Trzęsienie polityczne we Francji. Macron w pułapce. Na własne życzenie
Kolejne polityczne trzęsienie we Francji. Rząd Françoisa Bayrou upadł po odrzuceniu wotum zaufania przez parlament. Co teraz zrobi prezydent Emmanuel Macron? - Jeśli będzie nowy premier, to szykuje się także trwanie nowego rządu i borykanie się z tymi samymi problemami co teraz, czyli z uchwaleniem budżetu i z kolejnymi wotami nieufności - mówi WP Łukasz Maślanka, analityk OSW.
Gabinet Francoisa Bayrou przetrwał dziewięć miesięcy. Premier Francji zaryzykował i przegrał, bo w Zgromadzeniu Narodowym stanął przed polityczną misją niewykonalną. Próbował przekonać wszystkie strony polityczne walką z ogromnym zadłużeniem kraju (prawie 44 mld euro w skali roku) i koniecznością uchwalenia budżetu, wymagającego wyrzeczeń od całego społeczeństwa. Nie przekonał.
W Zgromadzeniu Narodowym nie miał potrzebnej do tego większości i w poniedziałek, po odrzuceniu wotum zaufania przez parlament w stosunku głosów 364 do 194 dotychczasowy rząd upadł.
Prezydent Emmanuel Macron zapowiedział już, że mianuje nowego premiera "w najbliższych dniach". Trwają oczywiście spekulacje, kto nim zostanie i z kim mógłby negocjować utworzenie rządu. W kuluarach żadne nazwisko nie wysuwa się zdecydowanie na czoło.
Co ważne, skrajna prawica i skrajna lewica prą do przyspieszonych wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Obecny prezydent wyklucza jednak, przynajmniej na razie, ustąpienie z urzędu przed końcem kadencji w 2027 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wojska NATO nie dotrą na Ukrainę? "Ja zostanę urokliwą blondynką"
"Wybory nie zakończą się lepszą konfiguracją dla prezydenta"
Według Łukasza Maślanki, po tym, jak prezydent Emanuel Macron zapowiedział, że w ciągu kilku dni wskaże nowego kandydata na premiera, wśród kandydatów wymienia się przede wszystkim obecnego ministra obrony Sebastiena Lecornu.
- Jest on bardzo sprawnym administratorem, który nie szuka poklasku medialnego. A jednak kiedy wypowiada się publicznie, to jego słowa coś znaczą. Z sukcesem realizuje politykę modernizacji i rozwoju sił zbrojnych - mówi Wirtualnej Polsce Łukasz Maślanka, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. bezpieczeństwa europejskiego, który wcześniej pracował jako ekspert ds. Francji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Jak podkreśla, problem polega na tym, że nie widać, żeby ewentualny rząd Lecornu cieszył się w obecnym parlamencie większym poparciem niż odwołany rząd Francoisa Bayrou.
- Lecornu wywodzi się z umiarkowanej prawicy, wcześniej był w partii gaullistowskiej. Tam dojrzewał politycznie, więc prawdopodobnie jego rząd będzie wspierało - oprócz obozu Macrona - kilkudziesięciu deputowanych z tego środowiska, ale wciąż to nie jest większość w tym parlamencie - mówi Maślanka.
W jego ocenie kolejną opcją, którą może wdrożyć francuski prezydent, to rozwiązanie parlamentu i przedterminowe wybory. Ale także te wybory nie zakończą się lepszą konfiguracją dla prezydenta niż obecnie.
- Jeśli przeważy opcja pierwsza, to będzie nowy premier. Ale szykuje się także trwanie nowego rządu i borykanie się z tymi samymi problemami co teraz, czyli z uchwaleniem budżetu, z kolejnymi wotami nieufności. Jeśli wygra druga opcja, będą nowe wybory i kolejny parlament bez wyraźnej większości, albo z większością wrogą prezydentowi – ocenia ekspert.
Zdaniem rozmówcy Wirtualnej Polski sytuacja politycznego kryzysu będzie prawdopodobnie trwała do 2027 r., do wyborów prezydenckich we Francji.
- Dzisiaj nie wiadomo, kto będzie następcą Macrona, bo on jest bardzo dominującym politykiem w swoim obozie. Trzeba też wspomnieć, że konstytucja daje prezydentowi dość dużo uprawnień, które powodują, że rządzenie bez wyraźnej większości parlamentarnej jest możliwe. Przykładowo może dopuścić do realizacji budżet za pomocą dekretu. To są uprawnienia specjalne. Konstytucja została napisana przez generała de Gaulle'a, tak żeby mu było wygodnie rządzić. Jednak taka decyzja Macrona mogłaby wzbudzić protesty społeczne - komentuje analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
Likwidacja Poniedziałku Wielkanocnego?
Gdyby we Francji doszło do przedterminowych wyborów parlamentarnych, skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen wraz z sojusznikami zdobyłoby najwięcej głosów. Tak wynika z najnowszego sondażu opublikowanego przez magazyn Challenges. Wspomniane ugrupowania mogą liczyć na około 33 proc. głosów. Z kolei z badania Toluna Harris Interactive wynika, że partie centrowe - obóz prezydenta Emmanuela Macrona - mogłyby liczyć na 15 proc. głosów. Z kolei sojusz partii lewicowych, czyli Nowy Front Ludowy 26 proc. Aż 49 proc. wyborców domaga się też dymisji Emmanuela Macrona.
- Pierwszym wielkim błędem było rozwiązanie parlamentu w ubiegłym roku przez Macrona. Tamten parlament był dla niego o wiele lepszy, niewiele brakowało do większości. Ten rząd czasami demonstracyjnie mówił, że go nie będzie wspierał, ale jednak ostatecznie go wspierał - podkreśla Łukasz Maślanka.
Jak dodaje, rozwiązanie parlamentu oznaczało, że miał za sobą 1/3 zwolenników, a nie jak wcześniej prawie połowę głosów.
- A drugim fatalnym błędem był pakiet oszczędnościowy premiera Bayrou. Może nawet nie sam pakiet, bo rzeczywiście Francja potrzebuje zredukowania deficytu i pewnych oszczędności, ale sposób jego przedstawienia, który wyglądał wręcz prowokacyjnie i był nastawiony na to, żeby jego rząd obalić. Przykładowo likwidacja Poniedziałku Wielkanocnego jako dnia wolnego. Francuzi oczywiście nie są aż tak bardzo religijnym narodem, ale jednak jest to coś, co budzi zdumienie. I zachęca do tego, żeby ludzie wyszli na ulice - ocenia rozmówca WP.
"Ordynacja mało przewidywalna"
Zdaniem eksperta to, że Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen prowadzi w sondażach, więc podobnie jak w poprzednich wyborach zdobyłoby najwięcej głosów, to jedno.
- Trzeba pamiętać, że w wyborach do parlamentu jest specyficzna ordynacja większościowa. W związku z tym, w drugich turach może się zdarzyć tak, że w prawie wszystkich okręgach dostanie się kandydat Le Pen, ale zostanie przegłosowany przez kandydata, którego poprze reszta. Konfiguracje mogą być przy tym różne - komentuje Maślanka.
Według rozmówcy WP same sondaże nie wskażą, jaki będzie dokładnie skład nowego parlamentu.
- W ostatnich wyborach arytmetycznie partia Le Pen dostała najwięcej głosów, ale karty rozdawała w drugiej turze lewica. Ta ordynacja jest mało przewidywalna, bo jest tak skonstruowana, jakby w każdym okręgu odbywały się małe wybory prezydenckie. Trudno przewidzieć, jaki byłby wynik przyspieszonych wyborów. Myślę, że można postawić z dużym prawdopodobieństwem, że konfiguracja parlamentu będzie podobna do obecnej. I będą trzy różne stronnictwa - prognozuje analityk OSW.
- Lewicowe, gdzie najwięcej do powiedzenia ma Jean-Luc Mélenchon, czyli lider skrajnej lewicy. Stronnictwo prawicowe pod przywództwem Marine Le Pen. I wielkie stronnictwo centrowe pod przywództwem Macrona, plus kilkudziesięciu deputowanych umiarkowanej prawicy gaullistowskiej - wylicza Maślanka.
"Premier jest zderzakiem"
W jego ocenie upadek rządu nie ma bezpośredniego przełożenia na politykę obronną i zagraniczną.
- Te resorty są pod bezpośrednią kuratelą prezydenta, który ma w tych obszarach bardzo szerokie uprawnienia. System francuski jest tak skonstruowany, że premier jest "zderzakiem". Prezydent wymienia premierów bardzo często właśnie po to, żeby ocalić swoją popularność i całe odium niepopularnych zmian spadało na szefa rządu. To w systemie francuskim zupełnie normalne - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
Jak przypomina, tak działo się również wcześniej, za czasów innych prezydentów Francji: Hollande'a, Sarkozy'ego, Chiraka.
- Wyjątkiem jest okres kohabitacji. Gdy w parlamencie jest wyraźna większość wroga prezydentowi, wtedy premier przejmuje odpowiedzialność za wiele spraw. I de facto wtedy on rządzi, a prezydent zachowuje pewną kontrolę właśnie nad obroną i sprawami zagranicznymi - mówi Łukasz Maślanka.
- Natomiast problem pojawi się wtedy, kiedy prezydent w sprawach zagranicznych będzie musiał realizować jakieś zadania, które będą wymagały pieniędzy. Przykładowo - misja stabilizacyjna na Ukrainie albo przekazywanie broni ukraińskiej armii. To rzeczy, które wymagają wydatków. I tutaj oczywiście parlament ma swój głos, więc może prezydentowi te wydatki odciąć. Wtedy prezydent musi forsować budżet środkami nadzwyczajnymi, a to może doprowadzić do obalenia kolejnego rządu - ocenia ekspert.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski