"Ja się nagiąłem, ale nie złamałem"
Dorn długo określał siebie jako "PiS-owca na wygnaniu". Liczył, że wróci, gdy partia pozbędzie się Kaczyńskiego, ale jesienią 2009 r. na dobre w to zwątpił i przystąpił do ugrupowania Polska XXI, które po przyjściu Dorna zmieniło nazwę na Polska Plus. W grudniu 2010 r. ogłosił jednak, że będzie współpracował z PiS, a w wyborach parlamentarnych w 2011 r. będzie kandydował do sejmu z listy tej partii. "Ponieważ PiS i ja mamy wspólnego politycznego przeciwnika, postanowiłem zostać sprzymierzeńcem i przyjacielem ludu pisowskiego" - wyjaśniał wówczas na swoim blogu. Z Kaczyńskim podpisał szczegółową umowę określającą wzajemne zobowiązania. W zamian za obietnicę wystawienia Dorna w wyborach do Sejmu na drugim miejscu w okręgu podwarszawskim, Dorn zobowiązał się, że "do końca bieżącej kadencji nie będzie komentował wewnętrznej sytuacji w PiS i podejmował bezpośredniej polemiki z poglądami i decyzjami kierownictwa PiS". Do spotkania, ani nawet do rozmowy Dorn-Kaczyński wówczas nie doszło. - Warunki współpracy
ustaliłem z Mariuszem Błaszczakiem w 20 minut, za pośrednictwem poczty elektronicznej - mówił w rozmowie z WP.
Odpierając zarzuty o to, że zaprzedał ideały za miejsce na liście cytował Jeana-Francois'a Paula de Gondi, kardynała Retz, który po tym jak bezskutecznie namawiał oponenta do politycznego kompromisu stwierdził trzeźwo: "Tylko mali ludzie nie potrafią się nagiąć". - Ja się nagiąłem, ale nie złamałem - mówił. Niedługo później nowemu autonomicznemu współpracownikowi PiS zdarzyła się w Sejmie wpadka - dziennikarze zauważyli, że nie może usiedzieć w ławie sejmowej, a po wyjściu z sali, zaczął przed nimi uciekać. Wtedy wyczuli od niego alkohol. Dorn tłumaczył, że nie był pijany, za to dziennikarze "nałaźliwi".
Po wyborach Dorn początkowo pozostawał posłem niezrzeszonym, a 15 grudnia 2011 r. przystąpił do klubu parlamentarnego Solidarna Polska, nigdy jednak nie został członkiem tego ugrupowania.