Piotr Schick pisze w "Trybunie" o wszystkich ludziach ministra ochrony środowiska, Antoniego Tokarczuka. Minister zasłynął ostatnio odwołaniem z funkcji dyrektora TPN Wojciecha Gąsienicy Byrcyna. To oryginalny patent i swoista pointa czteroletniej działalności ministra w zakresie ochrony środowiska. Zasługi ma bowiem niebagatelne - głównie w ochronie... swoich ludzi - pisze Schick.
Antoni Tokarczuk, lat 50, minister ochrony środowiska, członek PPChD, radny sejmiku kujawsko-pomorskiego, działacz pierwszej "Solidarności", socjolog z dyplomem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Tokarczuk był już senatorem i wojewodą; nie był jeszcze posłem. Formacja, z której minister ubiega się o fotel w Sejmie głosi, że gdy inni tylko mówili, ona zmieniała Polskę. To nie jest kłamstwo. Akcja Wyborcza "Solidarność" działała. Minister Tokarczuk dzielnie ją wspierał i zmieniał Polskę. Na lepszą, tyle że wyłącznie dla najbliższych - pisze Schick.
Minister w czasie swojego urzędowania sprowadził do Warszawy swoich ludzi. Wśród nich jest Andrzej Walkowiak (AWS), który wcześniej kierował rozgłośnią Polskiego Radia Pomorza i Kujaw w Bydgoszczy. W sierpniu ub.r. w regionie wybuchł skandal, spowodowany podaniem się do dymisji zarządu radia z prezesem Michałem Jagodzińskim, sympatykiem prawicy. Odchodzący wzięli sobie tak wielkie odprawy, że na wszelki wypadek zgłoszono do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie.
Do Warszawy Tokarczuk zabrał ze sobą także dwie bydgoskie radne: Dorotę Jakutę i Zofię Hekiert. Jakuta rozpoczęła od niewiele znaczącej funkcji w ministerstwie. Szybko awansowała - wzięła fotel szefa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Obecnie jest wiceprezesem Banku Ochrony Środowiska. W zarządzie NFOŚiGW pracuje teraz druga radna - Zofia Hekiert - pisze Schick. (mag)