Trzy wnioski do prokuratury po tekście WP o "duchownym" szarlatanie
Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez Huberta Czerniaka. Lekarz przyjął chorą na raka, ale zamiast skierować ją do onkologa, zalecił jej suplementy diety i odczynniki chemiczne za 10 tysięcy złotych. W prokuraturze tłumaczył, że działał nie jako lekarz, tylko jako duchowny.
Prokuratura Rejonowa w Opocznie już raz badała sprawę Huberta Czerniaka. Było to w 2023 roku. Doniesienie złożyła wtedy pani Beata, której historię opisaliśmy w WP w artykule "Szarlatański patent. Nie jest lekarzem, tylko kapłanem. Chorych przyjmuje w świątyni" pod koniec lutego. Kobieta prosiła Czerniaka o pomoc, bo wykryto u niej chłoniaka. Śledczy z prokuratury w Opocznie wezwali Czerniaka i usłyszeli od niego, że wcale nie chciał leczyć pani Beaty. Miał przyjąć ją jako duchowny, a nie jako lekarz i chciał jej doradzić, jak żyć. Suplementy miały pomóc przywrócić jej równowagę.
"Nie przyjmuje ludzi jako lekarz. Pracuje w spółce i tworzy produkty sprzedawane w sklepie internetowym. Ludzie spotykają się z nim jako kapłanem Kościoła Naturalnego, przychodzą po poradę, jak żyć, jak zmienić swoje życie. W/w zeznał, iż informuje, iż nie jest lekarzem, a wizyta nie ma charakteru wizyty lekarskiej. (..) Pani Beata prosiła go o poradę, co zrobić ze swoim życiem, nie pamięta, jakie badania miała wykonać i dlaczego doradził jej akurat te badania" - czytamy w uzasadnieniu prokuratury o umorzeniu śledztwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odkryte terapie
Hubert Czerniak twierdził też, że 600 złotych za wizytę to ofiara na Kościół, a nie opłata za poradę lekarską.
Prokurator uznała, że do oszustwa nie doszło. Stwierdziła, że Czerniak nie wprowadził pacjentki w błąd. Zalecił jej suplementy, ale nie przekonywał, że wyleczą ją z raka (podobny mechanizm stosowali inni "uzdrawiacze opisywani przez nas w cyklu "Szarlatan). Zdaniem śledczej, która zajmowała się sprawą, chora wszystko robiła dobrowolnie. Co więcej, jeśli Hubert Czerniak nie praktykował wtedy jako lekarz, a jako kapłan, to nie ciążył na nim obowiązek pokierowania chorej do onkologa. Tym samym na nic jej nie naraził, a więc do żadnego przestępstwa nie doszło.
Rzecznik: sprawa nie jest wyjaśniona
Dochodzenie umorzono, ale Rzecznik Praw Pacjenta po publikacji WP skontaktował się z panią Beatą. Przeanalizował szczegółowo dokumentację i uznał, że sprawa nie została należycie wyjaśniona w roku 2023. Wiele okoliczności budziło poważne zastrzeżenia.
"Rzecznik Praw Pacjenta postanowił zawiadomić Prokuratora Krajowego o tej sprawie i wniósł o polecenie wznowienia postępowania karnego i objęcie go nadzorem" - czytamy w komunikacie przesłanym Wirtualnej Polsce przez biuro RPP.
Poza tym Rzecznik doszedł do wniosku, że sprawa może być o wiele szersza, a ucierpieć mogła nie tylko pani Beata:
"W zawiadomieniu Rzecznik Praw Pacjenta wskazał także na możliwe narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu osób korzystających ze świadczeń zdrowotnych udzielanych przez Huberta Czerniaka w ramach "Gabinetu Terapii Naturalnych ODNOVA 24" oraz obrót produktami leczniczymi bez wymaganego zezwolenia w ramach sklepu internetowego".
"Odnova 24" to gabinet terapii naturalnych prowadzony przez Kościół Naturalny. W zespole jest między innymi Hubert Czerniak. Gabinet formalnie nie jest zarejestrowany jako placówka medyczna.
Lekarz, czy nie lekarz - zależy od sytuacji
W WP opisaliśmy wiele okoliczności, które dowodzą, że pani Beata mogła mieć uzasadnione przekonanie, że idzie na wizytę do doktora, a nie duchownego.
Po pierwsze Hubert Czerniak charakter swojej pracy zmienia w zależności od sytuacji i kontekstu, w jakim o tym opowiada. Na swojej stronie pisze tak:
"Jestem lekarzem chorób wewnętrznych z ponad 25-letnim stażem oraz dyplomowanym naturopatą. W maju 2020 r. Naczelna Rada Lekarska zawiesiła mi na dwa lata prawo wykonywania zawodu i w chwili obecnej nie praktykuję jako lekarz. Łączę medycynę akademicką, ponieważ wiedzy mi nikt nie odebrał, z medycyną komplementarną, holistyczną, dzięki temu uzyskuję efekty terapeutyczne w chorobach uznawanych dotąd za nieuleczalne". Ani słowem nie wspomina, że jest kapłanem. Prosi, by pacjenci opisali swoje dolegliwości i wysłali wyniki badań.
Izba lekarska rzeczywiście zabrała mu prawo wykonywania zawodu w 2020 roku, ale obecnie już to prawo posiada. Co więcej, posiadał też ważne prawo wykonywania zawodu w momencie, w którym przyjmował u siebie w gabinecie panię Beatę. Zawieszenie trwało do maja 2022 roku, a wizyta odbyła się w październiku.
Hubert Czerniak prowadzi swój kanał na YouTube. Ma ponad 300 tysięcy subskrybentów. Wiele filmików zaczyna właśnie od przypomnienia, że jest lekarzem z wieloletnim doświadczaniem. Poleca suplementy, mówi, że wie jak za ich pomocą zwalczać różne choroby. Nie wspomina, że to rozmowa duszpasterska - jak twierdził w prokuraturze. Wypowiada się głównie na tematy medyczne.
Medycyna klasztorna zamiast leczenia
Pani Beata, wchodząc do gabinetu, podpisała dokumenty. Wyraziła zgodę na "terapię"Czerniaka - to wszystko prawda. Tylko zgodnie z tym pismem miała to być "terapia medycyny klasztornej", a nie rozmowa duszpasterska o życiu. Czym jest "medycyna klasztorna"? Czerniak nie udzielił nam na to pytanie odpowiedzi.
Kobieta twierdzi, że ani przez chwilę nie pomyślała, że Czerniak jest kapłanem. Nic na to nie wskazywało. Była przekonana, że wszystko, co robi, ma pomóc w walce z rakiem. Przecież z tym się do niego zwróciła. O czym świadczą maile.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szarlatan - odc. 3
Czerniak zlecił jej badania lekarskie do wykonania, a na wizytę była zapraszana SMS-ami, w których nie wspominano o dobrowolnej darowiźnie na Kościół, tylko o opłacie za wizytę.
Idziemy dalej. Kolejnym dowodem wskazującym, że pani Beata mogła być przekonana, że idzie do lekarza, było samo zaproszenie na wizytę w formie SMS-ów, gdzie wyraźnie wskazano, że chodzi o wizytę u "doktora Czerniaka" oraz dodano: "Cena wizyty 600 złotych. Płatność tylko gotówką".
Ostrzec innych pacjentów
Pani Beata, gdy już trafiła do lekarzy onkologów, a ci pomogli jej wygrać walkę z nowotworem, uznała, że musi powstrzymać Czerniaka, by inni nie dali się omamić tak jak ona. Napisała do izby lekarskiej, zwracając uwagę, że sprawą powinien zająć się też rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
Rzecznik nadał sprawie bieg i uznał, że Czerniaka można oskarżyć dyscyplinarnie aż o trzy rzeczy. Po pierwsze oskarżono go o to, że nie zapoznał się z dokumentacją pacjentki, którą miał na biurku. Po drugie zastosował terapię suplementami, która mogła dać chorej nadzieję na skuteczne leczenie, ale nie ma w żaden sposób potwierdzonej skuteczności. Po trzecie oskarżono go o to, że nie skierował kobiety do innego lekarza, w tym przypadku onkologa. To zdaniem rzecznika dyscyplinarnego mogło opóźnić leczenie.
Sąd lekarski w lipcu 2024 roku uznał Czerniaka za winnego wszystkich trzech czynów. Wymierzył mu dwukrotnie karę dwóch lat ograniczenia prawa wykonywania zawodu. Zaś trzecia kara to dożywotnie pozbawienie prawa wykonywania zawodu lekarza. Sąd lekarski przeanalizował maile, SMS-y i całą dokumentację medyczną pacjentki. W odróżnieniu od prokuratury nie miał wątpliwości, że spotkanie 24 października 2022 roku było wizytą lekarską.
Oto fragment uzasadnienia wyroku sądu lekarskiego z Łodzi:
"W ocenie sądu materiał zgromadzony w prowadzonym postępowaniu zaprzecza treści oświadczenia lekarza. Pokrzywdzona przedstawiła liczne dowody na odbycie u obwinionego wizyty: otrzymany od lekarza pakiet dokumentów, korespondencja SMS-owa mailowa".
W dodatku sąd lekarski przytoczył opinię biegłego prof. dr hab. Andrzeja Kaweckiego, który stwierdził, że ani jeden z zaleconych pacjentce preparatów nie miał udowodnionej skuteczności przeciwnowotworowej. To zdaniem orzekających naraziło kobietę na niepotrzebne wydatki.
Czerniak odwołał się decyzji sądu lekarskiego. To oznacza, że nadal ma aktywne prawo wykonywania zawodu i jest wpisany na listę lekarzy zrzeszonych w łódzkiej izbie. Dopiero prawomocny wyrok w drugiej instancji może sprawić, że formalnie przestanie być lekarzem.
***
Oskar D., inny z "uzdrawiaczy", których działania Wirtualna Polska opisała w serialu "Szarlatan", został tymczasowo aresztowany. Śledczy zarzucają mu narażenie kobiety chorej na raka na utratę życia lub zdrowia oraz oszustwa podatkowe i pranie brudnych pieniędzy.
Michał Janczura, dziennikarz Wirtualnej Polski