogólne obietnice, jak wspieranie budownictwa komunalnego, ale muszą być to konkrety. Wyborcy racjonalnie pytają: "Co mi dasz w zamian za mój głos?". Nie chodzi tu koniecznie o "500 plus", ale o załatwienie jakiejś ważnej dla nich sprawy - mówi.
Prof. Leszczyński zwraca uwagę na przypadek rolników. - Wiceminister Michał Kołodziejczak, lider dawnego AgroUnii, nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie o propozycje Trzaskowskiego dla rolników. To nie był problem Kołodziejczaka, lecz problem kampanii, która nie miała oferty - podkreśla socjolog.
Oczywiście, Nawrocki obiecał rolnikom zablokowanie umowy UE z krajami Ameryki Południowej, która dopuszczałaby masowy import żywności z Ameryki Południowej.
Kogo wybrała wieś?
Rolnikom "zielony Rafał" kojarzy się z ekologiczną polityką, walką z emisjami co2, czyli ograniczeniami w hodowli bydła i nakazami, co uprawiać na własnej ziemi.
- To budzi niechęć, a czasem wręcz gniew. Nie dlatego, że rolnicy są przeciwni ekologii, ale dlatego, że nikt im nie powiedział, co mają robić, jak już im zabiorą to, co znali - mówi WP wyborca Nawrockiego z gminy na wschodzie woj. mazowieckiego.
Wcześniej relacjonowaliśmy, że w niektórych tamtejszych miejscowościach głosów na kandydata PO wpadało do urny dziesięć czy pięć. To z tego regionu wyjeżdżały ku Warszawie kolumny traktorów na protest przeciwko Zielonemu Ładowi w 2024 r.
Wyniki II tury wyborów pokazują, że to w lokalnej Polsce, a nie w Warszawie czy Trójmieście, ważą się losy kandydatów. To nasze polskie "swing states". Nie chodzi tu jednak o województwa, tylko o społeczne mikrostrefy, gdzie jedno osiedle głosuje na Tuska, a drugie na Kaczyńskiego. Gdzie dziś wygrywa progresywny samorządowiec, a za kilka lat Konfederacja.
- Polacy są zorientowani na sukces. Chcą się dorobić, chcą lepiej żyć. Oczekują, że polityk powie im, jak będą mogli dojść do poziomu Belgów czy Holendrów. Ludzie ciężko pracują i chcą, żeby im to się opłaciło. A polityka, która mówi tylko o wyrzeczeniach i zakazach, nie trafia do tych, którzy najbardziej się boją, że nie będą już potrzebni - podsumowuje prof. Leszczyński.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski